Każdej wiosny karasie wpływają do płytkiej, kiszkowatej zatoki nieomal całkowicie porośniętej trzciną. Odbywają w niej tarło, ale zanim do niego dojdzie, cały miesiąc wygrzewają się w słońcu i objadają robakami, które zeskubują z roślin. Odkryłem to dopiero trzy lata temu. Od tego czasu na przełomie kwietnia i maja łowię wyłącznie karasie.
Meldują się w zatoce, kiedy woda jest już wystarczająco ciepła, co oczywiście zależy od pogody. Wypatruję ich w jeziorze po kilku ciepłych dniach. Niekiedy jest to koniec kwietnia, ale częściej początek maja. Zdradzają je poruszające się trzciny, bąble i zawirowania wody. Czasami wpadnie mi w oko karaś wygrzewający się przy powierzchni. To najlepszy sygnał do rozpoczęcia wielkich łowów.
Z początku łowiłem karasie na upatrzonego. Pływałem łódką lub wchodziłem w spodniobutach do wody (w najgłębszym miejscu sięga mi do pasa) i buszowałem z wędką wśród trzcin. Gdy wypatrzyłem rybę, podsuwałem jej robaczka pod sam pysk. Nie powiem, rzadko z takiej przekąski rezygnowały, ale szybko się płoszyły i uciekały w drugi koniec zatoki. W ubiegłym roku zacząłem karasie nęcić rozgotowanymi ziemniakami wymieszanymi z krojonymi rosówkami. To znacznie poprawiło moje wyniki i wydłużyło nieco sezon.
Zanętę sypię w kilku miejscach i tylko tam potem łowię. Wchodzę do wody i staję na skraju łowiska. Bardzo mały spławik o wyporności 0,5 – 1 g lokuję tam, gdzie leży zanęta. Na kołowrotku mam żyłkę 0,25. Nie dlatego, że karasie są duże i silne, ale ze względu na sposób holowania. Wyrywam je z wody na siłę, bo gdy tylko żyłkę poluzowałem, była owijana o trzciny i zrywana. Na dość spory haczyk nakładam zahaczonego w pół gnojaczka (jednego). Robaki ziemne i kupowane w sklepie dendrobeny zawodzą.
Karasie biorą z różnej głębokości. W pochmurne dni są przy dnie, niekiedy pływają w pół wody, a w dni ciepłe i słoneczne żerują przy samej powierzchni. Zmieniam więc grunt, żeby ustalić, w jakiej warstwie akurat przebywają. Bardzo korzystny jest lekki wiatr, który marszcząc wodę zapewnia wędkarzowi dobrą osłonę. Nie muszę chyba dodawać, że w wodzie stoję jak trusia. Każdy gwałtowniejszy ruch, zmącenie mułu, wygania karasie z łowiska na długie godziny.
Staram się być nad wodą codziennie, choćby godzinkę, i zaglądnąć we wszystkie moje zanęcone miejsca. W dobry dzień z każdego z nich udaje mi się wyciągnąć 2 – 3 sztuki. W zeszłym roku złowiłem około dwudziestu karasi o wadze od 1,20 do 2,80 kg. Prawdziwych karasi, złotych. Japońce, choć też są w jeziorze, tej zatoki się nie trzymają. Wędkarze łowią je w jednej z odnóg, jeszcze płytszej i bardziej zamulonej.
Jak już wspomniałem, karasie w zatoce przebywają około miesiąca. Po tarle pod koniec maja wypływają w jezioro. Ich miejsce zajmują leszcze, liny i na końcu karpie. Ale to już inna historia.
Zbigniew Indyka, Piła