czwartek, 18 kwietnia, 2024

RYBY POD NOGAMI

Dzisiejszy standard rzecznego wędkarstwa gruntowego to wielometrowa tyka, ciężka gruntówka lub zastępująca ją coraz częściej inna metoda bezspławikowa – drgająca szczytówka. Łowcy starają się umieścić przynętę blisko głównego nurtu, tymczasem ryb można szukać tuż przy brzegu. Jakich? A choćby jazia, brzany, karpia lub półtorakilowej płoci.

Szkołą wędkarstwa była mi Gwda. Ta dawna, z lat siedemdziesiątych, dzika i niepokorna, każdej wiosny wylewająca się z brzegów. Najlepsze stanowiska zajmowali starzy wyjadacze. W wolniejszym nurcie zastawiali żywca na szczupaka, powyżej bystrza w żwirowaty brzeg wbijali pionowo wędziska ciężkich gruntówek mających żółtym serem zwabić brzanę. My, ksyki (w gwarze poznańskiej – niedorostki), musieliśmy łowić spod nóg. Najprostszą wędkę spławikową, z jedyną uznawaną przez nas przynętą – topionym serkiem, zarzucaliśmy siedząc na podmytych prądem korzeniach olch. Nurt natychmiast spychał zestaw pod samą burtę i spławik kładł się metr od naszych tenisówek. Łowiły się głównie płotki, czasem kiełbie, jelce lub krąpiki, zwane glapami. Potem przyszła fascynacja nowinkami technicznymi, na czele ze spiningiem, i stara metoda odeszła w zapomnienie. Może też dlatego, że niektóre z naszych łowisk zostały wybetonowane.

Spotkałem jednak wędkarza, który i dzisiaj wędkuje blisko rzecznego brzegu, a wyniki jego łowów są niewiarygodne. Jest nim p. Mirosław Szplitt z Piły. W wędkarstwie ceni on sobie spokój, samotność, bliski kontakt z przyrodą. Nie interesują go kilogramy rybiej drobnicy, wystarczy mu jedna sztuka, ale gruba. Lubi łowić często, najlepiej codziennie, i raczej krótko: 2 – 3 godziny. Wszystkie te upodobania zapewnia mu metoda „spod nóg”.

  • Najlepsze łowisko to niewielka dziura bardzo blisko brzegu – mówi pan Mirosław. – Szukam zawsze takiego miejsca, w którym zwolniony nurt pozwala utrzymać zestaw prawie w miejscu. Może to być np. zastoisko, cofka lub wiry. Jeżeli jeszcze jest tam choćby kilkadziesiąt centymetrów wody, to już ideał.

Drugim ważnym elementem tej metody, którego nigdy nie uwzględniały ksyki z pilskiego Jadwiżyna, to zanęta. Pan Mirosław przygotowuje łowisko przez 3 – 4 dni. Sypie wtedy pół litra zanęty dziennie. Potem, gdy już łowi, do wody wrzuca szklankę swej tajnej broni. Jest to nasza poczciwa pszenica!

  • Trzeba ją rozgotować „na kwiat”, ziarno musi obłazić z łupiny. Niczego innego nie stosuję. Tak popularne dzisiaj białe robaki ściągają w łowisko drobnicę, a ona mnie nie interesuje. Na haku też wystarczą dwa ziarenka pszenicy, delikatnie założone za skórkę. Nie sypię zanęty od razu. Przepuszczam zestaw kilkakrotnie, by znaleźć miejsce, gdzie są brania. Tam lokuję zanętę, wrzucając garść pszenicy przy samym brzegu, żeby woda zabierała ledwie po kilka ziarenek.

Według pana Mirosława dobrze zanęcona ryba będzie żerowała niczym w łowiskach jeziornych – regularnie jak w zegarku. I jeszcze jedna jego rada dotycząca zanęty: trzeba ją wrzucać tylko w miejscach spowolnienia nurtu, nigdy wtedy, gdy przechodzi mocny wir lub wał wodny. Tą metodą łowi się od wczesnej wiosny aż do końca jesieni. Przy wysokim stanie wody wyniki są lepsze.

Sprzętowi Mirosław Szplitt poświęca najmniej uwagi. Jakiekolwiek wędzisko, raczej krótsze niż 3 m, byle jaki kołowrotek. – Wyciągnę rybę nawet betoniarką – mówi – byle miała hamulec.- Żyłka od 0,19 do 0,22, średniej długości przypon niezmiennie 0,16, maleńki haczyk nr 16 – 14. Najważniejszy w zestawie jest spławik: pękaty, z krótką, a grubą antenką. Trudno taki kupić, więc pan Mirek sam przerabia, te, co są dostępne. Sam też odlewa oliwki, żeby miały taki kształt, jaki mu odpowiada. Z dodatkowego sprzętu przydają się dobre okulary i podbierak, bo innym sposobem trudno wciągnąć rybę na stromą burtę.

  • Staję dwa albo trzy metry od brzegu, bo nad wodę ma sięgać tylko szczytówka, a nie całe wędzisko. Delikatnie zanurzam zestaw i tak go przytrzymuję, żeby powoli krążył po bardzo niewielkiej powierzchni. Spławik powinien być zanurzony, ale w płytszych miejscach będzie się wykładał. Nie szkodzi, branie i tak jest bardzo wyraźne. W ten sposób łowię najwięcej płoci. Trzydziestki są na porządku dziennym, a największa, jaką złowiłem w zeszłym roku, była długa na 44 cm i ważyła dobrze ponad kilogram. Mam też klenie, jazie, certy. W sezonie trafiam dwa – trzy karpie, tyle samo ładnych karasi, czasem brzanę.

Pana Mirosława interesują tylko grubsze ryby. Jego dotychczasowy rekord to ważący 5,5 kg szczupak, złowiony znów nietypowo: na końcu stalki dyndały dwa robaki założone na maleńki haczyk muchowy.

Jacek Gawroński

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments