Na pstrągi najczęściej poluję w Raduni i Łebie. Nie tylko dlatego, że tam blisko mieszkam. Rzeki te są piękne i przyciągają jak magnes, choć ryb w nich coraz mniej.
Radunia i Łeba znacznie się od siebie różnią. Radunia jest dosyć szeroka, cały rok niesie przejrzystą wodę. Łeba w górnym biegu jest o wiele węższa, po roztopach i deszczach szybko mętnieje, bo licznymi rowami spływają do niej wody z pól. Różnicę widzę także w ilości pokarmu dla pstrągów. W Raduni drobnych rybek zatrzęsienie, w Łebie jest ich o wiele mniej. Obie rzeki mają jednak wspólną cechę, niestety negatywną: w dni wolne od pracy przypominają deptak w dużym mieście. Bliskość Trójmiasta robi swoje, a zapomnianych rzek już chyba nie ma.
Wracajmy jednak do pstrągów. Zarówno w Raduni, jak i w Łebie pewniakiem na potokowca są gumowe żaby. W zeszłym sezonie przyniosły mi sporo pstrągów, do których mogę mieć tylko jedną pretensję. Żaden nie przekroczył pięćdziesięciu centymetrów. Nie dziwi mnie, że sztuczne żaby mają tak duże powodzenie w Łebie. Kilka lat temu przeglądałem żołądki tamtejszych pstrągów. W żadnym nie znalazłem nic innego poza szczątkami żab. Ale i w Raduni, choć pstrągi mają tam duży wybór pokarmu, żaby też stanowią dla nich łakomy kąsek. Łakomy, bo łatwy do złapania, zwłaszcza wiosną.
Na przynętę używam najmniejszych gumowych żabek Mannsa. Nie znaczy to, że z większymi pstrąg nie dałby sobie rady. Kilka sztuk, i to wcale nie olbrzymów, złowiłem na duże żaby produkowane przez firmę Renosky. Wolę jednak mniejsze. Zacięcia są pewniejsze i łatwiej się nimi łowi, bo nie potrzeba używać ciężkich główek.
Żabki zbroję główkami o wadze od 3 do 8 gramów. Rzucam je na płycizny powyżej dołków i krótkimi skokami po dnie wprowadzam do kryjówki pstrąga. Jest to bardzo skuteczne, ale przy okazji łapie się też sporo zaczepów.
Kolorystycznymi pewniakami są żabki brązowe i czarne. W ubiegłym sezonie dołączyły do nich perłowe z zielonym grzbietem (dobre również latem). Bardzo mnie to zaskoczyło, bo przecież żab w tym kolorze w rzekach pstrągowych jest jak na lekarstwo. Właśnie z zielonoperłową żabką związana jest przygoda, jaką przeżyłem w ubiegłym roku nad Łebą. Na interesującym dla pstrągowca zakręcie, pełnym leżących w jego korycie gałęzi, straciłem przynętę, która wbiła mi się w korzeń drzewa. Po trzech dniach, gdy obławiałem to samo stanowisko, znowu złapałem zaczep. Tym razem przynętę udało mi się uwolnić. Gdy ją wyciągnąłem, ogarnęło mnie zdumienie. Na jej haczyku tkwiła ta żabka, którą wcześniej utraciłem. Była obgryziona aż do połowy haka. Sądzę, że wbita w zaczep falowała w prądzie i stanowiła dla ryb wielką atrakcję. Atakowały ją tak długo, dopóki nie odgryzły jej nóg.
gJ