Kilka sezonów minęło, zanim główki uzyskały obecny kształt. Nie są jeszcze ideałem, bo robię, a właściwie składam je ręcznie z gotowych materiałów. A że nie wychodzą spod matrycy, każda z nich jest nieco inna
Do obecnego kształtu swoich główek jigowych doszedłem metodą prób i błędów. W pomorskich rzekach i jeziorach, niewielkich i płytkich, spininguję najczęściej z brzegu. Muszę więc używać lekkich przynęt, aby dokładnie spenetrować zarośnięte stoki, wypłycenia, kamieniste umocnienia, faszynę, zamulone zatoki itp. Do takiego łowienia idealne są małe i średnie gumki, jednak problemem jest ich właściwe obciążenie. Testowałem główki różnych kształtów, jednak żadne z tych, które są dostępne na rynku, nie spełniały moich wymagań. Postanowiłem więc zrobić własne.
Główki wykonuję ze śrucin o wadze od 1 do 3 gramów. W rozcięcie wciskam haczyk o długim ramieniu z łopatką, na której mocuję uszko z nierdzewnego drutu. Szczelinę wypełniam taśmą ołowianą i całość sklejam niezwykle mocnym klejem do żeliwa. Główki maluję na czerwono, na podkładzie z białej farby, co wybija i ożywia właściwy kolor. Kiedyś przeczytałem, że w przyrodzie czerwień pełni rolę odstraszającą, że takie ubarwienie przyjmują niektóre ryby i inne drobne zwierzęta broniąc się przed atakiem drapieżnika. Jednak na okonie działa ona jak płachta na byka – przyciąga, wyzwala agresję, prowokuje do zdecydowanego ataku.
Zauważam to od dawna i już wcześniej wykorzystywałem, nanosząc na okoniowe przynęty czerwony akcent. W przypadku główek jigowych była to czerwona kropka z przodu. Próby z kolorem żółtym (w przyrodzie jest również uważany za odstraszający i ostrzegawczy) zawiodły. Główkom domalowuję białe oczy, żeby przynęta była podobna do żywej rybki lub innego stworzenia wodnego, gdyż stosuję różne gumki, w zależności od tego, jakie akurat podobają się okoniom. Niekiedy są to jasne twisterki imitujące drobne rybki, ostatnio częściej ciemne, najczęściej w kolorze motor-oil, w których trudno dopatrzyć się podobieństwa do ryb.
Kilka sezonów minęło, zanim główki uzyskały obecny kształt. Nie są jeszcze ideałem, bo robię, a właściwie składam je ręcznie z gotowych materiałów. A że nie wychodzą spod matrycy, każda z nich jest nieco inna i nieco inaczej ślizga się w wodzie. Tak, ślizga, bo w wodzie pracują podobnie jak blaszka podlodowa, nie opadają pionowo w dół, lecz szybują. Co jakiś czas odchodzą na boki, kreślą zawijasy. Ślizgowe opadanie przynęty wymusiło inny sposób spiningowania. Przynętę sprowadzam do dna na napiętej cały czas żyłce, trzymając kij wysoko uniesiony. Potem podrywam ją szybkim ruchem szczytówki i prowadzę skokami. W jeziorze są one nieco wyższe, w rzece jest to raczej tzw. piłka, czyli skoki częste, ale krótkie.
Do obławiania brzegów jezior i spokojnych miejsc w rzekach wystarczają główki o ciężarze 1 – 2 g, w głębszych łowiskach używam 3-gramowych. Przy połowie okoni nie stosuję przyponów metalowych. Kiedy przynętę zaatakuje szczupak, co wyczuwam po odejściu przynęty i nerwowych, szamoczących się uderzeniach (okoń bierze bardziej siłowo) natychmiast luzuję żyłkę. Dzięki temu ryba może się odwrócić i ustawić do mnie ogonem. Wtedy żyłka przesuwa się jej w pysku i zachodzi za tzw. nożyczki, gdzie nie grozi jej obcięcie.
Janusz KniaźWałcz