sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningBOLENIE NA ŚPIEWAJĄCO

BOLENIE NA ŚPIEWAJĄCO

W jakim tempie prowadzić spiningową przynętę, gdy się łowi bolenie? Dla początkującego wędkarza jest to pytanie trudne, zwłaszcza że podręcznikowe pouczenia typu „bardzo szybko” albo „w ekspresowym tempie” ładnie brzmią, ale niewiele znaczą. Spróbujmy więc przedstawić ten problem nieco szerzej i przede wszystkim dokładniej.

Boleniową przynętę trzeba ściągać tak szybko, jak tylko się da, a to z trzech powodów. Po pierwsze, boleń jest świetnym podwodnym sprinterem i jeśli będzie chciał, to zawsze przynętę dogoni. Nie ma więc obawy, że będziemy ją prowadzić zbyt szybko. Po drugie, boleniowi nie wolno dawać czasu na to, by się mógł przynęcie dokładnie przyjrzeć, bo wtedy się połapie, że to wcale nie rybka. Po trzecie, jeżeli przez jego rewir coś szybko przemyka, to boleń atakuje odruchowo, nawet jeżeli to akurat nie jest jego czas żerowania. Postępuje więc podobnie jak pies, który goni wszystko, co przed nim ucieka, nawet samochód. Żeby przynęta poruszała się dostatecznie szybko, konieczny jest kołowrotek o przełożeniu 5 : 1. Liczy się też średnica szpuli. Za jednym obrotem korbki powinno się nawijać co najmniej 75 cm żyłki.

Pomówmy teraz o przynętach. Powinny one być jak najmniej wrażliwe na szybkie tempo prowadzenia. Przynęty miękkie (twistery i rippery) spełnią ten warunek wtedy, gdy będą miały ogony pracujące słabo lub niepracujące w ogóle. Z blachami i woblerami trzeba już trochę uważać. Nawet dociążone obrotówki o wydłużonym skrzydełku i drobno chodzące woblery przy szybkim ściąganiu mają paskudny zwyczaj wyskakiwania na powierzchnię, co w ich przypadku nie jest wskazane. Z wahadłówkami jest jeszcze większy kłopot, bo musimy je prowadzić tak, żeby nie zaczęły się kręcić. Jeżeli taka wirująca wahadłówka nam się trafi, możemy ją spłaszczyć młotkiem albo przy kotwiczce zawiesić wełniany chwościk. To powinno przytłumić jej akcję. Dla każdej z tych przynęt musimy doświadczalnie ustalić górną granicę tempa ściągania.

Gumy (z podanym wcześniej zastrzeżeniem co do ich ogona) prowadzimy tak szybko, jak potrafimy, inne przynęty tuż poniżej ustalonej dla nich granicy prędkości. Jedne i drugie ściągamy w tempie jednostajnym. Przyspieszamy tylko wtedy, kiedy przynęta przechodzi przez takie miejsce, gdzie ewentualnie może być boleń (np. przez warkocz nurtu), albo gdy zobaczymy, że boleń za nią pędzi. Jeżeli powtarzają się „puste” uderzenia – widzimy jak woda się kotłuje, ale ryby nie czujemy – to znak, że kręcimy za wolno. Bolenie wprawdzie interesują się naszą przynętą, ale w ostatnim momencie nabierają podejrzeń i kotwicę omijają. Skoro coś im się nie podoba, to znaczy, że mają czas, by sobie to coś obejrzeć. Jedyna rada – przyspieszyć. Jeżeli tej akurat przynęty nie da się prowadzić szybciej, to przekładamy ją do innego pudełka. Może się przydać, gdy będziemy łowić inne ryby.

Nieco inaczej sprawy się mają, kiedy czujemy na wędce uderzenia, ale ryby nie udaje nam się zaciąć. To zdarza się przy przynętach o oszczędnej akcji, przede wszystkim pilkerach. Kiedy zdobycz ucieka kręcąc zawijasy, boleń musi się nieźle namęczyć, żeby trafić ją pyskiem i atakuje wtedy od tyłu. Jeśli natomiast przynęta idzie prosto, bez zygzaków, jak uciekająca wierzchem uklejka, to boleń ma dostatecznie dużo czasu, żeby ją wyprzedzić i zaatakować od przodu. Uderzając trafia wtedy na żyłkę. My czujemy na wędce „kopnięcie”, tymczasem boleń nawet nie dotknął kotwicy!

Tak więc mamy już ustalone tempo prowadzenia. Po paru godzinach kręcenia korbką wpadamy w odpowiedni rytm, a bolenie co jakiś czas lądują na brzegu. Wszystko gra, kończymy łowić, wracamy do domu, a po tygodniu albo dwóch stajemy znowu nad wodą. I co, wszystko zaczynać od początku?

Wymyśliłem na to prosty sposób. Kiedy już znajdę właściwe tempo i rytm, zaczynam sobie nucić jakąś piosenkę. Tak ją dobieram, żeby takty zgadzały się z obrotami korbki kołowrotka. Kiedy wracam nad wodę – choćby po roku – wystarczy zanucić to samo, a przynęta śmiga boleniom przed nosem tak jak trzeba. Na przykład łowiąc na pewną moją ulubioną wahadłówkę, nucę sobie – tylko proszę się nie śmiać – „Pije Kuba do Jakuba”. Oczywiście sprawdza się to tylko przy tym konkretnym kołowrotku i przy tej konkretnej błystce.

Kiedy łowię na pilkera albo sięgam po kołowrotek o mniejszym przełożeniu, szukam melodii bardziej skocznej. Od czasu do czasu sięgam po mniej wesołe piosenki, które – bez związku z ich właściwym przeznaczenie – nazywam kołysankami. Nucę je o świcie i o zmroku, kiedy boleń niewiele może dojrzeć i atak na błystkę prowadzoną w dziennym tempie może być dla niego za trudny. Zakładam wtedy przynęty o mocnej akcji, które boleń może z daleka odkryć linią boczną. Te same kołysanki nucę za dnia, kiedy łowię w mętnej wodzie.

Jarosław Kurek

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments