Nauka i moralność mają udział w upowszechnianiu wędkarstwa w naszym kraju. Otóż w 1879 roku, z inicjatywy prof. Maksymiliana Siły-Nowickiego, grupa osób wywodzących się głównie z krakowskiej inteligencji założyła Krajowe Towarzystwo Rybackie w Krakowie. Zrobili to z pobudek moralno-patriotycznych. Chcieli ratować straszliwie dewastowaną polską przyrodę i podnieść poziom życia najbiedniejszych grup polskiej ludności, czyniąc z ryby powszechny i tani pokarm mięsny.
W dotychczasowych spotkaniach z historią na łamach „Wędkarza Polskiego” skupiałem się na dziejach wędkarstwa, mniej uwagi zwracając na ich historyczno-kulturowe tło. A przecież duże i małe sprawy związane z naszym hobby zawsze pozostawały w ścisłym związku z „wielką” historią, z tym, co się działo z całą naszą kulturą. Proponuję więc przyjrzeć się tym, czasem zaskakującym, zależnościom na kilku wybranych przykładach.
Badacz dziejów wędkarstwa związki te odczuwa dotkliwie już na wstępie swojej pracy, kiedy okazuje się, iż brak mu materiału źródłowego. Dlaczego? Zawiniła właśnie „wielka” historia. Na przykład, znany polski etnolog Kazimierz Moszyński, do którego krakowskiej katedry pielgrzymowali przed wojną studenci z całej niemal Europy, w swoim dziele „Etnografia Słowian” poświęcił wiele miejsca rybołówstwu, wędce jednak tylko parę słów. Powody były przynajmniej dwa. Pierwszy taki, że Moszyński posegregował narzędzia rybackie, jak mu się wydawało, od najprostszych do najbardziej skomplikowanych.
Wędkę umieścił wśród narzędzi prostych, jakby mniej (po)ważnych. Ponieważ ówczesna etnologia skupiała się głównie na wytworach kulturowych, niemal nie dostrzegając zza nich człowieka, to i Muszyński nie dostrzegł, ile człowiek musiał włożyć inwencji, ile zdobyć umiejętności, jak wielką posiąść wiedzę, by z pozornie prostej wędki zrobić najbardziej uniwersalne, najpowszechniejsze na świecie narzędzie połowu. Więcej: by wokół tego jednego narzędzia powstała osobna, autonomiczna dziedzina rybactwa angażująca, jak żadna inna, światowy przemysł. Drugi powód niedostrzegania wędkarstwa przez Moszyńskiego i innych badaczy tkwił w zadaniach stawianych jeszcze do niedawna etnologii (a także archeologii i historii). Oczekiwano od tej nauki z jednej strony rekonstrukcji dziejów światowej kultury, z drugiej zaś udowadniania polskości, niemieckości, słowiańskości, germańskości itd. określonych ziem i wytworów kulturowych. Wędka do tych celów wydawała się za mało poważna.
Bywały jednak i inne, zaskakujące powody bojkotu wędki przez badaczy. Adam Chętnik, etnograf raczej daleki od wielkich naukowych teorii, bardzo za to zasłużony jako badacz Kurpiowszczyzny, właściwie pominął wędkę w swych licznych opisach z początku naszego wieku (a przecież Kurpie, twórcy nie tylko przepływanki narwiańskiej, posługiwali się nią wyjątkowo biegle). Zrobił to z powodów… moralnych. Chętnik uznał bowiem, iż czerpanie przyjemności z dręczenia żywych ryb wędką bardzo niewychowawczo wpływa na młodzież. Moralne zaś przesłanie nauki należało do jej najważniejszych wartości w czasie odradzania narodowej tożsamości, przygotowywania narodu do kolejnej walki o Niepodległą.
Nauka i moralność mają jednak swój udział także w upowszechnianiu wędkarstwa w naszym kraju. Otóż w 1879 roku, z inicjatywy prof. Maksymiliana Siły-Nowickiego, grupa osób wywodzących się głównie z krakowskiej inteligencji założyła Krajowe Towarzystwo Rybackie w Krakowie. Zrobili to z pobudek moralno-patriotycznych. Chcieli ratować straszliwie dewastowaną polską przyrodę i podnieść poziom życia najbiedniejszych grup polskiej ludności, czyniąc z ryby powszechny i tani pokarm mięsny. Sukces w realizacji tych szczytnych celów zależał jednak bardzo od pozyskania wpływowych sprzymierzeńców. Postanowiono to osiągnąć propagując wśród nich… wędkarstwo. Sądzono, nie bez racji, że zarażony wędkarską pasją inteligent, przedsiębiorca lub arystokrata łatwiej zrozumie idee przyświecające Krajowemu Towarzystwu Rybackiemu i poprze je swoimi działaniami i pieniędzmi.
Przekonać osoby wpływowe do wędki nie było łatwo. Wędkarstwo miało wprawdzie u nas od wieków swoich zwolenników we wszystkich grupach ludności, na ogół jednak uchodziło w społeczeństwie za rozrywkę próżniaczą, niegodną osób poważnych. KTR udostępniło więc tematyce wędkarskiej łamy swego „Okólnika”. To tu właśnie, na przełomie wieków, pierwszy raz wydrukowano poradnik Józefa Rozwadowskiego. Tu przekonywano, iż szanujący się obywatel może bez ujmy wziąć wędkę do ręki. Argumenty były różne – piękny język pracy Rozwadowskiego i społeczna pozycja autora, fakt, że wędkarz może nawet we fraku i lakierkach rzucać sztuczną muchą z suchego brzegu, po czym iść prosto na bal „nie uraziwszy estetycznego uczucia pań swą nienaganną toaletą”! Przekonywano, iż w Anglii wędkarstwo, zwłaszcza muszkarstwo, jest sportem, do tego ulubionym przez arystokrację. Efektem były powstające od początku naszego stulecia, głównie w Małopolsce, liczne towarzystwa wędkarskie, których członkowie często angażowali się w realizację rozmaitych celów ważnych społecznie nie mniej (jeżeli nie bardziej) niż wędkarstwo.
Doceniły to władze Drugiej Rzeczypospolitej traktując towarzystwa wędkarskie jako poważnego partnera dla rządu. Docenili, na swój sposób, również przywódcy Polski Ludowej likwidując Związek Sportowych Towarzystw Wędkarskich RP, by zastąpić go masowym i centralnie sterowanym Polskim Związkiem Wędkarskim. I znów wielka historia odcisnęła się na naszym hobby.
Efekty tej „dużej” historii bywają też jednak zabawne. W połowie lat osiemdziesiątych spiningowałem sobie w Wieprzy obok kilku grzecznych miejscowych wędkarzy, wtopionych, jak i ja, ze swym szarym strojem i przeciętnym sprzętem w otoczenie. W pewnej chwili brzegiem przeszła grupka młodych, eleganckich muszkarzy w zachodnich ciuchach i z zachodnim sprzętem. „Elita” patrzyła na nas z pogardą, nie wymieniając ukłonów. Nie rozzłościłem się. Zobaczyłem tylko bardzo dalekie, pokracznie już zniekształcone echo anglomanii wywołanej przed stu laty przez działaczy KTR dla realizacji wielkich i szlachetnych celów.
Wojciech Olszewski