Dosyć młoda, bo ukształtowana w ciągu ostatnich 10 tysięcy lat (po epoce lodowcowej) ichtiofauna w naszej strefie klimatycznej jest bardzo niestabilna. Nie mogła się więc oprzeć silnym wpływom, jakim człowiek w ciągu minionych 200 lat poddawał środowisko wodne.
W efekcie obserwujemy dziś całkowity zanik niektórych gatunków, a występowanie wielu innych zostało mocno ograniczone.
Niekorzystne oddziaływanie człowieka na przyrodę niestety stale rośnie i choć wody, przynajmniej jeśli chodzi o rzeki, są coraz czystsze, ryby raczej niewiele na tym zyskały. Na pogorszenie się ich bytu wpływa bowiem wiele innych czynników, których rola nie zmalała. Można tu wymienić zabudowę hydrotechniczną rzek, przeżyźnienie jezior, pobór wody do celów rolniczych i przemysłowych, nadmierny wyrąb lasów, obniżenie poziomu wód gruntowych, wprowadzenie obcych gatunków itp.
Na szybko zmieniające się warunki najbardziej wrażliwe są organizmy o specyficznych i wysokich wymaganiach środowiskowych. Wśród ryb są to gatunki wędrowne, zasiedlające rzeki i strumienie górskie oraz te, które żyją w małych, zanikających zbiornikach. Najdramatyczniejszą reakcją gatunku na niekorzystne zmiany w środowisku jest wymieranie. Chociaż liczba wymarłych gatunków w ciągu dziejów życia na Ziemi wielokrotnie przewyższa obecną ich liczbę (zjawisko wymierania gatunków to naturalny proces ewolucji), to jednak obecne tempo wymierania jest tak duże, że przypomina katastrofalne wydarzenia z przeszłości geologicznej. Tym razem jednak powodem jest człowiek. Wedle najmniej pesymistycznych ocen co roku ubywa 5000 gatunków zwierząt. Na świecie około 700 gatunków ryb jest zagrożonych, a całkowicie wymarło 41. Jednak z uwagi na to, że ryby są jeszcze najsłabiej poznaną grupą kręgowców, liczba ta prawdopodobnie jest większa.
Całkiem niedawno w Polsce wymarły dwa wędrowne gatunki: jesiotr zachodni i łosoś atlantycki. Gwałtowny spadek liczebności jesiotrów wystąpił już pod koniec ubiegłego stulecia. Jak się sądzi, przyczyną były zbyt intensywne połowy, a także regulacja i zanieczyszczenie rzek. Jesiotr zachodni został objęty ochroną gatunkową już w 1936, ale procesu wymierania to nie powstrzymało. Ostatnie jesiotry łowiono jeszcze w latach sześćdziesiątych w Zalewie Szczecińskim, w pobliżu ujścia Odry i w Zatoce Gdańskiej. Drastyczne zmniejszanie się liczebności łososia nastąpiło trochę później, bo po II wojnie światowej. Powody były te same. Ostatnie łososie wchodzące na tarło do Drawy zaobserwowano w 1985 roku (sztuki łowione obecnie pochodzą z zarybiania materiałem pochodzącym z rzek Łotwy). Pozostałe ryby wędrowne, troć i certa, nie wyginęły całkowicie, ale dzisiejsze ich stada są marną resztką dawnej świetności. Kiedyś bardzo wiele tych ryb wędrowało Odrą i Wisłą do podgórskich rzek (w Odrze aż za dzisiejszą granicę z Czechami). Dziś już tylko nieliczne wchodzą do tych i niektórych rzek Pomorza. Troć, którą spiętrzenia na dużych rzekach i melioracje dopływów pozbawiły naturalnych tarlisk, wymaga pomocy w postaci corocznych zarybień. Ocenia się, że tarło naturalne pokrywa tylko 10% strat wynikających ze śmiertelności naturalnej i połowów. Uzupełnianie natury przez człowieka musi więc być stałe i fachowe, bo do wyginięcia kolejnego gatunku brakuje niewiele. Trochę lepiej jest z certą, która dzięki dużej zdolności przystosowywania się tworzy także stada niewędrujące, m.in. w górnej Wiśle i Sanie, odradza się też w Odrze.
Zagrożona jest grupa ryb drobnych, które nie mają wprawdzie bezpośredniego znaczenia gospodarczego, odgrywają jednak ważną rolę w przyrodzie. Bliska wymarcia jest zwłaszcza żyjąca w małych zbiornikach strzebla błotna. Prowadzona od kilku lat inwentaryzacja wykazuje ciągły ubytek jej stanowisk; obecnie jest ich zaledwie 18. Przyczynia się do tego głównie działalność człowieka, która prowadzi do obniżenia poziomu wód gruntowych i w efekcie zarastania małych zbiorników. Przez nasz kraj przechodzi zachodnia granica występowania tej ryby, na wschód zamieszkuje ona Azję aż po dorzecze Leny i Amuru oraz Koreę i Sachalin. Jest tam gdzieniegdzie jeszcze dość liczna, ale musimy pamiętać, że zmniejszanie się zasięgu geograficznego jest pierwszym objawem wymierania gatunku. Ochrona strzebli błotnej i jej biotopów wywarłaby przy okazji pozytywny wpływ na wiele innych cennych obiektów przyrodniczych. Skorzystałyby na tym m.in. żółwie błotne i roślinność środowisk bagiennych. Zmniejsza się liczebność piskorzy (z podobnych przyczyn jak w przypadku strzebli błotnej), kozy i kozy złotawej, różanki i piekielnicy.
Wprawdzie ten ostatni gatunek jest jeszcze w miarę liczny w rzekach południowo-wschodniej Polski, ale gdzie indziej występuje już niezmiernie rzadko. Ta mała rybka jest przykładem tego, co dzieje się z rybami zasiedlającymi górny i środkowy bieg rzek. Posłużę się tu wynikami badań Lidii Marszał i Mirosława Przybylskiego (Uniwersytet Łódzki) o sytuacji ichtiofauny w Polsce Środkowej (dorzecza Pilicy, Rawki i górnej Warty). Stwierdzono tam tylko cztery stanowiska piekielnicy, a świnka tworzy zanikające stadka liczące po kilkanaście osobników. Podobne niekorzystne zmiany dotyczą brzany. Za takimi badaniami powinny iść działania w skali lokalnej: objęcie ochroną gatunku lub siedliska, wprowadzenie okresu lub wymiaru ochronnego. Niestety wojewodowie niezmiernie rzadko korzystają ze swoich uprawnień na tym polu.
Ichtiofauna Polski liczy 56 rodzimych gatunków. Te, które mają najmniejsze wymagania środowiskowe – jest ich ponad dwadzieścia – nie wydają się, jak dotąd, zagrożone. Aktualnego stanu kilku gatunków nie potrafimy na razie określić. Tak jest z sapą, kiełbiami Kesslera i białopłetwym, brzaną karpacką. Wiadomo jednak, że wymagają one ochrony. Nad całą resztą, to znaczy nad połową rodzimego świata ryb, wisi groźba zagłady. Zagrożone są także wszystkie gatunki minogów, a najbardziej minóg morski. Minogi rzeczny, strumieniowy i ukraiński są w trochę lepszej sytuacji, ale już od dawna wiadomo, że bezwzględnie należy przystąpić do ochrony ich siedlisk.
Straty, jakie ponosimy na skutek zaniku gatunków, są trudne do oszacowania. Wystarczy jednak porównać dawne rybactwo rzeczne z dzisiejszym, by uzmysłowić sobie, co straciliśmy. Kiedyś jesiotry, łososie, trocie, certy, minogi stanowiły ważny składnik połowów i były towarem eksportowym. Na przykład w latach 1930 – 39 w okolicach Gdańska podczas wędrówki minogów rzecznych połowy przekraczały 100 ton tygodniowo. Co prawda zbyt intensywna eksploatacja łowisk też jest szkodliwa, ale korzyści płynące z rybactwa ograniczał głównie psujący środowisko przemysł. Spowodowało to straty przyrodnicze niemożliwe do przedstawienia wyłącznie w kategoriach ekonomicznych. Polskie populacje jesiotrów, łososi, wędrownych cert, które powstawały w ciągu tysięcy lat przystosowywania się do tutejszego środowiska, przepadły na zawsze.
Jak przeciwdziałać zanikowi rodzimych ryb? Czy chronić tylko gatunek, czy jego środowisko? Mamy już doświadczenie, które uczy, że ochrona samego zagrożonego gatunku (tak zwana ochrona bierna) nie wystarcza. Jesiotra, który był nią otoczony od roku 1936, dzisiaj nie ma już w naszych wodach. Musimy więc postępować inaczej. Przykładem jest głowacica. W Orawie i jej dopływach oraz w potoku Czadeczka wyginęła. Na szczęście w 1955 roku udało się uratować kilka dojrzałych osobników, z których stworzono stado hodowlane. Uzyskany materiał zarybieniowy wprowadzono do wybranych rzek, w których wcześniej nie występowała. Dzisiaj łowimy ją w Dunajcu, Popradzie, Sanie, Bobrze, Nysie Kłodzkiej i Gwdzie.
Przykład głowacicy wskazuje, jak dużą rolę może odgrywać zarybianie. Przecież w niektórych wodach na naturalne tarło pewnych gatunków liczyć już nie można. Dotyczy to na przykład jazi, brzan, świnek, a nawet okoni. Ryby te uznawane u nas do niedawna za niepożądane lub bezwartościowe, w innych krajach hodowane są już standardowo. Powinniśmy szybko nadrobić zapóźnienia w produkcji materiału zarybieniowego.
Ponadmilionowa rzesza wędkarzy ma duży i różnorodny wpływ na wody i ryby. Przestrzeganie przepisów z dziedziny rybactwa i ochrony przyrody to oczywistość, ale daleko nie wystarczająca. Wiemy przecież, że są „specjaliści”, którzy potrafią w krótkim czasie pozbawić wodę z dojrzałych osobników jakiegoś gatunku ryb nie łamiąc przy tym prawa. Dlatego wskazane jest samoograniczanie się. Można na przykład podwyższyć sobie wymiar ochronny, wypuszczać ryby złowione w czasie tarła, a nie objęte okresem ochronnym itd. Wielu z nas już tak postępuje.
Wędkarze to poza tym jedyna tak liczna grupa w społeczeństwie, której zależy na czystości wód w rzekach i jeziorach, a nie tylko w kranie. Nad wodami przebywają bez względu na porę roku. A ponieważ ryby są świetnym wskaźnikiem stanu wód, wędkarze mają informacje z pierwszej ręki, gdy się dzieje tam coś niedobrego. Z natury rzeczy są więc ekologami, i to nie tylko od święta. Trzeba to wykorzystać.
Prof. dr hab. Andrzej Witkowski
Rybą najbardziej zagrożoną wyginięciem w naszym kraju jest strzebla błotna. Żyje ona w niewielkich zbiornikach, takich jak zanikające jeziora, doły potorfowe, zastoiska bagienne, czasem w wiejskich stawach. Wraz z obniżaniem się poziomu wód gruntowych, zjawiskiem postępującym, obserwowanym od wielu lat, wody takie dosłownie giną na naszych oczach. Wraz z nimi wymierają strzeble. Siedliska strzebli zagrożone są także z powodu zakładania dzikich wysypisk w ich bezpośrednim sąsiedztwie, odprowadzania do nich ścieków oraz prowadzenia w ich pobliżu zabiegów rolniczych: nawożenia lub oprysków. W pewnym stopniu winny jest także proces sukcesji, czyli naturalne zjawisko zarastania zbiorników wodnych.
Liczebność strzebli ocenia się na kilka do kilkunastu tysięcy osobników. Ta liczba jednak nie powinna nas uspokajać, bo według ostatnio przeprowadzonej kontroli strzeble żyją jeszcze tylko na 18 stanowiskach rozrzuconych na Podlasiu, Pojezierzu Pomorskim i w Wielkopolsce. Stanowiska strzebli są kontrolowane. Niestety, nie ma obecnie środków na to, aby ratować strzeble z tych zbiorników, które w najbliższym czasie przestaną istnieć. Ratunek polega na przenoszeniu ich do innych, mających przed sobą dłuższą przyszłość. Potrzebne jest także stałe utrzymywanie tego gatunku w hodowlach akwaryjnych. Mogą się tym zająć ogrody zoologiczne, które mają odpowiednie ku temu możliwości, a jednym z ich zadań jest właśnie ratowanie ginących gatunków.
Strzeble tylko z pozoru są rybami bez znaczenia. W małych i zarastających zbiornikach, które są wylęgarniami ogromnych ilości komarów, strzeble zjadają bardzo duże ilości ich larw. W takich zbiornikach strzeble są jdnym z niewielu gatunków potrafiących przeżyć, a do tego występują jeszcze gromadnie.