czwartek, 10 października, 2024
Strona głównaSposóbTE WSPANIAŁE GARBUSKI

TE WSPANIAŁE GARBUSKI

On urodził się w Bydgoszczy, ona w Luboniu koło Poznania. On w roku 1925, ona w 1927. W Luboniu chodzili razem do podstawówki. Gdy przechodziła obok jego domu, pukała w okno, żeby go obudzić do szkoły. W dowód wdzięczności otrzymała puste pudełko po kremie nivea, które przechowuje do dziś. On miał wtedy 9 lat, ona 7. Stanisław i Krystyna Wojciechowscy  – bo to o nich mowa – wspominają z rozrzewnieniem dawne czasy.

Stanisław jako 20-letni chłopak w 1945 r. trafił do milicji. Pracował w Komendzie Powiatowej w Świebodzinie, później w Międzyrzeczu. Przyrodę kochał od najmłodszych lat. Przed wojną nieraz podpatrywał prawdziwych myśliwych, w oficerkach z fuzjami na ramieniu. Marzył żeby zostać jednym z nich i marzenia te się spełniły. W Międzyrzeczu założył Koło Myśliwskie nr 57 “Żółw”, był także członkiem Powiatowej Rady Myśliwskiej.

Jednak już po pięciu latach nastąpiła zmiana: dostał służbowy przydział do Sulechowa. Przysiągł sobie wtedy, że to ostatnia przeprowadzka. Pani Krystyna też miała dosyć wędrówek, bo – jak teraz żartuje – na każdym nowym miejscu rodziło im się dziecko. Wychowali ich pięcioro, doczekali się już prawnuków. Stanisław jest wdzięczny żonie za wychowanie dzieci. Przyznaje, że sam nie miał na to czasu. W 1970 r. przeszedł na emeryturę. Wzrok pogorszył mu się tak znacznie, że podjął decyzję: flinta na ścianę, do ręki wędka. Pewnego ranka oświadczył żonie: – Przyszedł czas na spłatę długu, muszę ci wynagrodzić te lata spędzone przy dzieciach. Od jutra będziemy razem łowić ryby.

Słowa dotrzymał, jak zawsze, obawiał się tylko, czy Krystyna połknie haczyk. Połknęła i to bardzo głęboko. Kupili motor i zaczęli wędkować. Na początku były płotki i krąpie, czasami trafił się leszcz. Łowili głównie na robaki, dlatego też i okoń w siatce nie był rzadkością. Ryby zasmakowały wszystkim, ale szczególnie dzieciom. Polubiły zwłaszcza okonie.

– I to zadecydowało – wspomina pani Krystyna. – Od tamtej pory głównym celem naszych wypraw były garbuski.    Łowią na wędki do 3 m długości. Stanisław używa kołowrotka z ruchomą szpulą i żyłki o średnicy 0,30 mm. Kiedy spytałem, dlaczego gruba, oboje odpowiedzieli zgodnie: – Bo my łowimy w krzakach, zatopionych drzewach i trzcinach. Cieńsza powodowałaby zbyt wiele strat. A okoniom grubość żyłki nie przeszkadza.

Spławiki Stanisław robi sam, bo te wszystkie kupne cudeńka są – ich zdaniem – dobre na wystawę, ale do łowienia się nie nadają. Jego spławik jest niezwykle prosty, wykonany z korka od butelki, w środku ma zamontowane na stałe cienkie piórko. Został pomalowany na jaskrawy kolor, bo musi być dobrze widoczny. Najlepsze są haczyki z długimi trzonkami o numeracji  od 2 do 6. Jako obciążenie zakładają malutką łezkę w odległości około 60 cm od haczyka. – Żeby okoni ołowiem po grzbiecie nie głaskać – dodaje Stanisław.  

Cały rok łowią na rosówki. Przechowują je w piwnicy, w darni o wymiarach pół na pół metra, przywiezionej z działki. Żeby nie uciekły, darń należy umieścić w podwójnym worku z folii. Co jakiś czas trzeba dokarmiać rosówki obierkami z jabłek i ziemniaków. – Ale najważniejsza jest temperatura – twierdzi p. Stanisław. – Nie może przekraczać granic od 6 do 10°C. Lubią wędkować na Obrzycy w okolicy Głuchowa, Podlegórza i Smolna oraz na Kanale Nietkowickim. Wolą więc wody bieżące. – Nie lubimy łowić w studni, gdzie woda nie ma żadnego ruchu – mówią. O dobrych braniach okonia decyduje wiele  czynników, ale najważniejsza ich zdaniem jest temperatura wody, pora dnia i ciśnienie atmosferyczne. Zimne noce nie sprzyjają dobrym braniom, okonie są wtedy mało aktywne. Co do pory dnia, to zdecydowanie najlepsza jest godzina przed zachodem słońca i sam zmierzch. Okonie żerują wtedy bardzo intensywnie. Z własnego doświadczenia wiedzą, że najlepszy jest „skraj ciśnienia”, czyli dzień przed jego raptownym spadkiem lub wzrostem. Okonie zachowują się wtedy jak w amoku. Bardzo trudno na taki dzień trafić. Wojciechowscy robią to w sposób chyba najprostszy: jeżdżą na ryby codziennie. Łowią przez 20 minut. Jeżeli brania nie ma, zmieniają miejsce, by później wrócić i złowić pięknego pasiaka. Wiosną okonie w rzece przebywają blisko brzegu, na pograniczu spokojnej i bystrej wody. Pod koniec marca rozpoczyna się ich tarło. Wojciechowscy zaobserwowali ciekawą prawidłowość. W ostatnim jego akcie samica okonia, dużo większa od mleczaków, rozwiesza na zatopionych gałęziach firanki ikry, a kilkanaście samczyków kręci się wokół i pożera świeżo złożone jaja, inne oblewając mleczem. Trafiając w takie miejsce z wędką można w bardzo krótkim czasie wyciągnąć samce, dopóki na rosówkę nie skusi się samiczka.

Po odbytym tarle samice znikają. Dużo czasu poświęcili na to, by je wytropić, i w końcu się udało. Samice łączą się w małe stada po 5 – 10 sztuk. Wyszukują płytką, dobrze nasłonecznioną wodę i tam, blisko powierzchni, się wygrzewają. Promienie słoneczne mają widocznie zbawienny wpływ na wycieńczone okonie, bo w bardzo krótkim czasie doprowadzają je do doskonałej kondycji.

Najgorszym okresem dla łowców okoni w rzece jest czerwiec i lipiec. Duże sztuki znikają z pola widzenia, a średniaki  przenoszą się w główny nurt dobrze naświetlonej wody. W sierpniu okonie powracają, natomiast wrzesień i październik to szczyt wędkarskich sukcesów.

Na haczyk Wojciechowscy zakładają tylko połowę rosówki. Z ich obserwacji wynika, że przednia jej część, ta grubsza, jest niezastąpiona wiosną. Prawdopodobnie przypomina okoniom raczka. Natomiast jesienią liczy się tylko druga część rosówki, bo chyba jest bardziej podobna do narybku i okonie biorą ją bardzo agresywnie. Już po pierwszej fazie, wiadomo z kim się ma do czynienia. Duży okoń odpływa z przynętą w kierunku środka rzeki, natomiast „palczak” zawsze kieruje się w stronę brzegu.

Przez rok łowią tysiąc okoni w rzece, w której – zdaniem wielu wędkarzy – ryb w ogóle nie ma. Dlatego Stanisław i Krystyna czasami się śmieją z tych lśniących węglowych wędek, kolorowych spławików i używających ich ludzi, których trudno nazwać wędkarzami. Kluczem do sukcesu nie jest bowiem sprzęt, ale dobra znajomość okoniowych zwyczajów. Można ją zdobyć poprzez obserwację i robienie bardzo skrupulatnych notatek. Mistrzynią w tym dziele jest pani Krystyna. Dobre zapisy to według niej połowa sukcesu. Wędkarz to dopiero ta druga połowa.

notował ffm

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments