Karpiami zainteresowałem się pięć lat temu. Mieszkam w Pszczewie, kilkanaście metrów od Jeziora Miejskiego. Jako wędkarz jestem więc w komfortowej sytuacji.
Przez kilka lat jezioro było regularnie zarybiane karpiami przez gorzowski okręg PZW, jednak łowiono je tu bardzo rzadko. Nie ginęły, bo mieszkając nad brzegiem jeziora, na pewno bym to zauważył. Musiały więc w nim żyć i rosnąć. Sztuki z pierwszych zarybień powinny dzisiaj mieć od 6 do 8 kilogramów. Postanowiłem na nie zapolować. Udało się i mam już sporo naśladowców.

Jezioro Miejskie w Pszczewie jest trudnym łowiskiem karpiowym. Przede wszystkim z powodu braku miejsc, w których można karpie łowić. Prawie wszystkie przybrzeżne stoki są bardzo strome. Kilka metrów od brzegu jest już głęboko na dziesięć metrów. Na dodatek woda w jeziorze jest bardzo przejrzysta i w płytszych miejscach bujnie rozwija się podwodna roślinność, co uniemożliwia położenie zestawu na dnie. Głębiej niż sześć metrów nie ma sensu łowić, bo z dna wydziela się siarkowodór i poniżej tej głębokości nie ma życia biologicznego.
Moim zdaniem karpiowe łowisko musi mieć twarde, wolne od roślin dno i głębokość nie przekraczającą sześciu metrów. Powinno też być oddalone przynajmniej na dwadzieścia metrów od brzegu. Takich miejsc w liczącym prawie 100 hektarów jeziorze znalazłem zaledwie kilka.

Do mierzenia głębokości i badania dna używałem kilogramowego ciężarka. W dobie elektroniki jest to metoda staroświecka, ale bardzo łatwa i skuteczna. Na sznurku, do którego uwiązany był ciężarek, co pół metra zawiązałem supełki i w czasie sondowania liczyłem, ile ich zeszło pod wodę. Ponieważ interesowały mnie miejsca mające mniej niż sześć metrów głębokości, sznurek był długi na siedem metrów. Kiedy znalazłem odpowiednią głębokość, stukałem ciężarkiem w dno. Z wydawanego przy tym dźwięku wnioskowałem, co się na nim znajduje. Jeżeli był tam żwir lub kamienie, to ciężarek dzwonił. Jeżeli wchodził miękko i bezgłośnie, a wychodził z oporem, to dno było muliste. O tym, że dno jest zarośnięte, świadczył jednolity opór wyczuwany przy podnoszeniu lub przeciąganiu ciężarka.
Na karpiowe łowisko wybierałem miejsca bez roślin z twardym, piaszczystym dnem, na którym znajdowała się cienka warstwa mułu (3 – 5 cm). Chociaż wiadomo czym się karpie żywią, chociaż wiedziałem, że tego pożywienia szukają również w mule, takich łowisk unikałem. Miękkie muliste dno sprawia, że wyniki łowienia są trudne do przewidzenia. Czasami są rewelacyjne, kiedy indziej bardzo marne, karpie bowiem nie każdy muł lubią. Na twardym dnie nie ma takich problemów. Wystarczy odpowiednio zanęcić i uzbroić się w cierpliwość.

Przed pierwszą zasiadką nęcę łowisko przez tydzień. Codziennie wsypuję 5 kg kukurydzy. W większości są to ziarna surowe, gotowanych jest nie więcej niż 20 procent. Nie zgadzam się bowiem z teoriami głoszonymi przez wielu wędkarzy, że surową kukurydzą karpi nie należy nęcić, bo pęcznieje im w brzuchu i zatyka przewód pokarmowy. Przecież one nie połykają ziaren w całości, przedtem miażdżą je zębami gardłowymi. Wie o tym każdy wędkarz, który patroszył karpia nęconego kukurydzą i widział w jego przewodzie pokarmowym żółtą papkę.
Oprócz kukurydzy w łowisko wrzucam także kulki proteinowe, na które później będę łowił. W ciągu pierwszych trzech dni po 30, a pod koniec nęcenia po 50 sztuk. Żeby szybko zwabić karpie w łowisko, przez pierwsze trzy dni kukurydzę i kulki mieszam z sypką zanętą karpiową. U mnie najlepiej sprawdza się Carp Marcela van den Eynde. W ostatnie dni przed zasiadką nęcę wyłącznie grubą zanętą – kukurydzą i kulkami. Dodaję także kilka ugotowanych i pokrojonych w kostkę ziemniaków (jeżeli są małe, to w całości). Mają magiczną moc przyciągania karpi. Kiedy wrzucałem ziemniaki, wyniki zawsze były lepsze. Od dnia, kiedy zasiadam z wędką, dzienną porcję zanęty zmniejszam do 2 kg kukurydzy, 30 kulek proteinowych i kilku ziemniaków.
Łowię na dwie wędki i zakładam na nie różne przynęty. Na jednej jest kulka proteinowa, na drugiej kukurydza lub ziemniak. Do łowienia i nęcenia używam kulek o średnicy od 18 do 25 mm, mniejszych wiosną i na początku jesieni, większych latem. Długo trwało nim ustaliłem, jakie zapachy karpie lubią w różnych porach roku. Latem najłowniejsze okazały się zapachy owocowe (truskawka, tutti – frutti), wiosną i wczesną jesienią lepszy jest scopex. Duże nadzieje wiązałem z wanilią, ale musiałem z niej zrezygnować, bo na waniliowe kulki najlepiej brały leszcze. Gdy stosowałem zapachy ryb i krabów, brań nie miałem w ogóle. Najwięcej ryb złowiłem na kulki o smaku truskawkowym, niewiele mniej na kukurydzę.
Łowię niemal wyłącznie na kulki proteinowe własnej produkcji, ale kiedy nie mam na to czasu, używam kulek Marcela van den Eynde. Kukurydza jest dużo bardziej uniwersalna od kulek. Nie trzeba jej aromatyzować, bo przez cały sezon karpiom wystarcza jej naturalny zapach. Nim założę ziarna na włos, moczę je dzień w wodzie z jeziora.
Na karpie najskuteczniejsza jest metoda włosowa. Stosuję ją w połączeniu z zestawem samozacinającym, który pozwala na odrobinę lenistwa. Używam kupnych ciężarków od 70 do 100 gramów, ale usuwam z nich sztywną rurkę i wklejam miękką o długości 50 – 60 cm (z kabli elektrycznych).
Przypon i włos robię z tonącej plecionki. Przypon ma 30 – 40 cm długości, a włos 3 cm. Kulkę proteinową zakładam na niego tak, żeby dotykała łuku kolankowego haczyka. Używam haków Mustad Ultrasport i Fastgripy VMC. Żyłka główna ma ciemny kolor i 0,30 mm średnicy. Stoper (niezbędny, żeby doszło do samozacięcia) zakładam 5 cm za rurką.
Trzeci sezon łowię na karpiówki Robinsona o nazwie Titanium. Rzuca się nimi daleko i celnie, są szybkie w zacięciu i świetnie amortyzują ataki ryb w czasie holu. Co prawda nie złowiłem jeszcze karpia większego niż 12 kg, bo w moim jeziorze jeszcze takie nie urosły, ale w czasie holu mniejszych sztuk czułem w wędzisku taki zapas mocy, że nie bałbym się starcia z dużo większym okazem. Używam kołowrotków z wolnym biegiem szpuli, żeby przy gwałtownym braniu ryba nie zabrała mi wędki. Do kompletu mam jeszcze sygnalizatory Videotronic, chyba najlepsze z tych, co są na rynku, bo tu decyduje nie moda, ale niezawodność i cena. Stosuję również swingery, które opadaniem sygnalizują branie ryby płynącej w stronę brzegu.
W Miejskim najlepszą porą na karpie jest ranek, od świtu do dziewiątej. Popołudnie jest gorsze, a w nocy brania zdarzają się bardzo rzadko.
Bogdan Grelka
Pszczew