Zbiorniki zaporowe to znakomite zimowe łowiska szczupaków. Spokojna woda, różna głębokość i ukształtowanie dna oraz stały przepływ, a więc i dobre natlenienie – to wszystko sprawia, że na zimę z dopływających rzek i strumieni ściągają tu stada wszelkich ryb. Także drapieżniki, które w zbiorniku znajdują mnóstwo naturalnych kryjówek, a pod nosem drobnicę. Słowem komfort w porównaniu z dołkiem w targanej wiatrami zimnej rzece.
Przez cały rok dużo czasu poświęcam na obserwacje wody, robię notatki i fotografuję interesujące miejsca. W domu przed każdą wyprawą zebrany materiał dokładnie analizuję. Latem mogę sobie pozwolić na improwizację, mam czas na naprawienie błędu. Nawet gdy połów się nie uda, to i tak przyjemnie jest pobyć na świeżym powietrzu. Zimowy dzień jest krótki, chłód nie nastraja do długich wędrówek, więc wypad na ryby planuję szczegółowo. Wybieram tylko jedno, najwyżej dwa miejsca. Siadam z wędką tam, gdzie na małym obszarze znajduje się kilka charakterystycznych dla szczupaków stanowisk, takich jak głęboka jama, urwisty brzeg, wypłycenie ze stromym spadem, zwalone drzewo lub jakaś inna przeszkoda. Staram się także wypatrzyć w wodzie choćby najmniejszy ślad życia. Oczko na powierzchni, cień pierzchający spod brzegu, kilka drobniutkich rybek, nawet cierników, to dla mnie bardzo wartościowe wskazówki.
Największe sukcesy mam dwa – trzy tygodnie przed zamarznięciem wody. Drapieżniki co prawda stoją wtedy daleko od brzegu i nieodzowna jest łódź, ale żerują ochoczo i niekiedy udaje się złowić nawet kilka dużych sztuk. Gdy zbiornik pokryje się cienką powłoką lodu, szczupaki za drobnicą wpływają na płycizny. Wtedy poluję na nie z brzegu, w miejscach jeszcze nie zamarzniętych (ujścia dopływów i kanałów, gdzieniegdzie źródliska) lub takich, z których lód znika w południe pod wpływem słońca i wiatru.
Trwalsza powłoka, która na razie uniemożliwia wędkowanie, nie kończy jeszcze sezonu na zimowe szczupaki. Zwykle – tak przynajmniej bywało w kilku ostatnich latach – po krótkotrwałym mrozie przychodzi ocieplenie. Gdy lód zejdzie, szczupaki żerują zawzięcie, wprost pasą się na drobnicy. Marzeniem wędkarza jest wtedy słoneczny, pogodny dzionek z lekkim wiatrem zachodnim lub południowym. W takie dni widać czasem ataki szczupaków na powierzchni. Polują zwykle na płytkiej wodzie w pobliżu swych kryjówek. Właśnie dlatego zimą bardzo ważny jest wybór takiego łowiska, w którym obok siebie znajduje się kilka typowych dla szczupaka rewirów. A więc – co napisałem na początku – dołek i płycizna, zwalone drzewo, urwisty brzeg itp. W zimnej wodzie jedna lub dwie zdobycze zaspokajają apetyt szczupaków na wiele dni. Trzeba się spieszyć i nie wolno zepsuć żadnego brania.
Jedną wędkę zarzucam w pobliżu domniemanego stanowiska szczupaka, drugą w miejsce jego ewentualnego żerowania. Na obu mam martwą płoteczkę, okonia, karasia, ukleję lub stynkę. Zapas tych przynęt gromadzę odpowiednio wcześniej i przechowuję w lodówce. Kto nie próbował łowienia na martwą rybkę, ten nie wie jaka to wygoda. Nie trzeba biegać w pocie czoła po brzegu za chimerycznie biorącym stadkiem uklei ani szukać w sklepach cherlawych karasi. I co najważniejsze, na zimowe szczupaki martwa rybka jest przynętą doskonałą.
W zimie szczupaki są ostrożne. Zanim połkną swoją ofiarę, długo mielą ją w paszczy i wciągają do kryjówki. Branie trwa niekiedy niewiarygodnie długo, a podejrzaną zdobycz szczupak często zostawia. Trzeba ręką popuszczać żyłkę, aby odjazdy ryby były płynne i niczym nie zakłócone. Po braniu drapieżnik potrafi nieraz tylko zanurzyć spławik i stanąć na długie minuty. Rybkę trzyma wpół i wcale się nie spieszy, by ją odwrócić i połknąć. Można się z nim wówczas trochę podroczyć i lekko naprężyć zestaw. Ma to wyglądać tak, jakby ktoś próbował zabrać mu zdobycz.
Martwa rybka wygląda naturalnie, gdy leży nieruchomo na dnie, więc najczęściej montuję prosty zestaw bez spławika. Im mniej elementów, tym lepiej. Zestaw ma być delikatny i stawiać jak najmniejszy opór. Na główną żyłkę naciągam krótką rurkę antysplątaniową z agrafką, do której przypinam ciężarek w kształcie oliwki od 8 do 20 gramów. Oliwka ma uszko wykonane z cienkiego drutu miedzianego. Jeżeli się gdzieś zaklinuje, to słaby i wiotki drut albo się zerwie, albo rozprostuje. Lepiej urwać ciężarek, aniżeli stracić cały zestaw, na dodatek ze szczupakiem. Łowiąc blisko brzegu, obywam się bez obciążenia. Na końcu żyłki wiążę poprzez krętlik (można użyć również krętlika z agrafką) 40-centymetrowy przypon metalowy z dwoma kotwiczkami nr 6 – 8. Dolna kotwiczka jest nieruchoma, górną można przesuwać i dopasować do rozmiarów przynęt. Ruchomą kotwiczkę blokuje się koszulką igelitową naciągniętą na trzonek.
Tam, gdzie woda płynie, na przykład przy ujściu lub w dawnym korycie rzek, stosuję lekki paternoster ze spławikiem jak marchewka wyważonym do granicy pływalności. Biorąca ryba nie wyczuwa prawie wcale oporu. Ponadto długi i opływowy spławik rzadko się zahacza pośród roślin. Maluję go na biało, bo w przejrzystej wodzie ten kolor jest od spodu niewidoczny. Natomiast czubek powinien być czerwony, żeby go było dobrze widać na ciemnym tle zimowych akwenów. Oliwkę na bocznym przyponie o średnicy 0,12 – 0,14 mm (łatwo go lekkim szarpnięciem zerwać, gdy ciężarek wejdzie w zaczep) wiążę do krętlika na końcu głównej żyłki.
Robert Smorczewski