Zrobiona w starej butelce po oleju prosta, dwustronna forma z gipsu i duże, toporne ciężarki w niej odlane. Przydatne zarówno do żywcowego spławika, jak i wiślanej gruntówki. Czytelnikowi nasuną z pewnością skojarzenie z tzw. miejscowym, co to łowi “za grubo” i “za ciężko”, bo pojęcia o wędkowaniu nie ma, a więc i rezultaty zapewne mizerne.
Nic bardziej mylnego! Mazowiecki wędkarz, od którego na początku lat osiemdziesiątych kupiłem te przedmioty, jest wielkim miłośnikiem łowienia delikatnym sprzętem. Łowi na przepływankę i lekką przystawkę ze spławikiem. Rzeczni wędkarze mazowieccy, jak świadczą relacje z przeszłości, byli od dawna wielbicielami i znawcami tych metod wędkowania. Lubili jednak również gruntówkę z ołowiem tak ciężkim, że pozwalał im utrzymać bezpiecznie przynętę wśród opływanych nurtem podwodnych przeszkód.
Umożliwiał on też daleko od brzegu i w silnym uciągu wody wyciągnąć okazy brzan, sumów, sandaczy, grubych leszczy. Do dzisiaj zresztą w sklepach żadnej chyba części Polski nie spotkamy ciężarków tak dużych jak w tym regionie. Nigdzie też nie widziałem tak często, by na żywcówkę zakładano ćwierćkilowe płocie i łowiono na nie szczupaki i sandacze.
Jeżeli ktoś uważa, że są to sposoby dla bezmyślnych, jest w grubym błędzie. Tacy nigdy nie odniosą wielkich sukcesów. A i hol grubej ryby wśród rzecznych zawad bambusowym kijem z bębnowym kołowrotkiem i palcem jako hamulcem wymagał często nie lada umiejętności. Kiedy więc spotkamy wędkarza z niepodręcznikowym sprzętem, nie sądźmy go po pozorach!
Wojciech Olszewski