Moja przygoda z dużymi karpiami zaczęła się od robienia kulek boili. Receptury znałem z gazet. Wprowadzałem innowacje, nie wymagające jednak żadnej specjalnej wiedzy. Wystarczyło się przyjrzeć, jak mama robi ciasto na pierogi.
W Janowie Podlaskim jest dziewięciohektarowy zbiornik zaporowy zarybiany przez PZW m.in. karpiami. Sporo ich wyławia się w ciągu pierwszego roku, ale trochę zawsze zostanie i wyrastają z nich duże sztuki. Średnia głębokość zbiornika nie przekracza półtora metra, dlatego latem woda mocno się nagrzewa i jest bardzo duży zakwit. Ryby żerują wtedy słabo, nawet japońce, których jest tu wiele. Duże karpie jednak kuszą. Czasami któryś się spławi i aż ślina cieknie na jego widok.
Jest tutaj wielu wędkarzy. Wszyscy mocno nęcą. Do wody leci najwięcej łubinu, kukurydzy i pęcaku. Jest też duża grupa, która, podobnie jak ja, łowi na kulki boili. Są miejsca, gdzie sypię nawet do 300 kulek dziennie. Pięciodniowe nęcenie ściąga w te miejsca karpie, ale kiedy zauważę na wodzie pierwsze oznaki żerowania, to wsypuję około 100 kulek. Takie nęcenie wymaga dużej ilości zanęty. Dlatego żeby było taniej, sam robię kulki, dodając tylko do nich gotowe atraktory firmy van de Eynde: wanilia lub tutti frutti. Sprawdzają się na miejskim zbiorniku i w Bugu.
Najczęściej padają tutaj sztuki kilkukilogramowe. Tylko nielicznym wędkarzom udało się złowić takie, których wagę określa się dwoma cyframi. Ja takich miałem kilkadziesiąt. Wędrują z powrotem do wody i tylko patrzę jak przyrastają.
Używam takich samych zestawów jak wszyscy. Tutaj niewiele można wymyślić. Jest tylko problem obciążenia związany z rodzajem dna i odległością, na której łowię. Ponieważ dno zbiornika jest muliste stosuję ciężarki płaskie o mniejszej wadze (40 i 100 g), które zarzucam na 40 lub 60 metrów.
Moja przygoda z dużymi karpiami zaczęła się od robienia kulek boili. Receptury znałem z gazet. Wprowadzałem innowacje, nie wymagające jednak żadnej specjalnej wiedzy. Wystarczyło się przyjrzeć, jak mama robi ciasto na pierogi.
Jednorazowo wykonuję około 1500 kulek. Nie gotuję ich, tylko paruję, tak jak się robi knedliki lub kluski śląskie. Kiedy zarzucałem zestaw z kulkami gotowanymi i parowanymi, była duża różnica w braniach. Karpie lepiej brały na kulki parowane.
Przez przypadek udało mi się zrobić kulki przewyższające wszystko, co dotychczas znałem z doświadczenia i literatury. Są to mianowicie kulki pływające, a jednocześnie rozpuszczalne, które na karpie działają wprost piorunująco.
Było to tak. Wyrobiłem ciasto, ale tylko z części ugniotłem kulki. Pozostały kawałek zawinąłem w cienką folię i włożyłem do lodówki, gdzie leżało ponad tydzień. Kiedy sobie o nim przypomniałem było jak guma i zrobienie kulek było niemożliwe. Pachniało jednak ładnie, więc nie chciałem go wyrzucać. Dosypałem trochę mleka w proszku i dopiero wtedy z trudem udało mi się uformować kulki. Po uparowaniu, chcąc sprawdzić co z nich wyszło, wrzuciłem jedną do słoika z wodą. Kulka wypłynęła i zaczęła się powoli rozpuszczać. Całkowicie rozpuściła się po godzinie. Tonęły natomiast kulki wykonane z tych samych składników, ale uformowane i uparowane od razu po wyrobieniu ciasta.
Miałem więc kulki te same, ale nie takie same. Nęciłem tonącymi, a na włos zakładałem pływające i rozpuszczalne. Pierwsze bardzo skuteczne wędkowania uznałem za przypadek. Jednak podczas dalszych prób okazało się, że nawet w czasie największego zakwitu wody karpie biorą całkiem dobrze. Złowiłem kilkanaście bardzo dużych sztuk. Jeżeli przez 30 – 40 minut nie mam brań, to ściągam zestaw i zakładam nową kulkę.
Wydaje mi się, że przy nęceniu karpi poza tym, że wolą one pokarm miękki, dochodzi jeszcze jeden ważny czynnik. Rozpuszczające się kulki wydzielają zapach, który rozchodzi się w wodzie znacznie szybciej niż z normalnych kulek, twardych jak kamień.
Tomasz Bednarczuk
Janów Podlaski