sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaHistoriaRYBOŁÓWSTWO I RYBOŁOWCY (6)

RYBOŁÓWSTWO I RYBOŁOWCY (6)

To ostatni odcinek książki Bolesława Ślaskiego. Kończymy nim spotkanie z osiemnasto- i dziewiętnastowieczną Wisłą. zapewne niejeden z nas popadł w chwilę zadumy, kiedy czytał o miejscach, którE zna z wędkowania lub spacerów, z którymi tyle historii jest związanych. Jedne z nich poszły w zapomnienie, inne przeminęły zostawiając po sobie ślad, cząsteczkę kultury narodowej.
… a Wisła płynie.

Rybak, podobnie jak rolnik lub leśnik, ustawicznie obcuje z matką-przyrodą, patrzy tedy na nią badawczem okiem i usiłuje rozpoznać jej zjawiska. Drogą tradycji i własnej obserwacji zdobywa on powoli tę sumę praktycznych wiadomości, która mu jest potrzebna w jego życiu zawodowym. I jak lud podhalański wytworzył liczne, a swojskie wyrażenia, związane z przyrodą gór, które znalazły już odbicie literackie w pismach Staszica, Goszczyńskiego, Pola, Witkiewicza, Matlakowskiego, Tetmajera i innych, tak samo nasz lud wodny, a przede wszystkiem rybacki roztacza przed nami piękny i bogaty język, zespolony z fizycznemi właściwościami rzek, zjawiskami otaczającej je natury oraz fauną wodną. Wszakże gruntowne zbadanie tego języka wymaga wielkiego mozołu, wykazuje on bowiem znaczne różnice w zależności zwłaszcza od miejsca studjów, od wyrobienia zawodowego, wieku i przymiotów duchowych posługującego się nim osobnika.

To też próbki gwary rybackiej, rozsiane w niniejszym tekście, są już wynikiem dokonanej przeze mnie syntezy językowej i nie należą bynajmniej do zasobu wyrazowego pierwszego lepszego rybaka nadrzecznego. Pomijając bowiem, iż wyrażenia ludu znad innych rzek nie są częstokroć zrozumiałe dla ludu znad Wisły, np. warkocz wody (= nurt, rz. Warta), osuch (= wyspa, rz. Radunia), ploso (= głębia, rz. Dunajec), spławisko (= kępa, rz. San) albo rojek (= odmęt, rz. Nurzec), przytoczę tu, jako jaskrawy dowód zróżniczkowania gwary li wiślanej, iż 40-letni rybak z Czerwińska, gdym go zagadnął o nazwę „niewód”, oświadczył mi, iż takiej nazwy nie zna i nie słyszał, a przecież w pobliżu onego Czerwińska wszyscy chłopi – rybacy nią się posługują!… Zapoznajmy się tedy jeszcze trochę z ową gwarą, ujętą w pewien tok wysłowienia! (Sporo wyrażeń rybackich znajdziemy u Lindego, który je czerpał głównie z dzieł Kluka i rękopisu Magiera. Z nowszych autorów poświęcał uwagę temu przedmiotowi zamiłowany badacz mowy ludowej p. Witold Pracki; opracowany przezeń zbiorek wyrażeń rybackich włączony został do „ Słownika gwar polskich” Karłowicza).

Urządzamy sobie, oczywiście, wycieczkę po Wiśle i puszczamy się łodzią pod wodzą doświadczonego rybaka. Odbijamy z przystani, gdzie ucumowany jest cały szereg szkutek albo, jak jeszcze dawniej mawiano, „gondułek”, i płyniemy na środek rzeki. Już jedziemy po dole, za wartem, trzymając się bliżej lewego brzegu. Ów brzeg – to ostry ląd: wznosi się stromo ponad strychem wody, a przytem jest piaszczysty i ma wydarty spód, gdyż stale go nurt podpłukuje. Podobny brzeg, tylko że złożony nie z osypującego się dołem piasku, lecz z tłustej, zbitej ziemi (mady), przewodnik nasz nazwie szlamą w przeciwieństwie do poprzedniego szoru, który znowu w ustach rybaka kaszubskiego oznacza głęboką wodę na morzu, urwisty zaś kraj morski, przez falę szarpany, jest dla niego „spychem”.

Z drugiej strony rzeki widzimy otwarty nizki brzeg – płaski ląd wedle wyrażenia Klonowicza albo krócej opłaz. Gdzieniegdzie mijamy wązkie pasma lądu, w koryto rzeki się wrzynające i tworzące łukowate zatoki: to cyple albo, jeśli kto woli, ostrza, uroża. Ścianek, czyli brzegów skalistych, jak na Sanie, tu na Wiśle nie ujrzymy, nie ujrzymy też pojedynczych, a groźnych złomów skalnych, które nasz lud nad Popradem zowie samorodami; spostrzeżemy jeno gdzieniegdzie już to większe głazy pobrzeżne, już to usiane drobnym kamieniem lądy, czyli zdziary. Poza linją brzegową na urzeczu rozrzucone są grupami wierzby, te nieodłączne towarzyszki krajobrazu nadwiślańskiego; w czasie zwódka, czyli przyboru wody w rzece sterczą jeno ich wierzchołki, lub zupełnie podtopione są przez falę. Obok tych miernych okazów flory drzewnej napotykamy tu i ówdzie donośniejsze, olchy lub topole, ale dębów nadwiślańskich, owych potentatów leśnych, co tworzyły niegdyś zwarte obszary, już ani poświeci, zdołano je bowiem do szczętu wytrapić. O ich dawnem tu panowaniu świadczą wszakże obumarłe, a mocno szczerniałe pnie, dobywane od czasu do czasu z koryta rzeki za pomocą machin „prądówek”…

Przyjrzyjmy się z kolei powierzchni wód rzecznych, która nie przypomina toni jeziornej, zlekka tylko przez wiatr strzępionej. Przede wszystkiem odróżnia się tu bystrzec, czyli rwący nurt od cichacza, gdzie woda ledwie że ledwie się kołysze, i gdzie spłoszona ryba szuka ostoi. Drobną falę, co tysiącem iskier w słońcu migoce, albo, jak mówi nasz lud rybacki nad Bałtykiem, „mełga się”, winniśmy zwać posiewką, a wały o spienionych grzbietach, zdala widnie i niebezpiecznie dla małego statku, jakim jest nasza łódka – gęsiami; o miejscu, gdzie się woda bał-wani i o ląd mocniej uderza, powie nasz przewodnik, iż jest tam silny dokład wody. W ostatniem znaczeniu, gdy chodzi o silne rozhukane, wzdęte morze, rybak kaszubski powie „prysk”, nie powinno być wszakże zapominane starolechickie „wranie” morza, przeistoczone pono przez późniejszy lud nadbrzeżny w „Brandung”. Rozmaite bywają również na Wiśle wiry, czyli kręty wody wedle gadki naszych rybaków, a „krążle” podług niedobitków szczepu lechickiego znad jeziora Łebskiego. Liczne wirki, na bystrej, a miałkiej wodzie powstające, noszą miano paprów, o wodzie zaś, która tu sobie nowe koryto chce wyżłobić, mówią, iż „paper leci”; wszakże leci nie tylko paper, lecz wszystko, co prąd unosi, a więc: piana wodna, piasecznica (zbity w formie liści piasek), tratwa, krakówka retmańska, „po dole” mknąca, a nawet ulanówka rybacka, która w górę rzeki rączo pod żaglem sunie… I znowu jakby na przekór gwarze rybackiej nasz język myśliwski każe mówić o ptakach, gdy spłoszone ulecą, iż „pojechały”.

Prawdziwy kręt powstaje tam, gdzie woda w swym biegu znajduje poważną zaporę i zmuszona jest cofać się: to odmęty lub odwoje, których się strzedz muszą pławicy wiślani. Do tych „zdrad” należą miejsca, gdzie woda „cwałuje” czyli „przewraca się”, np. przy oskałowaniach tam nadbrzeżnych lub ponad wielkimi zawałami w korycie rzeki: w takiem miejscu fala niekiedy wysoko bije, a zwana jest pospolicie zwarą lub, jak za czasów Klonowicza, wanna, przyczem gdy paper „leci”, to zwara „chodzi”… Płytkie miejsce na Wiśle rybak nazwie blakiem, zaś wielką głębinę – torłopem; wprawdzie ów torłop nie może się mierzyć z „przepadliskami” naszych jezior, dosięga jednak kilkunastu, a wyjątkowo nawet kilkudziesięciu łokci. Wązki, a głęboki przesmyk nurtu rzekają wodniacy gardłem, a łodną strugę, która poprzez kępę szoruje – przerwa. Bardzo ciekawem wreszcie zjawiskiem na Wiśle jest bieg miejscami wody w kierunku, wprost przeciwnym głównemu nurtowi rzeki: to woda św. Piotra albo krócej piotrowina, gdyż wedle rozpowszechnionej wśród ludu wiślanego legendy św. Piotra, ów rybitw ludzi, miał wyjednać u Chrystusa, by ulżyć holującym statek „włóczkom” czyli flisom, odwrócenie biegu wody wstecz…

W korycie rzeki postrzegamy różnej wielkości i konfiguracji naspy piaszczyste. Są tu więc wystające ponad wodą kępy, chróstem lub drobną drzewiną porosłe, jako też nowszej formacji wyspy, mierzwieje oraz wierzchołki. Ostrowów na Wiśle, t. j. wysp starodrzewiem porosłych, jak je określa Klonowicz, już dziś nie ujrzy, i sama nazwa poszła tu w zapomnienie. Natomiast zachowała się w znaczeniu wyspy na Narwi w postaci zdrobniałej ostrówek i w zmienionem nieco znaczeniu, mianowicie kępy drzew lub krzaków, nad wodą się wznoszącej. Ukryte pod wodą ławice piaskowe zowią się przykosami albo hakami, a odznacza je ciemnobłękitna smuga; przy tej smudze można płynąć statkiem, gdyż woda z jednej strony przykosy jest „ogłębna”. Wśród owych ławic rybacy rozróżniają podnarcia, t. j. mielizny piaskowe, wązką, a głębszą strugą od lądu oddzielone i nadające się do połowów sieciami, spławnicy zaś – nożyce, t. j. dwie poniżej zbiegające się przestrzenie piaskowe, które zniewalają statek do cofnięcia się w górę rzeki i obrania sobie innej drogi.

Piasków pławacze „warowac się” muszą, nie są one jednak dla statków tak niebezpieczne, jak prądy, czyli kije, t. j. pnie drzewne, na wodzie sterczące lub pod wodą ukryte. Retman, który kolej prowadzi, gdy tylko zoczy, że „stryjo stoi”, wnet gromko ostrzega załogę, śląc jej hasło: „wara prąda!” albo „wara kija”, a wiatr podchwytuje ten pomian i roznosi daleko po fali. Musi on również baczyć, by ominąć w korycie bądź pojedynczy większy głaz, bądź gromadę drobniejszych kamieni czyli grzępę, by gładko przesunąć się ponad rafiastem płytkiem dnem, gdzie trawa „powalić się”, a statek łatwo „zaszorować” i uszkodzić się może… Nas, lekkiem korytkiem płynących, zniewala do objazdu ledwie kilkocalowa wyniosłość dna rzecznego, rozciągnięta na parę łokci, podbęk. Do piachów, pod wodą ukrytych, należy zaliczyć również ślepe wierzchołki – czuby nasp, ledwie na parę cali ponurzone. Niebezpiecznymi zaś, jako stanowiska przy manipulacjach sieciami, bywają piaski rzygawce, które się pod stopą usuwają, tak, iż zapaść w nie łatwo po kolana albo i po pas.

Poza głównem łożyskiem Wisły ciągną się na znacznej niekiedy przestrzeni zatoki, kątowiska, w których rybacy niewodami rabiają – są to zazwyczaj pozostałości dawnego nurtu. Ale podobnemi odnogami statku prowadzić nie można, choć woda w nie mocno „ciągnie”, bo nie na całej długości bywają dojezdne, to też słusznie ochrzczono je mianem worków. Dogodnemi dla połowów sieciowych bywają również jeziorka stojącej wody, na zewnątrz koryta Wisły położone, które tylko w czasie większej przybierki odzyskują łączność z samicą, czyli głównym nurtem rzeki: podobne zbiorowiska wód zowią się zasiąklami.

Słuchając opowiadań rybaka o zachowaniu się ryb, pochwycimy nowe ciekawe wyrażenia, jako to: iż ryby „górują gronami”, że „otaborowywają się”, czyli zatrzymują na głębi, że ryba może „zwierzchować”, t. j. prześlizgnąć się ponad siecią, ale się i „zajadrzy”, t. j. w sieci umota.

Zagadnijmy z kolei naszego objaśniacza o wiatry, a dowiemy się, iż noszą one rozliczne nazwy w zależności od kierunku lub natężenia. Bywa więc górniak, gdy wieje z góry rzeki, i dolniak – z dołu, przeczakiem zaś zowią wiatr, który w poprzek nurtu wieje i może statek spławny skantować, t. j. pochylić go na bok. Wiatr, dmący bez przerwy, to – ciągowy, a ucichający i znowu się zrywający to – szarugowy albo chwist („chłyst”). Wiatr, najpomyślniejszy dla pławaczów, który „po wszystkich buchtach wyciąga”, to – korona; gdy dmie od Baltyku, mówią, iż „morska ciągnie”, zachodni zowią kujawą, wschodni – wschodowcem, a kiedy pocznie wiać z południa, to usłyszymy od wodniaka, że „węgier się zerwał”. Zwykły wiatr naszej pływance nie wadzi; ale gdyby nadciągała nawałnica, czyli „po wodnemu” szturm, wówczas należałoby czemprędzej „składać się z łodzią do lądu”. Pełna jest groźnego majestatu Wisła i na wiosnę, gdy „ląduje” i szeroko rozlewa, gdy fale jej „grają” w chwili puszczania lodów, toczących się z szumem w niż swą odwieczną drogą…

Nie jest też obcą naszym rybakom znajomość ptactwa wodnego. Pomijając pospolite i na lądzie gatunki, wypada tu wymienić: jaskółki grzebułki („grzegółki”), gnieżdżące się w stromych brzegach wiślnych, kulony, zwiastujące wedle twierdzenia ludu nadbrzeżnego przybór wody, rybice, t. j. rybitwy (Larus), których liczne odmiany są bardzo „chybitne” w łowieniu ryb, wreszcie wrony morskie albo mewy, które bywają jeno chwilowymi gośćmi nad Wisłą, gdyż ciągną od Bałtyku z chmurami i odlatują nazad. Bywała przed laty na Wiśle obfitość dzikich łabędzi, czyli kiełpi, do dziś dnia tak zwanych przez naszych pomorców.

Owe kiełpie, zbierające się całemi stadami nad brzegami Baltyku i łowione dla pierza przez rybaków tamecznych, ukazują się, jak twierdzi słusznie leśnik – myśliwiec Spausta, na przelotach i w naszych stronach, lecz ugonić je wcale niełatwo; były one pospolitemi na naszych wodach za czasów Cygańskiego, który w swem „Myśliwstwie Ptaszem” (1584 r.) podaje niezawodne rzekomo sposoby dostania „łabęcia”: łów na wędkę, jabłkiem zanęconą, lub „ujechanie” czółnem z rusznicą. Co się tyczy zwierząt nadwodnych, to bobry, niegdyś w całem dorzeczu Wisły bardzo pospolite, od których między innemi poszły nazwy: Bobrowejstrugi pod Tczewem lub rzeki Biebrzy, dziś należą do historji (Nad brzegami wód naszych przebywały bobry dość licznie jeszcze w połowie zeszłego stulecia; do łowienia ich używano żelaz i niewodów. Obecnie znajdziemy „miesteczka bobrowe” tylko w puszczy Nalibockiej na Litwie); trafiają się natychmiast, choć rzadko, owe niezrównane łowczynie ryb wydry, cenione dla futerka, wskutek czego stają się bezwzględnym łupem mieszkańców nadbrzeżnych lub pracowników rzecznych.

„Ale już dosyć tych wokabuł”, rzeknijmy razem z Klonowiczem, zwłaszcza że nie jest naszem zadaniem traktować tu obszerniej terminologję wiślaną. Wplecione w tekst opowiadania artystycznego, wyrażenia rybackie dotarły tą drogą najsnadniej do świadomości ogółu, jak się to stało z nazwami podhalskiemi; niestety, niemasz w naszem piśmiennictwie dotychczas takiego utworu, opartego na bezpośredniej obserwacji natury i ludzi. Podobne zaniedbanie Wisły i jej pracowników dostrzeżemy również w naszem malarstwie, które, miast niezliczonego szeregu studjów, może okazać zaledwie kilka obrazków z tej dziedziny. Domagają się tedy odtworzenia w umnictwie: i krajobrazy pobrzeżne, i różnorodne życie wśród toni wiślanej, i chyże rybackie, tuż nad wodą drzemiące lub do upłazów gór nadrzecznych przylepione, i sceny połowów na Wiśle, i dorodne, pełne męzkiej energji postacie rybaków, niemniej ich trudy codzienne, wczasy, nadzieje i zawody…

W zakończeniu niniejszej drobnej pracy uważam za niezbędne wspomnieć o naglącej potrzebie ochrony ryb w Wiśle w drodze ustawowej i zarazem zwrócić się z gorącym apelem do naszych działaczów społecznych, aby zechcieli zająć się losami onej braci wodnej. W miejscowościach, gdzie istnieją znaczniejsze skupienia rybaków, i gdzie drzemią jeszcze niekiedy tradycje cechowe, należałoby organizować ich w związki, budząc ducha godności zawodowej i szczepiąc zasadę samopomocy. Z drugiej strony trzeba by dać tym maluczkim pewne wykształcenie historyczno-zawodowe i pielęgnować wśród nich odwieczny kult św. Barbary, już to popierając istniejące bractwa tej patronki, już to dając inicjatywę do zakładania nowych. I bądźmy pewni, że to drobne zabiegi o podźwignięcie materjalne i moralne polskich rybaków, strażujących od wieków wzdłuż naszej rodzimej Wisły, nie pójdą na marne: kto bowiem zna dobrze nasz lud, nie zaprzeczy, iż posiada on zdolność postępu i umie zachować wdzięczność dla swych przyjaciół.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments