wtorek, 10 grudnia, 2024
Strona głównaHistoriaWISŁA OCZAMI BOLESŁAWA ŚLASKIEGO

WISŁA OCZAMI BOLESŁAWA ŚLASKIEGO

Bolesław Ślaski, ciąg dalszy o sieciach z książki “Rybołówstwo i Rybołówcy na Wiśle.

Większe sieci rybackie wyrabiano dawniej ręcznie za pomocą kleszczki i bloszka, obecnie zaś sprowadzają je z fabryk, używających jako materjału przeważnie lnu, konopi oraz kordonku. Składają się one z pojedynczych półek, które są „obsadzone” na linkach brzeżnych, zwanych „oprótkami” albo „popustkami”; wierzchnie linki sieci opatrzone są „płutami” dla unoszenia jej w górę, dolne zaś – „gręzami”, które sieć ku dołowi obciążają. U sieci kątówek jest jeszcze nad matnią większy pław, tzw. „kaczor”, w formie pół-denka lub beczółki, który daje poznać, czy skrzydła sieci równo idą. Do rozpinania skrzydeł służą drążki, niekiedy nawet kowane, „kulki”; przez nie przewleczone są oprótki, za które się sieć ciągnie. Po skończonym połowie rybacy rozwieszają sieci w pobliżu domostwa na rozszczepionych u góry długich drążkach, zwanych „sochami”; sieci na owych sochach najpierw przesychają, poczem się je „wyprawia”, czyli narządza do następnego połowu.

Z pomniejszych sieci, na Wiśle używanych, zasługują na uwagę:
1). Suwata albo krzyżówka, dawniejsza uklejnica, nawleczona jest na dwa krzyżujące się drążki („kolce”), pomiędzy którymi utwierdzony jest poprzecznie mniejszy drążek, zwany „rączką”; sieć ta posiada małą matnię albo tylko zaklęśnienie („jadro”). Rozróżniają cztery odmiany tej sieci, zależnie od wielkości oczek: gęstkę, średniówkę, jelcówkę i rzadką.
2). Podrywka, sieć formy czworokątnej, na dwóch krzyżujących się pałąkach rozpięta i osadzona na długim drążku („kolec” albo „stroisz”); pośrodku jest ona gęstsza i zarazem cokolwiek zaklęśnięta, ku brzegom zaś coraz rzadsza. Istnieje kilka nazw dla tej sieci, stosownie do jej wielkości lub miejsca: lud warszawski mieni ją również „bożąmęką”, w górze Wisły powyżej Nidy ocalała starodawna nazwa „portrestnica”, indziej nadają jej miano „podsaczka” albo „trzcieńca”. Największe tego rodzaju sieci, podrywki windowe albo windówki, unoszone są z wody za pomocą linki, przez bloczek przewleczonej, i zapuszczane z umocowanych w przystani batów lub kryp.
3). Kłomla, sieć formy zbliżonej do stożka. Składała się ona z trzonu drewnianego („stroisz”), do którego przymocowany jest pałąk; na pałąku tym za pomocą sznura rozciągnięta jest sieć z małą matnią („kutel”). Kłomlę zowią jeszcze sakiem.
4). Kłonia, sieć ta przypomina dopiero co opisaną kłomlę: rozpięta jest na drewnianej ramie, mającej kształt leżącej trójściennej piramidy. Jedną z krawędzi tej piramidy stanowi dłuższa laska służąca do ujęcia.

5). Brodnia, zwana również bródką, jest to siatka, na trzech laskach rozpięta i spodem ciągniona, z którą się brodzi w wodzie.
Do operowania wymienionymi dopiero co pomniejszemi sieciami nie są niezbędne łodzie, wszakże zapuszczają z nich pospolicie suwaty i kłomle, niekiedy nawet podrywki, tylko, że się ich nie „rozjeżdża”, lecz się po prostu niemi „jeździ”. Przeważnie posługują się temi siatkami chłopięta, a zdobycz bywa skromna.

Prócz sieci, rybacy na Wiśle używają jeszcze do połowu motowężów, zwanych przez nich sznurami albo poprzeczniakami. Owe sznury rybackie, z konopi sporządzane, miewają do 150 st. długości; w odstępach 6 – 8 st. uczepione są do nich w kierunku prostopadłym cieńsze sznurki, zakończone haczykami, a zwane „strągiewkami”. Sznury „stroży się”, tj. nasadza się na szereg wspomnianych wędek zanętę, i zastawia pod wodą w poprzek koryta rzeki, w głębokości kilku stóp, na dłuższy okres czasu, poczem rybacy podjeżdżają w to samo miejsce i, unosząc sznur z wody, zabierają zdobycz. To też w bardzo rannych godzinach można ujrzeć na Wiśle sporo rybaków, uwijających się na czółnach dokoła zastawionych przez nich na noc sznurów. Łów z lądu lub podlądzia na pojedyncze wędy nie należy właściwie do rzemiosła rybackiego i ma licznych zwolenników głównie poza sferą zawodowców. Jak wiadomo, najpospolitsze wędy „wierzchówki” składają się z „wędziska” (którym był dawniej zwykły pręt leszczynowy, dziś zaś jest kij bambusowy), „włosienia”, „spławika” i haczyka, przez nasz lud pobrzeżny „kulasem”, „kłem” lub „kiełkiem” również zwanego. Są wszakże inne ich rodzaje, a więc: gruntówki (ciężarkami, czyli grązkami opatrzone, bez spławików), puszczanki oraz stawianki na „szczubły” itp. Wędy na szczupaka mają włosień, obwarowany łańcuszkiem mosiężnym, chroniącym go od przecięcia przez rybę („strągiewką”), inne posiadają haczyki podwójne, tj. o dwóch żądłach, „kozulą” zwane, itp.

Obok sieci, któremi się manipuluje, używane są jeszcze na Wiśle sieci stawne, mianowicie żaki, czyli skrzydlaki i wiraszki, czyli wirsze: pierwsze zastawia się na mieliźnie w ustronnych miejscach, po „wolnych wodach”, drugie zaś zwykle na bystrzy, jako pułapki na wszelkie ryby, osobliwie jednak na węgorze. Żaki są to więcierze sieciowe, składające się: z dwóch prostokątnych skrzydeł, „przypinanych” laskami do gruntu, sieci zewnętrznej walcowatej lub stożkowatej, rozpiętej na pięciu „kabłąkach”, a zwanej na Narwi według Glogera „horkiem”, oraz dwóch „serc”, tj. wewnętrznych lejkowatych siatek, wyprężonych za pomocą sznurka, uwiązanego w tyle do trzeciej laski pionowej. Ryba łatwo wejdzie do skrzydlaka przez szerszy otwór, ale węższym otworem trudno jej się wydostać. Wiraszki są podobnież więciorami, ale wyrabianymi z wici wierzbowych, czyli wikliny: skrzydeł nie mają, posiadają formę długiego ściętego stożka i zakończone są u podstawy otworem lejkowatym („serce”).

Prócz opisanych tu pokrótce sieci, na dopływach Wisły lub jej odnogach możemy dostrzec inne jeszcze jadra, jak np. sanie, używane na Narwi, popławy, pomykane na Wieprzu z dwóch czółenek „retmaniaków”, włoki, tj. małe niewodki, drabiny itp. Napotykane zaś na wodach dorzecza Wisły kaszorki, czyli kaczorki, wątorki lub buzgary stosowane bywają nie dla celów rybołówczych, lecz do nabierania lub czasowego trzymania ryb.
Do przechowywania i przewozu większej ilości żywych ryb na wodzie służą rybakom sadze, naczynia różnych kształtów i wielkości; najpospolitsze z nich przypominają w przekroju podłużnym małą wydłużoną elipsę, zbite są z desek i mają nawiercone boki. Większe sadze zowią spławami albo spławinami, sadzyki zaś jakby wpół ucięte – półsadzykami albo badułami. Najobszerniejsze zbiorniki na ryby to – skrzynie spustne; używają ich kupcy do spławu i przechowywania karpi na Wiśle.

Ponieważ wszystkie znaczniejsze łowy na wodzie odbywają się przy pomocy łodzi, przeto każdy rybak rzeczny musi być i biegłym „wojźcą”, tj. umieć dobrze wiosłować, a nawet żaglować, czyli (wedle wyrażenia naszych pobratymców znad Adriatyku) jadrzyć. Łodzie rybackie nie mają zazwyczaj steru, to też jadący nie tylko wiosłuje, ale zarazem i kieruje statuszkiem. Jeżeli w łodzi jest dwóch ludzi, wówczas ostatni obowiązek spada na „rufnika”, stojącego w tyle, gorzej jest, gdy wszystko spoczywa na barkach jednego. Rybak powinien znać wszelkie sposoby wiosłowania, tj. wiedzieć, jak „się najmać”, kiedy „wyłamywać” lub znowu „popierać”, wreszcie umieć wprawnie „nastrajać” ladajako scelowany zagielek. Długie okute wiosło, którem można zarówno odpychać się, jak i garnąć wodę, jest istnem „piórkiem” (tak zowią małe wiosełko) w rękach sprawnego wodniaka; zaś w tej umiejętności pomykania łodzi na rzece celują nieraz nawet żony i córki rybackie, a wedle dawnego wyrażenia „rybitwianki”, co miałem możność obserwować w Tokarach pod Płockiem oraz na Kępie – Kościelnej w pobliżu Wyszogrodu. Zresztą, rybakowi wystarcza częstogęsto byle jaka „kopyrka”, zwykły drążek, zastrugany u dołu w kształt łopatki, a potrafi on się utrzymać wśród fali; nie obawia się przytem wpaść w „makę”, ile że bywa zazwyczaj dobrym pływakiem.

Rybołówstwo na Wiśle trwa głównie podczas lata, ale i zimą rybak nie zasypia sprawy: połów ryb odbywa się wówczas w ten sposób, iż sieć zapuszcza się w wielki otwór, w lodzie wyrąbany („zakładania”), pławi przy pomocy „chochli” i „widełek”, zanurzanych w przeręble, a wyciąga przez drugi wielki otwór („przybór”). O rybakach, zaciągających sieci pod lodem, mówi się, iż „robią na podlednię”. Zimową też porą, gdy następuje odwilż („rozpust”), wyruszają rybacy na „praśną wodę”, tj. czystą, wolną od lodów, i tam zaciągają z łodzi siecią drygawicą, a taka „wyjazdka” nieraz im się opłaca. Na wiosnę znowu bijali ongi i dziś jeszcze niektórzy biją szczupaki „ościami”, co wymaga i pewnego oka, i wprawnej ręki, zdobycz zaś daje niewielką. Dopiero wszakże gdy słońce wyżej się wzbija i poczyna na dobre przygrzewać, nastaje dla rybaka na Wiśle okres normalnych jego trudów zawodowych i nowych nadziei…

Od tego krótkiego opisu rybołówstwa na Wiśle przechodzimy do charakterystyki dzisiejszych rybaków oraz ich narzecza, którego próbki mogli już poznać czytelnicy z przywiedzionego wyżej tekstu.

Po upadku dawnych cechów zniknął po miastach podział rybaków na „majstrów” i „czeladź”: stali się oni luźną rzeszą pracowników, bez stopniowań i bez żadnych przekazań korporacyjnych. Zamarła wśród nich nawet idea pomocy wzajemnej, i tylko doroczna uroczystość św. Barbary gromadzi ich na chwilę razem, przypominając o wspólnym znoju na wodzie. Żywsze stosunkowo objawy tradycji znajdziemy z nowem, gdzie rybacy, z innymi ludźmi wodnymi w bractwo religijne zespoleni, utrzymują do dziś dnia swym wyłącznym sumptem ołtarz św. Barbary i posiadają własną kasę pogrzebową, albo w Płocku, gdzie przed kilku laty „bractwo pracujących na Wiśle”, złożone w znacznej części z rybaków, wystawiło w okoleniu tamecznego kościoła farnego okazałą figurę tej patronki, a nadto uchwaliło fundować przed jej ołtarz kotwicę, jako godło ocalenia pławaczów, na wzór takiejże u św. Jana w Toruniu.

Dzielnice nadbrzeżne w naszych miastach powiślnych, składające się zazwyczaj z niepokaźnych domostw, noszą nazwę „Rybaki” lub „Rybitwy”; dziś jednak mieszkańcy tych dzielnic oddają się innym zarobkowaniom, a tylko nieliczni pozostali wierni rzemiosłu rybackiemu, dziedzicząc je częstokroć po ojcach lub dziadach. I nie dziw, bo rybaczka w miastach jest obecnie mało popłatnem zatrudnieniem, dającem w najlepszym razie lichą egzystencję, ale nie nadzieję dorobku. W Warszawie, np., na wielu posesjach nadbrzeżnych nie masz już całkiem rybaków; unikając opłaty komornego, niektórzy z nich przenieśli się na stałe „na wodę”, do osobnych domków – pływaków, pozbijanych ladajako z drzewa i na krypach ustawionych, których nawet zimową porą na ląd nie wyciągają.

Lepszem stosunkowo jest położenie rybaków, zamieszkałych po wsiach nadbrzeżnych, ze względu, iż posiadają zazwyczaj spłacheć roli i własną chałupę: mają oni jeszcze skromniejsze wymagania życiowe, aniżeli ich towarzysze z miast, a osiągając pewną korzyść z własnego poletka lub ogrodu, krówki, drobiu lub sprzężaju, mogą z większym spokojem traktować zawodną dziś łowitwę wiślaną wedle dobrze znanej im przypowiastki „ryba – ochyba”. Powiedziałbym, iż pomiędzy rybakami – rzemieślnikami z miast, uważającymi się za równych „waszeciom”, a rybakami – rolnikami ze wsi, nie różniącymi się od „chłopów”, istnieje silny antagonizm ekonomiczny i społeczny, który się wyraża choćby w tem, iż jedni i drudzy prawie unikają wzajemnego zbliżenia.

Każdy samodzielny rybak, niby dawniejszy „majster”, posiada własne „porządki” (lodzie, sieci, sadze wraz z wszelkimi przyborami), które przedstawiają wartość paru tysięcy złotych. Zawiera on z innymi towarzyszami zawodu krótkotrwałe spółki, które obowiązują zazwyczaj na jeden lub kilka połowów; każdy więc z majstrów bywa wspólnikiem czyli „partownikiem” i, użyczając na organizowaną wyprawę swej sieci, może należeć do „partu”, czyli stosunkowej części z połowu nawet wówczas, gdy czynnego udziału w wyprawie nie weźmie. Partownicy, wyruszając na połów w parę łodzi, biorą ze sobą rybaków – wyrobników, prostych najmitów, którzy do partu przypuszczani nie są i muszą poprzestawać na skromnej zapłacie pieniężnej; ci za swój mozół dzienny lub kocołunek nocny otrzymują jeszcze dodatek w naturze, mianowicie małe rybki, więznące w okach sieci, czasami zaś owa drobnica, „podskrzynicą” zwana, stanowi jedynie ich wynagrodzenie, jeżeli z góry oświadczą, iż „jadą za podskrzynicę”. Zbytecznie chyba dodawać, ile to zarybku w rzece ginęło i ginie rokrocznie w ten sposób, skoro rzeczona podskrzynica należy do gatunków roślejszych! Z ułowioną zdobyczą rybacy najmniejszego kłopotu nie mają: ryby wiślane są zawsze chętnie poszukiwane, więc już na brzegu wygląda powrotu wyprawy stały nabywca towaru, z rodu Izraela, nie mniej od uczestników zainteresowany w wyniku połowu, zwłaszcza gdy z góry umówi się o cenę albo udzieli zaliczki.

Ale rybołówstwo rozwija pewną namiętność zawodu: rybacy przeto nie tracą na minie pomimo, iż zmuszeni są zawinąć do lądu z mało ponurzonym sadzem (co na wyrybionej Wiśle dość często im się zdarza), boć mogą słusznie przywodzić, że i myśliwi wracają niekiedy z polowania, nieobciążeni bynajmniej łupami. I znowu otuchę wśród nich budzi wieść o sutszej lub cenniejszej zdobyczy wiślanej: w pamięci np. rybaków warszawskich żywo zachowuje się fakt złowienia siecią pod miastem pięć lat temu 300-funtowego jesiotra, tudzież „osiąknięcia” na piasku od strony Pelcowizny przed 2 laty jeszcze okazalszej, bo 400-funtowej sztuki, którą, oskoczywszy, ubili wiosłami i drągami zarobkujący na Wiśle żwirnicy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments