piątek, 26 kwietnia, 2024

DROPSZOT

Kto zasmakował dropszota w lecie, teraz, późną jesienią, z tej metody na pewno nie zrezygnuje.

Co najwyżej zmieni kij na dłuższy, na przykład 2,4 m na trzylub nawet czterometrowyPóźną jesienią, kiedy temperatura wody w rzece nie przekracza sześciu stopni, drapieżne ryby potrafią być szybsze niż w pełni sezonu. Łatwo to dostrzec, bo woda oczyściła się z glonów i jest bardziej przejrzysta niż latem. Teraz widać, że szczupak wcale nie podąża za przynętą, tylko z odległości kilku metrów, z ukrycia, mknie do niej niczym strzała. Podobnie żerują okonie, sandacze, a nawet sumy.

Wiadomość o tym, że również sumy dobrze żerują późną jesienią, niejeden wędkarz przyjmie z dużym zdziwieniem. Panuje bowiem opinia, że sum to ryba ciepłolubna i w wodzie o takiej temperaturze nie żeruje. Tymczasem w dolnych odcinkach Odry sumy łowi się w grudniu, kiedy na polach od dawna leży śnieg. Nie są to połowy przypadkowe, jak to mówią “za szelki”, te sumy po prostu atakują przynęty. Później w ich żołądkach znajduje się ryby nienadtrawione, znaczy – niedawno zjedzone.

Teraz, późną jesienią i na początku kalendarzowej zimy, drapieżniki najadają się do syta, żeby w czasie srogich mrozów mieć z czego budować gonady (gruczoły rozrodcze, które wytwarzają jaja i plemniki). Uganiają się za rybkami jak oszalałe. Jednak ten późnojesienny okres bardzo intensywnego żerowania trwa krótko. Może również dlatego, że im chłodniej, tym skupiska ryb są coraz gęstsze, a przecież w zacisznych miejscach gromadzą się ryby wszystkich gatunków, obok siebie żyją drapieżniki i ich ofiary. Chociaż jedne żyją kosztem innych, jakoś im to wychodzi. W tym towarzystwie białoryb chyba dlatego czuje się względnie bezpiecznie, że nie jest atakowany zbyt często.

My jednak dobrze wiemy, że ten okres tylko na pozór nie sprzyja łowieniu drapieżników. W rzeczywistości one żerują i dają się złowić. Chwytamy się w tym celu różnych sposobów podawania przynęty, szukając tych najbardziej skutecznych. Najczęściej polega to na prowokacji. Albo bardzo ciężki dżig bębni o dno, albo lekka przynęta powoli przepływa blisko domniemanego stanowiska drapieżnej ryby.

Jest też jeszcze jeden sposób. Gdyby ryby umiały mówić, z pewnością by powiedziały, że to właśnie on je najbardziej prowokuje. To dropszot. Tutaj konieczne jest zastrzeżenie. Żadna technika nie jest najlepsza we wszelkich okolicznościach, żadnej też nie należy uważać za jedyne lekarstwo na wędkarskie niepowodzenia.

Dropszot, mimo że bardzo stacjonarny sposób łowienia, należy uznać za odmianę spiningu. Chociaż jego źródłem są techniki żywcowe, w dropszocie stosujemy wabiki sztuczne. Jest to jeden z wielu sposobów łowienia, który w pewnych sytuacjach może być bardzo skuteczny, a w innych całkiem do bani. Dzisiaj jednak, kiedy woda jest zimna, a sam sposób jeszcze u nas dosyć mało znany, to najlepszy czas, by go sprawdzić w praktyce.

Dropszot, boczny trok, łowienie z podbicia i w opadzie, bębnienie przynętami w dno, wleczenie przynęty lub utrzymywanie jej w bezruchu – każdy z tych sposobów może się akurat okazać dobry, ale nigdy wszystkie naraz. Dropszot to tylko jedna z wielu możliwości. I zawsze należy pamiętać, że to, co przez jakiś czas było dobre, może kiedyś zawieść. Spiningowanie polega na ciągłym szukaniu właściwego sposobu i dobieraniu odpowiedniej przynęty.

Najważniejsze, by stosując dropszota nie upierać się przy jednym. Przy jednej przynęcie, przy określonym sposobie nadawania jej ruchu, przy stałej odległości trzymania przynęty nad dnem, przy ciężarku tyle samo ważącym, wreszcie przy stosowaniu kija tej samej długości. Wybierając się na rzeczne łowiska, od razu zadecydujmy, jaką techniką będziemy łowić. Wyprawa z jednym kijem, stosownym do jednej techniki, daje o wiele większe możliwości. Łatwiej się wławiamy, szybciej poznajemy jej tajniki, bo nic obcego nam głowy nie zaprząta. Długi, przynajmniej trzymetrowy kij spiningowy (dłuższy mile widziany) możemy łatwo przezbroić i wyposażyć w zestaw dropszotowy. Musimy jednak być przekonani, że to przyniesie jakiś pożytek, że dzięki temu zwiększy się nasza operatywność i skuteczność.

Kij do dropszota musi być długi. Potem metodą spiningu już nim nie połowimy, ale do dropszota będzie idealny. Z długim kijem trudno się przeciskać przez krzaki, ale krótkim nie podamy przynęty z wymaganą precyzją.

Przypatrzmy się, jak to jest na wędkarskich imprezach w USA. Dla tamtejszych zawodników skuteczność przekłada się na ich zarobki. Żeby więc zapanować nad ich przesadną pazernością i nie zamieniać łowienia ryb w krwawą jatkę, zakazano stosowania wędzisk dłuższych niż 2,4 m. Na łódce (tam się zawody odbywają wyłącznie z łódek) taka wędka i tak jest długa. Gdyby jednak w użyciu były kije czterometrowe, ryb łowiono by o wiele więcej. W dropszocie bowiem długi kij, chociaż bardziej męczy rękę, ułatwia operowanie zestawem i samą przynętą. Wykonywane nią manewry bardziej przypominają zachowanie się naturalnego pokarmu ryb, na które polujemy.

Powodem niezwykłej skuteczności dropszota jest stabilna pozycja przynęty. Zakotwiony ciężarek utrzymuje ją stale nad sobą, a więc też w jednym miejscu i na stałej wysokości nad dnem. Drapieżnik może się więc długo do niej przymierzać, nie musi za nią gonić. Płynie w jej kierunku powoli, niezauważalnie dla innych ryb, które mogłyby wywołać popłoch. Tak samo postępuje wtedy, gdy poluje na żywe rybki. Atakuje dopiero w ostatniej chwili. Robi to z niezwykłą dynamiką. Uderza w wabik wiszący na napiętej żyłce. Na łowiącym robi to takie wrażenie, że po pierwszej złowionej rybie o niczym innym nie myśli, tylko żeby przeżyć kolejne takie kopnięcie.

Woda płynąca a haczyk
Gdziekolwiek w rzece postawimy przynętę, tam będzie jakiś prąd. Może być nieznaczny, ale będzie na pewno. Dlatego w dropszotowych zestawach na rzekę haczyki mogą być cięższe niż w łowiskach z wodą stojącą. Tam dobry był każdy haczyk, który miał duży łuk kolankowy. Teraz, kiedy mamy do czynienia z zaczepami, lepiej używać haczyków, które dają się włożyć w przynętę antyzaczepowo. Takie haczyki są większe i cięższe, ale z pomocą przychodzi nam prąd wody, który utrzymuje przynętę z takim haczykiem w pozycji poziomej.

Dla tych, którzy w dropszocie stawiają pierwsze kroki, metoda ta ma parę kruczków. Między innymi trzeba się nauczyć tak wiązać haczyk do żyłki, żeby razem z przynętą pozostawał w pozycji równoległej do dna. Po prostu przynęta ma imitować rybkę utrzymującą się w toni. Dlatego przynętę dobiera się nie tylko tak, by wyglądem przypominała rybki, które w łowisku mogą żyć, lecz uwzględnia się także uciąg wody. Im silniejszy, tym dłuższa może być przynęta, bo prąd wody pomoże utrzymać ją w pozycji horyzontalnej (poziomej).

Budowa zestawu dropszotowego
Zestaw dropszotowy to najwyżej półtorametrowy kawałek grubej żyłki, nawet fi 60, najlepiej fluorokarbonowej. Gruba żyłka nie ma wpływu na brania, bo dla ryb jest niemal niewidoczna (dlatego ma być fluorokarbonowa), natomiast sztywno trzyma haczyk. Ten półtorametrowy kawałek żyłki dowiązujemy do linki głównej. Może to też być żyłka, tyle że cieńsza, albo plecionka. Do grubej żyłki pół metra od jej końca przywiązujemy haczyk, a na samym końcu ciężarek. Jak z tego widać, haczyk powinien się znajdować metr nad ciężarkiem. Więcej nie potrzeba. Później będziemy tylko zmniejszać dystans między ciężarkiem a haczykiem z przynętą, żeby ustalić, w której warstwie wody ryby żerują. Tradycyjny ciężarek z oczkiem lub krętlikiem trzeba by za każdym razem odcinać, a w końcu wiązać nowy przypon. Dlatego do dropszota wymyślono ciężarki specjalne. Są zakończone uszkiem, w które wciska się dwa końce żyłki. Powstaje pętelka, która się w uszku samoczynnie blokuje. Gdy trzeba, można ciężarek przesuwać i tym samym zmieniać odległość przynęty od dna.

O życiu rybek i dropszotowych przynętach
W lecie małe rybki (uklejki, płotki, klenie) można spotkać w różnych warstwach wody. Raz żerują na pokarmie płynącym po powierzchni, innym razem w toni na rojących się owadach, jeszcze kiedy indziej są przy dnie, bo tam woda niesie spłukane z pól robaki lub ziarna. Teraz, późną jesienią, nie ma takiego bogactwa pokarmu, a największy wpływ na rybki ma temperatura wody. Właśnie ona utrzymuje ją na pewnej głębokości, raczej bliżej dna.

Rybki szukają miejsc, gdzie nurt jest spowolniony, a więc za nierównościami dna, powalonymi w wodzie drzewami itp. Do dna się jednak nie przylepiają, bo tam by się do nich dobierały rozmaite pasożyty, przede wszystkim pijawki. Małe płotki, uklejki, kleniki przebywają ponad dnem, ale już na przykład jazgarze i jeszcze parę innych gatunków dna się nie boją i szukają w nim pokarmu. Ich skórę bowiem pokrywa gruba warstwa gęstego śluzu. Dla pasożytów jest to bariera nie do przebycia. Kiedy więc zechcemy obławiać warstwę wody tuż przy dnie (jazgarze to przysmak sandaczy!), musimy założyć przynętę w kolorze ciemnego brązu, ciemnej wiśni lub szaroczarną z pobłyskującym korpusem, tak bowiem są ubarwione rybki żyjące lub żerujące w mule.

Inną przynętą będziemy drażnili zmysły drapieżnika w takim łowisku, gdzie są duże partie mułu, a innej użyjemy nad dnem piaszczystym i tylko upstrzonym niewielkimi plackami mułu. Te rewiry rzeki to domena kozy i kiełbia. W takim łowisku zastosował-bym mlecznobiałą imitację rybki i na jej korpusie maznąłbym wodoodpornym flamastrem kilka ciemnych plamek lub pasków, niech wygląda jak kaloryfer. Tam, gdzie w mule lub na otaczającym go piasku jest trochę kamieni lub grubego żwiru (domena kieł-bia), łowiłbym szarą gumą z niebieskawym odcieniem i też pacnąłbym na jej powierzchni ciemnoniebieską lub pomarańczową przerywaną kreskę. Jeżeli to wszystko się nie sprawdza, to najlepiej łowić przynętą w kolorze marchewki.

Ciągle jednak trzeba pamiętać, że to późna jesień, przejrzystość wody znaczna, a łowienie dropszotem polega na utrzymywaniu przynęty przez długi czas w jednym miejscu. Jest jednak najważniejsze, żeby przynęta kojarzyła się rybie z jej naturalnym w tym łowisku pokarmem. Są zwolennicy zasady, że nie przynęta decyduje o wynikach, tylko sposób jej podawania. Z takim podejściem należy się oczywiście zgodzić, najlepiej jednak połączyć piękne z pożytecznym, to znaczy grać dobrze na dobrym instrumencie.

Wiemy już, że do penetracji dna i strefy przydennej najlepsze są przynęty ciemne, ale przecież nawet wysoko nad dnem, wśród gałęzi zatopionych konarów, też trzymają się rybki. Ich barwa ochronna jest srebrnoszara. Teraz, zimą, wiele z nich żyje w korzeniach nadbrzeżnych drzew, ale tutaj mają inne barwy, ciemniejsze. Jeszcze inny kolor powinna mieć przynęta, którą postawimy tuż przy brzegu.

Gra w dropszocie
Przynęty do dropszota są wykonane z bardzo miękkiego plastiku. Tylko nieliczne z nich mają ogonki, które ruszają się same z siebie, pod naporem płynącej wody. Jednak cała filozofia łowienia techniką dropszota polega na tym, że drganiami szczytówki łowca nadaje przynęcie taki ruch i tak zmienia jej położenie, żeby jak najdokładniej naśladowała naturalny pokarm tutejszych ryb. Przynęty dropszotowe są miękkie i długie, dlatego w miarę łatwo nadaje im się ruchy węża. Wystarczy delikatnie szarpać szczytówką.

W dropszocie przynęty zbroi się na dwa sposoby. Pierwszy: gumę nabija się na haczyk za pyszczek. Nadaje się do tego każdy haczyk, byle miał uszko i dość duży łuk kolankowy. Drugi sposób to wprowadzanie haczyka w korpus przynęty. Haczyk przynętę usztywnia. Ponieważ ona jest miękka, to ta sztywność nie ma żadnego znaczenia, natomiast dzięki takiemu zbrojeniu otrzymujemy przynętę antyzaczepową. Możemy ją wkładać pomiędzy konary zatopionych drzew lub wpuszczać w przybrzeżne korzenie. Antyzaczep jest nie do przecenienia.

Zanim się zarzuci zestaw w łowisko, warto go postawić tuż przy brzegu w miejscu, gdzie będzie można ocenić, jak pracuje przynęta. Trzeba ją wygruntować na połowę głębokości. Ruszając rozmaicie nadgarstkiem, za każdym razem nadamy przynęcie inną wibrację. W praktyce każda przynęta – mam tu na myśli różny kształt, długość i grubość korpusu, nacięcia na korpusie, rodzaj ogonka itp. – wymaga innego podrygiwania szczytówką. O tym łatwo się przekonać właśnie podczas prób wykonywanych pod nogami w płytkim łowisku. Trzeba przy tym zmieniać sposób zbrojenia, bo ten sam wabik nabity w inny sposób na haczyk będzie się inaczej zachowywał, chociaż będziemy mu nadawać te same ruchy (drgania).

Bez wyobraźni ani rusz
Przynęta dropszotowa musi bardzo wiernie oddawać zachowanie prawdziwej rybki. Po to wykonaliśmy wiele prób w płytkiej wodzie, żeby potem oczami wyobraźni zobaczyć, jak ona się zachowa pod grubą warstwą wody. Musimy tak nią manipulować, żeby pływała jak rybka. Łowiąc w rzece, tuż przy zatopionych konarach, poznamy dobrodziejstwo antyzaczepowego zbrojenia. Bez obawy bowiem możemy wrzucić dropszotowy zestaw w zatopione gałęzie. Ciężarek się nie zahaczy, a haczyk z przynętą będzie się po gałęziach prześlizgiwał. A jak weźmie ryba, nic prostszego. Jak to się mówi – na balona ją z zaczepów! Drapieżnik ma po braniu haczyk uwięziony w pysku, a nam jest potrzebny tylko sprzęt na tyle silny, by zacięta ryba nie mogła oplątać żyłki.

Oto jeden ze sposobów: do zestawu zakładamy ciężarek, który go zakotwi i prąd wody napierający na żyłkę nie będzie go mógł przesuwać. Zestaw zarzucamy tuż przed zaczepami. Stosujemy kij dłuższy niż trzy metry. Wcale nie musimy wyciągać ręki, żeby linka spod szczytówki w miarę prostopadle wchodziła do wody. Wrzucamy zestaw, napinamy go i delikatnymi ruchami szczytówki nadajemy przynęcie ruch. Ma udawać, powiedzmy, klenia. Drgamy szczytówką i powoli przemieszczamy przynętę z prądem. W pewnym momencie raptownie ciągniemy przynętę szczytówką pod prąd. Robimy to z wyczuciem. Ciężarek nie może się przy tym ruchu oderwać od dna. Podczas tego raptownego ruchu przynęta jest cały czas na napiętej żyłce. Zachowuje się jak rybka, którą prąd wody zniósł w niebezpieczne rewiry i ona jednym raptownym skokiem się od nich oddaliła. Zapewne każdy z nas nieraz widział tak zachowującą się rybkę. Nic prostszego, tylko sobie przypomnieć i naśladować.

Następny sposób – również z ciężarkiem, który dobrze przytrzyma zestaw. Wstawiamy go w plątaninę podwodnych gałęzi. Nie obawiajmy się zaczepu, ołów się nie zahaczy, a grot haczyka jest ukryty w korpusie miękkiej przynęty. Szczytówką nadajemy jej drgania. Lekko i powoli luzujemy zestaw, żeby przynęta powoli spływała, a zestaw ciągle pozostawał napięty. Pół metra luzowania wystarczy. Później, cały czas drgając szczytówką, powracamy do pierwotnego położenia. Nie ma brania? Więc wyciągamy zestaw z wody, zmniejszamy grunt i ponownie wpuszczamy go w to samo miejsce.

Często naniesione wodą patyki i gałęzie opierają się o wystające z wody konary i układają grubą warstwą na powierzchni. W takim miejscu drapieżniki czyhają nie przy dnie, jak się wielu spiningistom wydaje, lecz właśnie tuż pod ową warstwą zatrzymanych w wodzie badyli. Co ciekawe, takie miejsce najbardziej lubią sumy!

Sposobów prowadzenia i miejsc, w które będziemy wstawiali dropszotowe zestawy, jest przy brzegu bez liku. Możliwości operowania dropszotem też jest wiele. Tę technikę stosuje się nie tylko w wydaniu stabilnym. Zestaw dropszotowy można również zarzucać i ściągać. Ściąganie to również element wabiący, zwłaszcza że zestaw naprowadza się na miejsce, gdzie będzie dłuższą chwilę stał bez ruchu.

Długość kija
Dropszot jest najskuteczniejszy wtedy, kiedy żyłka z haczykiem zwisa w pionie. Im mocniej jest pochylona, tym bardziej skuteczność metody maleje. Dlatego tak dobrze sprawdzają się w tej metodzie długie kije. Powiedzieliśmy już sobie, że trzy metry kija to minimum. W przypadku wędkowania z brzegu kij czterometrowy nie byłby żadną przesadą. Przy tej długości wstawiamy zestaw w łowisko pionowo lub niemal pionowo. W większości naszych rzek, także w tych, które są umocnione kamiennymi opaskami, doskonałe łowiska są w odległości właśnie czterech metrów od brzegu.

W praktyce tak długie kije spiningowe są trudno dostępne, ale kto już taki kij ma, ten wie, jak one są ciężkie. Powód jest taki, że mają one mocne blanki, bo są przeznaczone do połowu ryb dużych, zwłaszcza morskich. Ale nie wpadajmy w panikę. Podczas łowienia z brzegu kijami 3-, a nawet 2,5-metrowymi też można sobie poradzić, musimy tylko trochę inaczej podawać przynętę. Zarzucamy ją nie prostopadle do brzegu, lecz z prądem na godzinę 10. Pod naporem wody linka się wybrzusza i utrzymuje przypon z haczykiem niemal pionowo.

Długie kije mają jeszcze tę zaletę, że można nimi wsadzić dropszota w każdą dziurę z wolną wodą. Mają też jednak ogromną wadę, są ciężkie. Nadawanie im drobnych ruchów nadgarstkiem, po których gumowa rybka nie będzie pod wodą udawała wariata, jest możliwe tylko przez krótki czas. Później ręka się męczy, ruchy stają się mało precyzyjne i płoszą ryby, zamiast budzić ich zainteresowanie. Amerykańscy specjaliści od dropszota zwracają jednak uwagę, że właśnie od ruchów nadgarstka zależy skuteczność tej metody. Im te ruchy są drobniejsze i mają większą częstotliwość, tym większa jest szansa na złowienie ryby. Jak pogodzić jedno z drugim? Jest tylko jeden sposób: stosować się do amerykańskich zaleceń odpowiednio do swojej siły i wytrzymałości. Że słabsi będę mieli gorsze wyniki? To trudno, wędkarstwo jest nie tylko dla goliatów i samsonów. Trzeba po prostu znaleźć złoty środek między chęcią i możliwościami.
Waldemar Rychter

KRÓTKI KOMENTAŻ, KTÓRY NAESŁAM DO REDAKCJI CZYTELNIK PO UKAZANIU KILKU WCZEŚNIEJSZYCH ARTYKUŁÓW NA TEMAT DRPSZOTA

Dropszot po mojemu
Bardzo uważnie przeczytałem Wasze artykuły na temat Metody Drop Shot i ze zdziwieniem stwierdziłem, że autorzy tych artykułów (nr 1 i 6 “WP” 2009 r.) mają mgliste pojęcie o tej metodzie. Tą metodą można łowić zarówno na duże, jak i małe odległości z łódek i z brzegu. Wędzisko musi być dostosowane do odległości, w jakiej chcemy łowić. Małe odległości to takie, które nie przekraczają długości wędziska. Do łowienia dropszotem nie muszą to być wędziska spiningowe, równie dobrze do tego celu nadaje się tyczka, bolonka, jeżeli łowimy z brzegi, a także kij spiningowy, kiedy się łowi z łodzi. Ważne jest wiązanie haczyka i to pokazane w numerze 6 “WP” jest dobre.

Ruch przynęcie, zamocowanej na haczyku, nadajemy ruchami wędziska. Tak nim ruszamy, żeby przynęta opadała i podpływała do powierzchni albo też przeciągamy kijem najdalej w prawo, później w lewo. Jak ciężarek dobrze trzyma się dna, to przynęta płynie jak rybka. Można też przeciągając kij z lewa do prawa wykonywać ruchy szczytówką jakby falowała.

U nas do dropszota stosuje się także spławik i to jest bardzo skuteczne, jeżeli jest fala, a spławik jest na powierzchni. Wyporność spławika musi być taka jak ciężar ołowiu. To obowiązuje przy łowieniu z łódki albo kiedy łowi się pod kijem. Jeżeli łowimy z dużej odległości, mocujemy spławik o wyporności nieco mniejszej od użytego ciężarka. Ruch przynęcie nadajemy poziomymi ruchami wędziska. Pociągamy, wtedy zestaw odrywa się od dna. Trochę przyciągamy do siebie i luzujemy żyłkę. Ciężarek opada, a spławik podnosi przynętę z haczykiem. Proste i skuteczne.

A.N. Brwinów

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments