środa, 8 maja, 2024

JEZIORO DĄBIE

Dąbie ma powierzchnię blisko 60 kilometrów kwadratowych i jest czwartym co do wielkości jeziorem w Polsce. Zasila je Regalica, ale kilkoma kanałami jest połączone z Odrą. Ogromne Dąbie ma jakby przedsionek w postaci mniejszego jeziora o nazwie Dąbie Małe. Właśnie do Małego Dąbia wpada Regalica i tędy dopływa do dużego Dąbia. Na Dąbiu jest kilka wysp o łącznej powierzchni ponad tysiąca hektarów.

Wędkarza przyzwyczajonego do naszych typowych jezior, takich jak Drawskie, Niegocin, Kopań lub Resko Przymorskie, zdumiewa tu ogrom wody. Wrażenie jest mocne. Również dlatego, że jezioro jest jakby odcięte od pobliskiego Szczecina. Tej bliskości wcale się nie czuje. Niezwykłe przeżycie czeka tych, którzy znajdując się na Dąbiu, skierują wzrok w przeciwną stronę, na zachód. Zobaczą wtedy, jak na tle nieba, nad wierzchołkami drzew (!), przesuwają się nadbudówki oceanicznych statków. Płyną Odrą, od której Dąbie jest oddzielone wielką wyspą.

Regalica, gdy już przepłynie przez Dąbie, łączy się z Odrą szerokim na dwa kilometry wlewem. Na połączeniu obu rzek jest najgłębiej. Prawie na całym jeziorze głębokość jest jednakowa, wynosi trzy metry, natomiast tutaj pojawiają się pięcio-, a bliżej toru wodnego nawet siedmiometrowe głębiny. Sam tor ma głębokość czternastu metrów.

Dąbie zaczyna żyć w maju. Trwa to niedługo, bo do połowy października (lub do końca, jeżeli jest bardzo dobra pogoda). Życie zawdzięcza nie wędkarzom, lecz żeglarzom, którzy na Dąbiu mają doskonałe warunki do uprawiania swojego sportu. Z Dąbia jest też żabi skok na Bałtyk i niemieckie przymorskie akweny. Po październiku na jeziorze spotyka się już tylko łódki wędkarskie, ale jest ich bardzo mało.

Gdy wiosna jest ciepła, to już od maja Dąbie zarasta glonami sinicy. Woda jest wtedy zielona, dosłownie gęsta. Sinice są szkodliwe, szczególnie dla alergików, zabierają też wodzie dużo tlenu. Rybom to jednak nie przeszkadza. Sinica utrzymuje się do pierwszych chłodów, potem woda się oczyszcza. W tym roku nastąpiło to raptownie po tym, jak północne wiatry zatrzymały w ujściu ogromne ilości wody, która wylała i narobiła wiele szkód. Gdy przestało wiać, woda ruszyła do morza, zabrała z sobą i sinice, i ogromne ilości brudu.

W Dąbiu ryb jest dużo. Przeważnie łowi się tu okonie, ale jest też ogromna ilość linów i leszczy. Liny mają tu doskonałe warunki. Sprzyjają im nieprzebyte trzcinowiska, setki hektarów wody zarośniętych moczarką i rdestem oraz ogromne połacie dna pokryte podwodnymi liśćmi grążela wodnego, przez wędkarzy potocznie nazywane sałatą. W rybackie sieci wpada dużo sandaczy, a w okresie tarłowych ciągów – trocie i łososie. Zapewne nikt tego nie obliczał, ale wędkarskie stanowiska na stałym lądzie stanowią chyba nie więcej niż jeden procent całej linii brzegowej. Dąbie to nieprzebyte łany trzcin, kto więc nie ma łódki, ten sobie tu nie powędkuje.

Z łódek łowią też żeglarze. Na noc cumują przy trzcinach, więc przy okazji ten i ów wędkę sobie zarzuci. Mało kto z nich łowi leszcze lub liny, wolą stawiać żywczyka na okonie. Zawsze nałowią tyle, że na kolację dla kilku osób wystarczy. Latem tutejszym okoniom nie przeszkadzają w braniach ani upały, ani gruby kożuch sinic. Prawdziwe jednak okoniowe żniwa zaczynają się jesienią. Przypływa na nie łódkami trochę wędkarzy ze Szczecina. Płyną albo przez Dąbie Małe, albo z Odry przez kanał Święte, przez żeglarzy nazywany Kanałem Węża.

Ten kanał sam w sobie jest doskonałym łowiskiem. Głębokość ma zróżnicowaną, od dwóch do sześciu metrów. Prawy brzeg jest całkiem niedostępny, bo grząski i zarośnięty trzcinami. Na lewym (północnym) może by się znalazło miejsce na biwak i wędkarskie stanowisko, ale już z zarzuceniem wędki byłyby problemy, bo jest gęsto zadrzewiony. Mnóstwo tam dzikich zwierząt.

Kormorany! Szlag człowieka trafia, kiedy widzi ich chmary i kiedy wie, że każdy z nich musi zjeść co dnia kilogram ryb. Na dziesiątki tysięcy sztuk szacuje się ich kolonie na Dąbiu i Zalewie Szczecińskim. Niemcy do nich strzelają, u nas są pod ochroną.

Kormorany nie tylko zmniejszają ilość ryb, wpływają również na ich zachowanie, ponieważ wypłaszają je z otwartych przestrzeni. Polują w stadzie liczącym wieleset osobników. Siadają na wodzie, tworzą ogromny krąg i stopniowo go zacieśniają. Później pewna ich część nurkuje i chwyta ryby, inne pozostają na powierzchni, peł-nią tu funkcje dozorców i naganiaczy. Baczą, czy tym pod wodą nic nie zagraża z powietrza, i nie pozwalają rybom przeniknąć poza tyralierę. W tym czasie w środku kręgu robi się istna kipiel. Ogarnięte paniką ryby wyskakują nad powierzchnię, bo każdą inną drogę ucieczki mają odciętą. W tym samym czasie kormorany, z wyciągniętymi ku niebu głowami, usiłują przełknąć upolowaną pod wodą zdobycz.

  • Kormorany doprowadziły do tego, że teraz wszystkie ryby siedzą w trzcinach albo u nas w porcie – mówią żeglarze z Lubczyny. – Tutaj kormorany ich nie dręczą. Tak jest przez cały rok.

Lubczyna to wieś, gdzie goleniowski Ośrodek Sportu i Rekreacji ma swoją jachtową przystań. Jest bardzo dobrze prowadzona, zadbana i świetnie wyposażona: toalety, prysznice, zawsze ciepła woda, zawodowa żeglarska obsługa. Dla przyjezdnych nie ma slipu, ale po co im, skoro i tak wraz z końcem żeglarskiego sezonu przystań zamiera. Może będzie inaczej, kiedy po rozbudowie mariny, co ma trwać dwa lata, powstanie tutaj całoroczny hotel i restauracja. Znajdą tam swoje miejsce również wędkarze.

Żeglarz, grzybiarz, rowerzysta to gość okresowy. Naśmieci, widomy tego przykład na dnie mazurskich jezior, a kiedy kończą się ciepłe dni, znika na długo, aż do następnego sezonu. Tylko wędkarze są przez cały czas. W Dąbiu koło Lubczyny po sezonie łowią tylko miejscowi. Za plażą przy marinie mają wygodny betonowy slip. Korzystają z niego, bo każdy tutaj ma w ogródku jakąś łódeczkę. Przyjezdni też się pokazują, ale tylko z bliska, najdalej chyba z Goleniowa. I to aż dziw. W pobliżu Lubczyny jest przy brzegu tyle okoni, że trudno w Polsce znaleźć podobnie obfite łowisko. Wieś mogłaby żyć z wędkarzy jesienią i przez całą zimę, ale mało kto o tych okoniach i innych lubczyńskich atrakcjach słyszał, a w samej wsi pokoje gościnne są tylko w jednej zagrodzie i to jest cała tutejsza agroturystyka.

Do Lubczyny wędkarze ściągają wówczas, kiedy się dowiedzą, że “bierze okoń”. Ponoć wtedy trudno o wolne miejsce, bo brzegu do łowienia za wiele nie ma. Z mariny wędkować nie można, zresztą jest już zamknięta na cztery spusty, a teren monitorują kamery. Rozwiązaniem dla wędkarza jest więc łódka, ale nigdzie i od nikogo pożyczyć jej nie można. Lepiej jest zimą, bo wszędzie można dojść po lodzie, ale wtedy i tak większość łowi blisko brzegu, w porcie i w jego sąsiedztwie. “Po co daleko chodzić, skoro i tutaj jest dużo ryby?”. Niby racja. Ryby mają swój zegar. Oglądam wędkujących i widzę, że każdy wyciąga okonie podobnej wielkości, do 25 centymetrów. Trochę wcześniej miały powyżej trzydziestu. Z tych samych miejsc, ale spod lodu, padały sztuki dwukilowe.

Wszyscy łowią na żywczyki. Spośród kilkudziesięciu wędkarzy jeden ma zgrabną odległościówkę, pozostali machają ciężkimi, lejącymi się w rękach teleskopami z zabrudzonymi ciastem kołowrotkami (wspomnienie lata?). Przelotowy spławik, duży haczyk, na nim mała rybka. Rzut, okoń. Rzut, okoń. Do znudzenia, czasami tylko ślepe zacięcie, bo żywczyk za duży albo pyszczek okonia za mały.

Stanąłem łódką na końcu trzcinowiska ciągnącego się od mariny, nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od ostatniego wędkarza stojącego na brzegu. Nie przesadzam: sto rzutów spiningiem, sto okoni. Takiej samej wielkości jak te, które są łowione na żywczyka. Tylko wtedy nie miałem okonia w ręce, kiedy jakiś maluch zagwoździł ogonek twistera na haczyku. Obfitość okoni wręcz nieprawdopodobna. Miejscowi mogliby żyć z wędkarskiej turystyki aż miło, a tu istny wygwizdów.

Kto ma łódkę, ma też swoje dołki, a jeżeli ich nie ma, to płynie do betonowca, statku o betonowej konstrukcji, który został celowo zatopiony na Dąbiu, niedaleko ujścia do Odry. Podczas wojny służył Niemcom jako tankowiec, teraz jest sztuczną rafą. Tam są jedne z lepszych okoniowych łowisk na Dąbiu. Od Lubiotowa kawał drogi, sześć kilometrów, więc żeby się “kalkulowało”, ilość złowionych okoni musi pokryć koszt wypalonej benzyny. Płynie się tam wówczas, kiedy okonie przy brzegu biorą słabo albo kiedy się rozniosło, że przy betonowcu biorą same duże.

Betonowiec jest zakotwiony na dnie niedaleko miejsca, gdzie Dąbie łączy się z Odrą. W pobliżu, od południowej strony, rybacy mają ustawione sieci stacjonarne. Widać je z daleka, bo są porozciągane pomiędzy wysokimi palami sterczącymi ponad powierzchnię. Tędy do Dąbia wpływają ryby z Odry i Zalewu Szczecińskiego. Strategiczne miejsce. Polują tu i rybacy, i kormorany. Wędkarzy mało, więc się nie liczą. W ogóle w tym rejonie Polski jest tak: wędkarze są tam, gdzie akurat ryby dobrze biorą. Dzisiaj między mostami w Szczecinie biorą sumy, no to łowimy w Szczecinie. Jak koło Polic biorą węgorze, to któż nie lubi węgorza? Można i na Dąbiu spotkać wędkarzy, bo kilówki wyginają wędki aż miło.

Każdemu, kto się na Dąbie wybiera pierwszy raz, radzę zabrać własną łódkę. Wtedy zaskoczy go nie tylko ogrom wody, ale również niezliczona ilość miejsc do zarzucenia wędki.

Wiesław Dębicki

BETONOWIEC
Betonowiec to statek o długości 90 metrów, szerokości 15 metrów i zanurzeniu 6,5 metra, ma wyporność blisko 3 tys. ton. Zbudowano go w 1941 roku dla szczecińskiego armatora pod imieniem Ulrich Finsterwalde. Ma kadłub wykonany ze zbrojonego betonu. Przeznaczeniem był transport syntetycznego paliwa produkowanego w zakładach w Policach. Zbombardowany w marcu 1945 miał być wykorzystany przez Niemców do blokady toru wodnego z morza do Szczecina. Jak widać nie udał się ten zamiar i dzisiaj statek zakotwiony jest na dnie jeziora Dąbie blisko wylotu na Zalew Szczeciński.

W rejonie statku, teraz sztucznej rafy, są głębokości od 2,5 do 4 metrów. Tutaj są dobre okoniowe łowiska łowiska i niedaleko, niemal przez cały rok, ustawione są stacjonarne sieci.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments