czwartek, 19 września, 2024
Strona głównaHistoriaI MEMORIAŁ WITKA KOWALCZYKA mr KOPYTO

I MEMORIAŁ WITKA KOWALCZYKA mr KOPYTO

Z inicjatywy najbliższej rodziny, żony Ewy oraz synów Daniela i Artura, także przyjaciół i znajomych, w dniach pierwszego i drugiego czerwca odbył się na wodach zbiornika zaporowego Otmuchów Pierwszy Memoriał poświęcony pamięci Witolda Kowalczyka – mr. Kopyto

CIĄGŁOŚĆ MEMORIAŁU

Otmuchów otoczony jest górami. Widoki ładne, ale pogoda potrafi się zmienić w jednej chwili…

Kiedy przed kilkoma tygodniami zapowiadałem ten Memoriał napisałem o nim, że w pierwszej edycji będzie imprezą zamkniętą. Tak też było. Blisko pięćdziesięciu spiningistów, wszyscy znali Witka, byli jego przyjaciółmi lub bardzo dobrymi znajomymi, wzięło udział w tej towarzyskiej imprezie. Teraz, po pierwszym doświadczeniu zdobytym  podczas tego spotkania, rodzina zadecydowała by Memoriał kontynuować, ale w innej, poszerzonej formule. O tym gdzie się odbędzie kolejny, na jakich zasadach będziemy wędkowali, w jakim terminie i ilodniowa będzie to impreza, to jeszcze nie zostało sprecyzowane. Zapewne jednak, co najmniej pół roku przed terminem kolejnego Memoriału, wszyscy Czytelnicy zostaną poinformowani o szczegółach. Ale już dzisiaj można powiedzieć, że idea przyświecająca Memoriałowi będzie prostym przełożeniem wynikającym z osobowości tytułowej postaci. Witek był nie tylko nietuzinkowym spinningistom. Dokonał również wielkich osiągnięć, z których korzystają spiningiści w Polsce i na świecie. Uczynny, pomocny, nie żałował innym swojej wiedzy, a nade wszystko był propagatorem wręcz nauczycielem spiningu. Ten charakter, połączony z wielką skromnością zjednywał mu bardzo wielu na polskich i zagranicznych łowiskach.

KOWALCZYK I KOPYTO
Kowalczyk i Kopyto to niezwykła historia, którą opisałem w artykule http://www.wedkarz.pl/wp-webapp/article/3849.       Przypomnę, że firma Relax, której Witold Kowalczyk był założycielem i właścicielem, powstała na początku lat dziewięćdziesiątych. Niemal od razu stała się potęgą bo w tamtych czasach przynęty miękkie stanowiły absolutną nowość, rynek był chłonny, a do tego płynęła za nimi fama o wyjątkowej łowności.

Starsi wiekiem spiningiści pamiętają zapewne jakie wówczas zdziwienie wywoływały. W ręce przypominały niemal żywą rybkę, ale budziły wątpliwość czy szczupaka się zatnie jednym haczykiem. Mało wiedzieliśmy jakiego dżiga dobrać do konkretnego wabika i jak to to cudo nabić na haczyk, nie wspominając jak prowadzić taką przynętę w łowisku. Uczyliśmy się szybko, o wiele szybciej niż wędkarze na Zachodzie i efekty były wyjątkowo zachwycające. Gumy, bo taka nazwa przylgnęła do miękkich przynęt, odkrywały tajemnice łowisk. W miejscach, w których dotychczas trudno było o ryby drapieżne, za ich pomocą, łowiło się drapieżniki bez problemu. A należy przypomnieć, że wówczas nie dysponowaliśmy odpowiednimi kijami i kołowrotkami nie wspominając o linkach. Zaczęliśmy łowić wszystkie ryby drapieżne i bez kozery można powiedzieć, że gumy otworzyły nam drogę do tajemniczej dotychczas ryby jaką był sandacz.

Gumy stawały się coraz bardziej popularną przynętą. W sklepach wybór miękkich przynęt, dostarczanych zza Oceanu, był duży. Było to za sprawą uruchomienia tam, przez firmę Relax, własnej produkcji. Mieliśmy więc wybór znacznie większy aniżeli spiningiści w Europie Zachodniej. Znaczenie firmy i jej obroty rosły, bo zaczęła zaopatrywać także hurtownie i sklepy zagraniczne. Słowem, było bardzo dobrze, a pomimo tego Witold Kowalczyk pracował nad gumą. Na tę pracę składało się głównie jego doświadczenie, ale nie pomijał uwag innych spiningistów. Po kilku latach praca dała owoc i jak się okazało taki jakiego przedtem Świat nie widział, bo niczego nie pozostawił przypadkowi.

Sam będąc bardzo dobrym spiningistom doskonale czuł jaki wygląd i kształt i akcję musi mieć guma. Celował by nowa guma pasowała w gusta nie tylko ryb jednego gatunku. Tak wyszło o czym każdy się przekonał kto chociaż raz nią KOPYTEM.

W czasie powstawania, zanim przynęta przybrała ostateczny, dzisiejszy wygląd, testowana była na bardzo wielu, nie tylko krajowych łowiskach. Z ogonka „zabierano” dziesiątki milimetra, dodawano do brzuszka, zmiękczano nasadę ogona, wydłużano lub skracano korpus uwzględniając przy tym ciężar plastiku z jakiego były zrobione poszczególne modele. Za każdą poprawką musiała powstać nowa forma i nowe wtryski. Upływały dni i tygodnie na sprawdzaniu kolejnych produktów. Testowanie i testowanie, niemal bez końca, w gronie najbliższych współpracowników. Tak właśnie, krok po kroczku, na przestrzeni kilku lat, powstawało KOPYTO.

KRÓTKA HISTORIA MIĘKKICH PRZYNĘT
Tutaj należy wtrącić kilka słów o historii miękkich przynęt. Nie jest odległa. Jak pisał na łamach „Wędkarza Polskiego” dr. Zbigniew Golubski historia zaczęła się na początku lat pięćdziesiątych w USA. Pierwsze przynęty nie przypominały obecnych. Były to paski lateksu z pociętych rękawiczek chirurgicznych. Pomysłowi wędkarze zastąpili nimi pęczki robaków podpinanych do ołowianego obciążnika. W Europie takie przynęty (z robakami) stosowano do połowów głowacicy, o czym pisze Max von dem Borne w książce, poświęconej łowieniu i przynętom, wydanej w 1875 roku. W Stanach podobnych przynęt używano na bassy.

Dla wygodnych Amerykanów zamiana robaka na pasek lateksu okazała się dobrą podmianką i od tego czasu należy datować poszukiwania innych miękkich przynęt. Dopiero jednak w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy przemysł chemiczny dostarczył miękkie i dobrze się barwiące tworzywo, właśnie od tego momentu można mówić o prawdziwym rozwoju. Początki były bardzo trudne. Gumy były twarde, pozbawione jakiekolwiek akcji. Kolorystycznie też pozostawiały wiele do życzenia, a pomimo to wyniki połowów były bardzo zachęcające. Już wtedy niebagatelny wpływ na rozwój miękkich przynęt miała ich niska cena. Każda bowiem inna sztuczna przynęta była droższa, a z powrotem na robaki trudno się przechodziło bo pozyskiwanie było kłopotliwe, a sama przynęta mało trwała.

W Polsce, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy ukazały się pierwsze wydania „Wędkarza Polskiego”, uczyliśmy Czytelników w jaki sposób przystosowywać do łowienia twarde i łamliwe gumy. Polecaliśmy moczenie ich w gorącej wodzie, gotowanie, naciąganie ogonków, nadpalanie rozgrzanym gwoździem, klejenie kilku fragmentów gum dla przedłużenia nasady ogonka itp., a wszystko w tym celu żeby guma miała należytą akcję.

W tym właśnie czasie ukazało się KOPYTO. Bardzo łowna guma nie wymagająca jakichkolwiek poprawek. Dla spinngistów był to przełom. Śmiało można powiedzieć, że zainteresowanie tą przynętą stało się powszechne, tym większe, że można było ją kupić w bardzo wielu wariantach kolorystycznych co dawało możliwość niemal idealnego dopasowania przynęty do łowiska.

Kupowano ją w Polsce, poszukiwano za granicą. Zbyt na KOPYTO okazał się tak duży, że uznane firmy produkcyjne i handlowe zaczęły podrabiać oryginał. Jedni robili kopyta niemal identyczne inni coś dodawali lub odejmowali z oryginału. Trafiały się wśród tych wyrobów nawet łowne, ale żadna nie dorównywała oryginałowi. Decydował o tym plastik z jakiego wykonywano oryginał.

KOPYTO produkowano, i tak jest do dzisiaj, w USA z najlepszych komponentów. Z takiego plastiku produkty są powtarzalne, nie przebarwiają się i nie śmierdzą „chemią”, co charakteryzuje niemal wszystkie produkty pochodzące z Chin. Właśnie w Chinach Kopyto podrabiano nie tylko na zlecenie polskich handlowców. Nawet bardzo znana i uznana firma amerykańska Mans, mająca w ofercie świetne przynęty, zdecydowała się na produkcję niemal identycznej gumy pod nazwą Predator.

Witold Kowalczyk w taki sposób to komentował: tym gumom daleko do mojego oryginału, a co by nie rzec, ta ilość podróbek jest tylko uznaniem dla KOPYTA.

Dość powiedzieć, że w tej klasie jest ogromna gama innych wabików, a właśnie tylko KOPYTO jest najlepsze i ma swoich zagorzałych zwolenników, takich którzy od tamtych czasów po dzień dzisiejszy łowią wyłącznie na ten wabik co najwyżej zmieniając jego wielkość i kolor.

--- O MEMORIALE I FIRMIE RELAX Z BIELAWYTeraz oddajmy głos kilku uczestnikom Memoriału, którzy przybliżą nam postać Witolda Kowalczyka, powiedzą kilka słów o tym jak wędkował i czego poszukiwał. Powiedzą także o swoim wędkowaniu podczas Memoriału.

 Na Memoriale najlepszym łowcą okazał się Andrzej Tytman z Kętrzyna. Złowił dwa sandacze 64 i 57 cm. Po jednym sandaczu złowili: Krzysztof Zarzycki i Bogusław Buczyński. Oni zajęli kolejne, drugie i trzecie miejsce. Złowiono także trochę innych sandaczy, ale było ich niewiele i były złowione poza ośmiogodzinnym, wyliczonym czasie trwania Memoriału. Razem było kilkanaście sztuk. Bardzo mało.

Kiedyś Otmuchów był poletkiem doświadczalnym do testowania różnych miękkich przynęt. Śmiało można powiedzieć, że to właśnie na Otmuchowie powstawały nowe gumy i ich kombinacje kolorystyczne. Było to łowisko ulubione przez Witolda Kowalczyka, bo było rybne, a zarazem bardzo trudne. Bezpośrednio wlewała się do Otmuchowa górska woda zmieniając termikę i kolor. Dzisiaj się zmieniło. Powyżej wybudowano dwa zbiorniki: Kozielno i Topolę. Skrócono więc bieg Nysy Kłodzkiej i na pewno  ryb drapieżnych jest o wiele wiele mniej bo różnym gatunkom odcięto tarliska i dopływ pokarmu.

Trafiliśmy na Otmuchów za namową Witka – mówią Kominiarze (taka bowiem ksywka przylgnęła do braci Tomasza i Marka Tomaszewskich i syna Marka, Bartosza, którzy wykonują, rodzinnie, zawód kominiarzy). Wcześniej łowiliśmy leszcze z gruntu. Kiedy poznaliśmy Witka zaszczepił w nas spinnig i ściągnął właśnie tutaj na Otmuchów. Uczył nas jak prowadzić gumy, jak je dobierać do ryb i do łowiska. Mieliśmy wspaniałe efekty. Nie tylko tutaj. Zawieźliśmy bowiem gumy na Poraj, bliżej domu, gdzie również bardzo dużo łowiliśmy sandaczy i okoni.

 Wspomina „Wujek” – Marian LangeZ Witkiem znałem się od dziecka. Mieszkaliśmy obok siebie. Jako chłopcy jeździliśmy na ryby, a kiedy Witek wrócił ze Stanów znajomość jeszcze się zacieśniła i zacząłem pracować w jego firmie. Od początku była to wspaniała praca, bo robiłem przy wędkarstwie i jeździłem na ryby na testowanie przynęt. W firmie byłem niemal zadomowiony. Dzieci Witka, zawsze było ich pełno w firmie, wołały na mnie wujek. Tak zostało do dzisiaj i teraz chociaż pracuje wielu nowych ludzi, wszyscy tak do mnie się zwracają.  Doskonale pamiętam początki. Dziewięćdziesiąte lata to był czas, w którym mało kto znał gumy. Kupowano je raczej z ciekawości, jeżeli były  w jakimś sklepie. Było wiele nowych gum i testowaliśmy je na różnych łowiskach. Kiedy miejscowi wędkarze widzieli jakie mamy wyniki podchodzili i pytali na co łowimy. Gdy pokazywaliśmy nasze przynęty mówili, że jeszcze takich nie widzieli, nawet w sklepach. Witek nie tylko dbał o dobre zaopatrzenie w gumy, ale nie wszyscy właściciele sklepów darzyli gumy ufnością. Towar zawsze mieliśmy prima sort. Witek zważał na jakość gum. Nie kupował byle czego u innych amerykańskich producentów. Od momentu, kiedy z naszej amerykańskiej fabryki zaczęły schodzić KOPYTA półki w magazynach dosłownie wymiatało. Do dzisiaj nie pozwalamy klientom się znudzić. Nikt poza Relaksem nie ma takiej oferty rodzajowej kolorystycznej miękkich przynęt.

 O tym jaką uwagę, jak wielką dbałość Witold Kowalczyk przykładał do kolorów przynęt niech posłuży wspomnienie ze wspólnych wypraw za okoniami i szczupakami na Rugię.

Wspomina Łukasz Kurek. – Okonie na Rugi często miały w żołądkach kraby. Okrągłe jak pięciozłotówki i większe. Kiedy wyciągaliśmy je z rybich żołądków były już lekko nadtrawione i ich kolor przechodził w pomarańczowy, podobnie jak raków wyciąganych z okoni lub sandaczy. Samego kraba złowić na spining, albo jakąś inną metodą z dryfującej łódki, rzecz to raczej niemożliwa, ale w wędkarstwie wszystko się zdarza. Zaciąłem kraba, pośmialiśmy się, że było branie i wyrzuciłem go do morza. „Coś ty zrobił – Krzyczał Witek z sąsiedniej łódki. Co miałem innego zrobić, po co komu krab? – odpowiedziałem. A po to, żeby kolor sprawdzić! – odpowiedział Witek. Innym razem komuś uderzyła w przynętę babka bycza. Natychmiast zaanektował ją Witek. Włożył do woreczka foliowego napełnionego wodą. Oglądał ją pod światło i w świetle latarki, z każdej strony. Oczywiście zabrał ją do Bielawy. Wtedy wiedziałem, że zaowocuje to nowym kolorem gumy, która na pewno będzie szlagierem na przymorskich łowiskach w których babek jest bez liku i są w żołądkach drapieżników.

W trochę innym aspekcie wspomina wspólne wyprawy z Kowalczykim Bogdan Kujawiak. – Podczas wędkowania z Witkiem z jednej łódki obowiązywała zasada, że nie ma jednej dobrej gumy. Kiedy okazywało się, że ryby biorą na jakąś konkretną gumę zmienialiśmy ją na inną. W innym kształcie i innym kolorze. Szukaliśmy, przypadek to, czy tylko ta konkretnie przynęta odpowiada rybom. Inna guma to równocześnie inna prowokacja. Wynika to z kształtu wibrującego elementu, albo z ogonka w twistewrze, płetwy w ripperze, albo nóżek w żabopodobnych gumach. Słowem najpierw sprawdzanie gum pod każdym kątem na jakie biorą, później dopiero łowienie.

Bogdan Kujawiak

Kiedy jest na  łódce dwóch, trzech spiningistów poszukiwania idą szybko i wnioski są natychmiastowe. Niejednokrotnie przekonywaliśmy się, że subtelne różnice w kolorze gumy mają ogromny wpływ na ilość brań. Zauważaliśmy również, że w trakcie jednego dnia, chociaż ryby reagowały tylko na jedną gumę, to zmieniały sposób żerowania, dokładniej mówiąc, inaczej atakowały poruszającą się przynętę. Na przykład zaczynały od żerowania na przynętach wleczonych, a po kilku godzinach atakowały tylko prowadzone z podbicia.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że przebywanie kilku dni na jednej łódce z doświadczonym spiningistom daje tyle, że inny, który łowi sam, przez całe życie się tego nie nauczy. A w trzech słowach o łowieniu gumami powiem: sposób prowadzenia, wielkość, kolor.

Na Memoriale porozmawiałem również z Przemysławem Walaszczykiem. Była ku temu okazja. Złowił ładnego bolenia. Nie brał udziału w memoriałowym współzawodnictwie, bo jako pracownik Relaxa pomagał w organizacji imprezy. Jest najstarszym stażem pracownikiem. Trafił do firmy w wieku szesnastu lat.

– Do Relaksu trafiłem dzięki ojcu, który był wędkarzem i się dobrze znał z panem Witkiem. Do tego czasu łowiłem leszcze, ale w firmie zaszczepili mi spinning. Zafascynowała mnie ta metoda i niezwykła ilość przynęt, z którymi miałem do czynienia. Teraz widzę, że nie ma takiej wody, do której nie można byłoby dopasować przynęty, żeby złowić konkretną rybę. Moim konikiem są dzisiaj miękkie przynęty. Cały dzień jestem w ich otoczeniu, ale szukam przez internet co się w tej materii dzieje na świecie. Powiem krótko, nkt nie może się z nami równać.

Na zakończenie przytoczę rozmowę z prof. Wojciechem Olszewskim, etnografem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, z którym konsultowałem fenomen przynęty Kopyto oraz jak odnieść się o twórcy Witolda Kowalczyka. Przypomnę, że profesor Olszewski obronił w latach  osiemdziesiątych pracę doktorską pt. „Wędkarstwo polskie od początku dwudziestego wieku do czasów współczesnych”.   Od kilku lat prowadzi badania na Syberii. Intersująca problematyka, zakres badań i przestrzeń do pokonania zajmują jemu ogrom czasu, ale pasjonat zawsze znajdzie chwilkę na zarzucenie wędki. Wiec gdy znajomi rosyjscy naukowcy zaproponowali wspólny wypad na Rybałkę skwapliwie skorzystał, a że nie zabrał z Polski  sprzętu pojechał w Omsku do sklepu wędkarskiego. Jakież było jego zdziwienie, opowiada: „Zaskoczyła mnie ogromna ilość miękkich przynęt jaka była w tym sklepie. W niejednym polskim sklepie tylu nie widziałem. Jeszcze bardziej byłem zaskoczony kiedy zobaczyłem, że wszystkie gumy są sygnowane logotypem Relax. Porozmawiałem ze sprzedawcą. Zapytałem dlaczego nie kupują gum w Chinach gdzie na pewno z Omska bliżej aniżeli do Polski i zapewne taniej. Odpowiedział, że jest bliżej i taniej, ale na pewno gorzej. Gumy są gorszej jakości, waniają i nigdzie, nawet u kilkudziesięciu producentów, nie można kupić pełnego asortymentu. Przez jakiś czas robią jeden model, później drugi, a za kilka miesięcy kolejne wzory.  By nazbierać całą  ofertę najmniej pół roku trzeba czekać. A jak pojadę do Bielawy to mam taki wybór jakiego nigdzie indziej nie znajdę. Relax ma w każdym asortymencie wszystkie wielkości w kolorach jakich nikt nie produkuje, a asortyment jest tam taki o jakim się nikomu nawet śniło”.

Daniel Kowalczyk, najstarszy syn Witolda,   W ostatnich latach pracował razem z ojcem. Teraz wziął po nim schedę. Firma jest w dobrych rękach i ma zagwarantowany rozwój, bo to również spinningista i uczestnik, z sukcesami, wielu turniejów wędkarskich dla zawodowców. Prowadzę firmę śladami ojca – mówi Daniel. Tak jak on nie oglądam się na innych. Nie ma świecie drugiej takiej dużej firmy, która zajmowałaby się tylko miękkimi przynętami spiningowymi. To zobowiązuje do trzymania stałego kursu. Nowości, które ukazują się na rynku mają krótki żywot, a często zaistniały tylko dlatego, że miały dobry marketing reklamowy. Jednak życie szybko to weryfikuje i wędkarze, bo się znają, szybko wracają po nasze gumy.

Wiesław Dębicki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments