piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningTRZYMANIE SIĘ ZASADY

TRZYMANIE SIĘ ZASADY

Miałem już tego po dziurki w nosie. Zbyt często się bowiem na zawodach zdarzało, że pół godziny po starcie niektórzy koledzy leżeli sobie na trawie i się opalali, bo już złowili po komplecie boleni, a ja jeszcze przez parę godzin uganiałem się za kleniami lub szczupakami.

Z dostępem do dobrych woblerów nie mam problemu. Łowię w klubie razem z najbardziej znanymi w Polsce łowcami boleni. Są wśród nich Darek Mleczko i Jarosław Stojek. Przyjaźnię się z Jarosławem Gusmanem i Danielem Kowalskim. Bardzo blisko jestem z Józkiem Sendalem, bodaj największym w Polsce autorytetem, gdy chodzi o ręcznie strugane woblery. Ale w tym towarzystwie nie przystoi być kimś takim, co to tylko bierze przynęty od kolegów. Trzeba też je robić samemu i jeszcze rozdawać innym.

Jest bardzo wiele szkół łowienia boleni. Darek Mleczko prowadzi woblery bardzo szybko. Przy takim błyskawicznym przeciąganiu przynęty przez łowisko szczytówka nawet nie zadrży, a wobler, idealnie wyważony, ani nie mignie spod powierzchni. Stojek robi woblery, którymi można łowić podobnie, ale sam prowadzi je w różnym tempie. Co do mnie, to chciałem zrobić takie woblery boleniowe, które byłyby atakowane nawet wtedy, kiedy się ich nie ściąga, lecz jedynie wybiera luz żyłki, gdy wobler spływa z prądem. Udało się. Ameryki nie odkryłem, bo w podobny sposób łowią bolenie koledzy z Krosna Odrzańskiego, ale oni się zbytnio swoimi woblerami nie chwalą.

Woblerów boleniowych jest bardzo wiele, ale można je podzielić na dwie grupy: ze sterami i bez sterów. Zdecydowałem się robić woblery ze sterami, bo one dobrze prowokują bolenia do ataku w bardzo różnych warunkach: w wodzie spokojnej, w warkoczach i na przelewach. Woblery ze sterem bardzo trudno zrobić, ale tylko one potrafią zrobić myk. Ten manewr polega na tym, że podczas ściągania wobler, bez żadnego mojego udziału (np. bez szarpnięcia szczytówką), odskakuje od swojego toru na kilka lub kilkanaście centymetrów i przy tym nie wywraca się na boki.

Doszedłem już do takiej wprawy, że na dziesięć dobrych, ręcznie wystruganych woblerów, takie właściwości ma sześć lub siedem. Muszą być bardzo subtelnie wyważone, bo nawet zbyt gruba powłoka lakieru mogłaby zmienić ich akcję. W boleniowym woblerze tylko w niewielkim zakresie można ją korygować uszkiem. Jeżeli więc wobler od razu nie wyjdzie jak trzeba, to się nadaje tylko do wyrzucenia.

Robię woblery w trzech rozmiarach, na każdą porę roku inne. Decyduje o tym wielkość pływających w łowisku rybek. W maju, na początku sezonu, łowię na największe woblery, mają po dziewięć, a nawet jedenaście centymetrów. Latem, gdy przy brzegu kręci się wylęg, pora na woblery małe, trzy- lub czterocentymetrowe. Pod koniec lata używam woblerów coraz to większych, ale nawet późną jesienią sześciocentymetrowy zupełnie wystarcza. Próbowałem wiosną łowić dużymi woblerami, a jesienią bardzo małymi, ale wyniki były gorsze. Stosownie do pór roku zmieniam wielkość woblerów, ale nie zmieniam łowisk. Nadal łowię w warkoczu, na przelewach i na pograniczach nurtu.

Są boleniowe woblery, które początkującego łowcę mogłyby wynieść na szczyty rankingowych tabel, ale one kryją się w pudełkach mistrzów. Zresztą same woblery i tak nie wystarczą. Mistrz dlatego jest lepszy, że doskonale wie, w jakim tempie je prowadzić i w jakich rewirach rzeki wykazują największą skuteczność. Jeden będzie łowny w warkoczu, a inny w basenie pomiędzy główkami. Jakiś wobler może być skuteczny w upalne lato, a jesienią żaden boleń się na niego nie połakomi. Dlatego nie wystarczy woblery mieć, trzeba jeszcze umieć się nimi posługiwać.

Zanim się bolenie zacznie łowić, trzeba się z nimi choć trochę zapoznać. Przede wszystkim wykryć ich żerowiska i trasy, po których pływają. Niecierpliwość jest najgorszym doradcą. Najtrudniej wytrzymać w bezruchu, kiedy bolenie pryskają po powierzchni. Aż ręce świerzbią, żeby rzucić. Tymczasem właśnie wtedy, taka moja rada, debiutant nie powinien machać wędką, bo to jest akurat okazja, żeby poznać ich zachowania. Zobaczyć, gdzie atakują, bo nie robią tego chaotycznie, tylko według znanych sobie reguł. Dobrze więc będzie te reguły poznać. Pływają blisko powierzchni, dobrze je widać, więc łatwo również rozpracować ich trasy. Tyle wiedzy o boleniach na początek wystarczy.

Zdaniem moim i moich kolegów najłatwiej łowi się bolenie wówczas, kiedy na powierzchni wcale ich nie widać, ale wędkę zarzucamy tam, gdzieśmy je widzieli. Właśnie do tego była potrzebna ta wcześniejsza obserwacja, żeby teraz nie rzucać byle gdzie. Bolenie najpierw podpływają pod ławicę rybek, żeby je przestraszyć i zgonić w jedno miejsce. Czasami robią to kilka razy. Dopiero potem atakują. I właśnie to jest dla wędkarza dobry moment, bo jeżeli boleń ma zamiar tylko rybki płoszyć, to nie w głowie mu atak i nawet najlepszy wobler nic tu nie pomoże. Rozróżniania tych zachowań trzeba się nauczyć. Później boleni w ogóle nie będzie się szukać, bo już wiadomo, gdzie są, a przynajmniej być powinny. Szukać się będzie najlepszych przynęt na tę konkretną okazję.

Najłatwiej łowić bolenie w rzekach, które mają główki. Inne rzeki wymagają większej wprawy i dokładniejszego rozeznania łowisk. Na przykład w Wiśle nie główki, lecz piaszczyste przykosy są rewirami boleni. Jeszcze inaczej jest w Bugu i Narwi. Tam złowić bolenia jest szczególnie trudno, bo ich pokarm, czyli małe rybki, nie grupują się w jednym miejscu w takiej ilości, żeby boleń miał ochotę długo tam żerować. Na połów boleni wpływa również to, co jest nad rzeką. Jeżeli na brzegu rosną drzewa i krzaki, to wprawdzie wędkarz ma się gdzie skryć, ale może mu zabraknąć miejsca, żeby przy rzucie porządnie się zamachnąć.

Najwięcej boleni złowiłem w Odrze i Wiśle, ale na moje woblery padały one niemal we wszystkich polskich rzekach. Bo bolenie żyjące w różnych warunkach mają pewną wspólną cechę, dzięki której można je złowić w każdej wodzie. Są bardzo ostrożne przed atakiem, ale potem chcą za wszelką cenę dopaść ofiary i stają się nierozważne. Jeżeli przynętę, która się zachowuje jak chora rybka, podać w miejsce, gdzie wcześniej atakowały, to sukces jest murowany.

Łatwo się bolenie łowi wśród główek, bo wszystko dobrze widać: napływ, cały warkocz, wypłycenia pomiędzy główkami, w których zbiera się drobnica… Problem może powstać wtedy, gdy łowisko jest znacznie oddalone. Wtedy przydają się ciężkie woblery. Niestety, one pracują gorzej, przez co są mniej łowne.

Zdecydowałem się robić woblery w miarę lekkie (i ze sterem), bo jednak na bolenie są one najskuteczniejsze. Zasięg rzutów nie jest wcale aż tak mały, a można też wykorzystać nurt wody, który je zaniesie tam, gdzie boleń akurat żeruje.

Dla kogoś niewtajemniczonego warkocz wody, który się tworzy za przelewem główki, jest na całej swej długości podobny. Tymczasem jest inaczej, jednak, żeby dostrzec różnice, trzeba dokładnie popatrzeć, gdzie żerują bolenie. Robią to w przelewie, tuż za przelewem i kilkanaście metrów dalej, tuż przed miejscem, gdzie warkocz się wyraźnie rozszerza. Kiedy namierzymy miejsca boleniowych ataków od razu dostrzeżemy różnice w układających się prądach i później łatwiej będzie nam takie miejsca znaleźć na innych główkach. Wszędzie tam naprowadzam woblera niemal nie skręcając żyłki, co najwyżej trochę ruszam szczytówką.

Największe bolenie przebywają jednak daleko, w warkoczu, zapewne z ostrożności. Można tam dorzucić ciężkimi woblerami. Ale dorzucić wcale nie oznacza złowić. Ciężkie woblery idą przez wodę jak przecinak, co najwyżej zamigoczą bokami. Tymczasem moje woblery spuszczam w takie miejsca z prądem i kiedy tam dopłyną, zatrzymuję je w wirach warkocza. Czasami, pochylając szczytówkę w jedną stronę, przeprowadzam je poza warkocz. Kiedy wobler znajdzie się na jego pograniczu, następują ataki. Jeżeli nie, to ponownie wciągam go w warkocz.

Łowię woblerami tonącymi, co dodatkowo ułatwia penetrowanie łowiska. Jeżeli bowiem nie mam brań przy powierzchni, pochylam szczytówkę i wobler zanurza się pół metra głębiej. Czasami i to nie pomaga, bo bolenie, z sobie tylko wiadomego powodu, zbliżają się do woblera, opływają go i zaraz zapadają się w głębinę. Wtedy bardzo się przydaje wobler pracujący tak perfekcyjnie, że nawet podczas bardzo szybkiego ściągania na bok się nie wywróci. Czasami się zdarza, że boleń kręci się blisko mojego woblera, ale nie ma zamiaru w niego uderzyć. Wtedy pozwalam woblerowi zatonąć metr pod powierzchnię, po czym zaczynam go błyskawicznie ściągać, pomagając sobie szczytówką.

W boleniowe woblery biją bolenie, ale nie tylko. Przyłowem są brzany, często sandacze, rzadziej klenie. Kiedy jednak się wybieram na bolenie, zabieram tylko przynęty boleniowe. Pamiętam bowiem o zasadzie numer jeden, że boleń nie jest przyłowem, na bolenia należy polować.

Rober Fafuła, Sulechów

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments