Niemal każda rzeka, która wpływa do Zalewu Szczecińskiego lub Kamieńskiego, jest pstrągowym łowiskiem. Najbardziej znana jest Ina. Od dwóch lat się mówi, że łososi i troci w niej więcej niż w Redze. Wprawdzie statystyk nikt nie prowadzi, ale taka jest opinia wędkarzy ze Szczecina i Goleniowa.
Poza Iną jest jeszcze kilka innych rzek, wprawdzie o wiele od niej mniejszych, ale do nich również wpływają trocie i łososie. Rzeki te mają również swoją populację pstrągów potokowych. Dzisiaj spora rzesza wędkarzy chadza tu właśnie na pstrągi, ale jeszcze kilkanaście lat temu psa z kulawą nogą nie można było spotkać. Teraz w dzień wolny od pracy na kilku kilometrach łowi nawet kilkunastu spiningistów. Ci, co mieszkają blisko, są zadowoleni. Mówią, że to dobrze dla tutejszych pstrągów. Rzeczki są bowiem tak małe, że po przejściu jednego wędkarza żyjące w nich pstrągi potrzebują kilku godzin spokoju.
Ryby w tych rzeczkach pochodzą z tarła naturalnego i zarybień. O tych zarybieniach opowiadało mi kilku spotkanych nad wodą wędkarzy. Jeden z nich nawet w nich uczestniczył. Pracownicy PZW, którzy przywieźli rybki wielkości palca, powiedzieli, że są to pstraągi potokowe. Zarybili nimi Wołczenicę i rybki bardzo dobrze się przyjęły. Tyle, że po dwóch latach znikły. Opowiadając o tym, ów wędkarz przypuszczał, że miejscowi wyłowili je na robaki, bo w tym rejonie Polski, gdzie panuje kultura popegeerowska, kłusownictwo jest bardzo silne. Ale tym rybkom nie miejscowi dali radę robaczkami. Rzeczkę zarybiono trociami lub łososiami, a nie, jak mówiono, pstrągami potokowymi. Palczaki podrosły do postaci smolt (osiągają wtedy wielkość około 20 cm) i spłynęły do morza. Powrócą tutaj za kilka lat.
Jak widać, z tych zarybień pstrągów potokowych nie przybędzie. Pstrągi są, ale w ich populacji jest duża dziura pokoleniowa. Łowi się ładne sztuki powyżej pięćdziesięciu centymetrów i bardzo rzadko dwudziesto- i trzydziestocentymetrowe (kto się wybierze na tutejsze pstrągi, niech ma na uwadze, że w tych rzeczkach obowiązuje wymiar ochronny 35 cm).
Poza Iną i Świną w zlewni obu zalewów jest jeszcze kilka innych, mniejszych rzek. Na przykład Wołcza, Wołczenica, Niemica, Grzybnica. We wszystkich są pstrągi, a każda ma jeszcze swoje dopływy, często bezimienne, w których też żyją ładne potokowce. Rzeczki są do siebie podobne. Nie za duże, szerokie na kilka metrów, na kilkanaście tylko tam, gdzie woda wyrwała brzeg i obmywa korzenie wywróconego drzewa. Co rusz są głęboczki, a pod korzeniami rosnących na brzegach drzew nawet pieczary.
Dróg w tej części Polski niewiele, bo tereny bagniste, więc dotarcie do rzeczek nie jest łatwe. Trzeba brnąć przez zaorane pola, nieużytki albo lasy. Blisko rzek są bagniska. Natura trzyma w nich rezerwy wody na suche lato. Mimo to podczas upałów poziom wody znacznie opada i wówczas łowienie pstrągów staje się prawie niemożliwe. Żerują krótko i są bardzo ostrożne.
O łowieniu tutejszych pstrągów opowiada p. Zdzisław Piwoński z Golczewa.
W Szczecińskie przyjechałem z ziemi chełmskiej w pięćdziesiątym ósmym. Łowić umiałem, bo od chłopaka uganiałem się z wędką po Krznie, ale tutaj to co innego. Wody dużo i do tego ta jej różnorodność – jeziora i pstragowe rzeki, słowem marzenie.
Zacząłem od jezior, ale szybko przestawiłem się na pstrągi. Już na pierwszej wyprawie złowiłem potokowca, który ważył 2,8 kg. Długo nad te rzeki chodziłem niemal sam. W siedemdziesiątych latach to nawet miejscowi w nich nie kłusowali, bo byli przekonani, że latem ryb tam w ogóle nie ma. Przez wiele sezonów łowiłem pstrągi na obrotówki. Dopiero niedawno nad rzeczkami zaczęli się pokazywać inni wędkarze. Wtedy się okazało, że obrotówki nie są już tak skuteczne jak kiedyś. Sięgnąłem więc do woblerów i gumek.
Gumki oczywiście kupuję, wyłącznie białe i w odcieniach zieleni lub seledynu, bo są najskuteczniejsze. Woblery robię sam. Do kupnych jakoś nie mam przekonania. Przeważnie pracują bardzo agresywnie i zamiast pstrągi wabić, to je odstraszają. Woblery robię z drewna lipowego i zanim trafią do pudełka, wiele razy je testuję. Zmieniam kształt steru, wklejam go w inne miejsce, przekładam obciążenie w korpusie. Wszystko po to, żeby wobler płynął spokojnie, lekko, wężowatym ruchem.
Woblery maluję w różne odcienie brązu i zieleni. Te kolory sprawdzają się przez cały sezon, który jednak trwa tu tylko do połowy maja. Później w rzeczkach jest mało wody, za to brzegi są tak zarośnięte, głównie pokrzywami, że nie ma najmniejszej szansy, by bezgłośnie dotrzeć do wody. Do tego jeszcze chmary komarów, a w woderach pełno ślimaków i gąsienic. Sprawy nie do pokonania, więc w drugiej połowie maja kończę łowić pstrągi i robię sobie przerwę do pierwszego stycznia.
Wiosna jest jeszcze z innego powodu najlepsza na pstrągi. Niemal każdej zimy woda jest dość wysoka, więc z koryta rzeki wypłukuje piasek i namuły i stwarza pstrągom dobre kryjówki. Później, w lecie, wszystkie dołki zostają zamulone piachem.
Sezon zaczynam w Nowy Rok zawsze niedaleko domu, właśnie nad małymi rzeczkami. Tutaj bowiem wpływają na tarło również łososie i trocie, a złowienie kilkukilowej sztuki na delikatny sprzęt jest przeżyciem, którego nie da się porównać z niczym innym. Zapewne ryb byłoby znacznie więcej, bo rzeczki są dla nich idealnym tarliskiem, ale plaga kłusownictwa wydaje się nie do zwalczenia.
Tutejsze wody mają na wiosnę kolor ciemnej herbaty, a im bliżej maja, kiedy poziom wody maleje, robią się coraz jaśniejsze. Bierze się to stąd, że rzeki zasila woda z torfowisk. Dlatego brązowe woblery są cały czas dobre, kiedy zaś woda w rzece jaśnieje, a z dopływów idzie jeszcze ciemna herbata, stają się dla pstrągów wręcz zabójcze.
Brązowe przynęty przestają być skuteczne z chwilą, kiedy na nadbrzeżnych olchach pokazują się listki. Wtedy drzewa obsiadają zielone robaczki. Wiele z nich spada do wody i pstrągi się nimi żywią. Odtąd najskuteczniejszą przynętą stają się seledynowe gumy. A z gumami jest jeszcze taka ciekawostka, że tam, gdzie pstrągi uderzają tylko w brązowe woblery, równie skuteczna jest mleczna guma.
Z drzew wpada do wody dużo pokarmu i pod nimi na pewno żyje sporo pstrągów, jednak dużej sztuki nigdy nie udało mi się tam złowić. Największe pstrągi łowiłem w tych odcinkach rzek, do których przylegają łąki. Może przyciąga je tam obfitość pokarmu, ale mnie się wydaje, że powód jest inny. Stamtąd mają dobry widok na to, co się dookoła dzieje.
Na pstrągi nie ma pogody złej lub dobrej, zły jest natomiast okres, kiedy po zimie budzą się żaby. Wychodzą z oczek wodnych, których wzdłuż rzeczek jest wiele, i wówczas złowienie pstrąga graniczy z cudem. Kiedyś złowiłem parokilowca, który miał w żołądku dziesięć żab, świeżych i mocno już strawionych. Okres z żabami trwa około dwóch tygodni, później wszystko powraca do normy. Potokowce znów atakują woblery i gumy i prawdę powiedziawszy nie wiem, co im te przynęty przypominają. Na pewno nie rybki, bo w żołądkach prawie ich nie znajduję. Bywają tam najwyżej cierniki, ale najwięcej jest kiełży i chrustów.