Po osiemnastu latach powróciłem do akwarystyki. Jest to zajęcie niezwykle ciekawe, bo pozwala obserwować zachowania ryb. Teraz moją wędkarską wiedzę porównuję z ich prawdziwym życiem oglądanym przez szybę.
Najwięcej chyba zrozumiałem podglądając okazałą złotą rybkę, ozdobną odmianę karasia. Przez lata przyzwyczaiłem się myśleć, że większość karpiowatych to ryby spokojnego żeru. Tu i tam jakiś robaczek, ochotka, kępka glonów lub parę drobinek rzęsy wodnej i już rybka jest najedzona. Rzeczywistość widziana przez szybę trochę odbiega od takiego sielskiego obrazka.
Moja welona, gdyby tylko mogła, jadłaby głównie mięso. Jeśli podaję jej jednocześnie różne pokarmy suche, to bezbłędnie wybiera te, które zawierają najwięcej zwierzęcego białka. Najbardziej smakuje jej granulat dla ryb dennych, który składa się głównie z mączki rybnej. Początkowo, oprócz suchych pokarmów, dostawała mrożone larwy ochotki. Każdą, jaką napotkała, wsysała do pyska, ale w pierwszej kolejności szukała miejsca, gdzie ich było najwięcej. Czasami łykała nawet ochotki nie do końca rozmarznięte. Kiedy większość larw leżących na dnie była już zebrana, systematycznie przeszukiwała kilkucentymetrową warstwę żwirku. Nabierała żwirku do pyska i wypluwała go, odcedzając znalezione drobiny pokarmu.
Wobec takiego apetytu zacząłem ją karmić czerwonymi robakami, dżdżownicami ziemnymi, dendrobeną i rosówkami. Stwierdziłem, że małe robaki atakuje natychmiast i połyka w całości. Kiedy kąsek jest duży albo złapie do pyska kilka robaków naraz, to przez minutę lub dwie międli je zębami gardłowymi, dopóki wszystkiego nie połknie. W tym czasie innym pokarmem się nie interesuje. Złapany kąsek wypluwa tylko w ostateczności. Dzieje się tak np. wtedy, gdy kawałek rosówki jest tak duży, że przez kilka minut nie potrafi go zjeść. Zamiast się nim męczyć, woli go wypluć i zjadać mniejsze kawałki robaków. To, co wypluła, zjada później, kiedy się już rozprawi z pokarmem podanym w drobniejszych kąskach.
Kilka razy zamiast rosówek lub własnoręcznie ukopanych dżdżownic podałem rybom czerwone robaki i dendrobeny kupione w sklepie. Miałem wtedy okazję na własne oczy zobaczyć, jaka jest różnica pomiędzy robakami naturalnymi a wyhodowanymi na farmach. Nie tylko welona, ale wszystkie inne ryby jedzą je bardzo niechętnie. Nawet najmarniejsze ziemne dżdżownice są zawsze rozchwytywane w ciągu kilku minut. Taka sama porcja siekanych dendroben leży czasem w akwarium przez kilka godzin i nie zawsze znajduje amatorów.
Kilka razy, dla żartu, próbowałem złowić moją złotą rybkę na wędkę. Zawiązanego na nitce robaka welona natychmiast łapała do pyska i zaczynała miażdżyć zębami gardłowymi. Gdy próbowałem ją na nitce podciągnąć, zaraz robaka wypluła. Za drugim czy trzecim razem już nie dawała się nabrać i ignorowała zawieszony na nitce przysmak. Dopiero po paru dniach dała się znowu oszukać, choć jest tak oswojona, że mogę ją pogłaskać.
Kilka razy próbowałem ją też karmić pinką. Zjadała je o wiele mniej chętnie niż dżdżownice lub kawałki rosówek. Łykała je w całości i po kilku godzinach wydalała puste skórki. Te skórki, przetrawione już robaki, były przez wszystkie ryby ignorowane. Dzięki temu zrozumiałem, jak ważne jest zakładanie na haczyk zawsze świeżego białego robaka. Wyssana skórka na haczyku kojarzy się rybom z przetrawionym bezwartościowym robakiem, którego nawet nie warto próbować.
Obserwując welonki, po raz kolejny się przekonałem, że podział na drapieżniki i ryby spokojnego żeru jest sztuczny. To tylko kwestia okazji i wielkości ofiary. Dorosła, a już szczególnie wyrośnięta welonka zjada każdą rybkę, jaka się jej tylko zmieści do pyska. Wylęg połykany jest w całości, a większe rybki po złapaniu do pyska są międlone zębami gardłowymi. Nie zaobserwowałem przy tym, by małe ryby były atakowane zawzięcie. Owszem, gdy potencjalna ofiara przepływa jej przed pyskiem, to welonka próbuje ją złapać, choć jest to atak raczej niegroźny. Ale prędzej czy później i tak zostanie zjedzona. Najczęściej rybki znikają nocą.
I jak się tu potem dziwić, że łupem miłośników delikatnego spiningu padają uklejki, płotki, świnki, a nawet liny. Dziwić się należy tylko tym, którzy do tzw. ryb spiningowych zaliczają klenia, a nie brzanę i węgorza.
Trzciniak to bardzo ciekawa afrykańska rybka, która podobnie, jak nasz węgorz, jest bardzo podobna do węża. Szeroko rozcięty pyszczek jest tak samo uzbrojony w drobne ząbki. W odróżnieniu od naszego węgorza trzciniak jest pokryty łuską i ma fantastyczne oliwkowopomarańczowe kolory. Inaczej też ma ułożone płetwy i zdobią go dwa grube wąsiki na końcu pyska. Żywi się pokarmem zwierzęcym, prowadzi nocny tryb życia i ma fenomenalny węch. Natura obdarzyła go też specjalnym workiem powietrznym, dzięki temu posiłkując się powietrzem atmosferycznym potrafi przeżyć niedobory tlenu w wodzie. Jeśli tylko może, chowa się w zakamarkach między kamieniami. Najchętniej w taki sposób, żeby mógł wystawić głowę na zewnątrz i obserwować otoczenie.
Po podaniu pokarmu zwierzęcego moje trzciniaki wypływają z kryjówek i nie przejmując się innymi rybami wybierają wszelkie dostępne kąski. Kierują się węchem, ale atakują dopiero wtedy, gdy natkną się pyskiem na zdobycz. Na ułamek sekundy nieruchomieją, a potem następuje błyskawiczny rzut głowy i wchłonięcie kąska do paszczy. Małe robaki i w ogóle drobne porcje jedzenia połykane są na miejscu, duże chwytane są do pyska, często w połowie długości, po czym trzciniaki uciekają z nimi do swoich kryjówek. Na dalsze łowy wyruszają dopiero po zjedzeniu zdobyczy. Kilka razy udało mi się zaobserwować, jak trzciniak złapał robaka wystającego z pyska innej ryby i wyszarpnął go gwałtownymi skrętami ciała.
Choć rybki także należą do diety trzciniaków, to jeśli miały one do dyspozycji larwy i robaki, to drobnym rybom dawały spokój. Raz tylko zaobserwowałem atak na gupika. Rybka schwytana i wypluta przez welonę była już tak uszkodzona, że nie bardzo mogła pływać i opadała na dno. Czatujący w swej jamie trzciniak, koło którego gupiki przez miesiąc pływały bezpiecznie, błyskawicznie zaatakował. Schwytał zdobycz w pół i wciągnął do kryjówki. Sygnałem do ataku musiało być albo nienaturalne zachowanie rannej rybki, albo zapach krwi i uszkodzonych tkanek. Podobne sytuacje obserwowałem jeszcze kilkakrotnie. Jeśli rybka była chora lub ranna, to wszystkie inne natychmiast zaczynały ją atakować. Nawet takie, których nigdy nie posądziłbym o drapieżnictwo.
Na koniec jeszcze jedna, tym razem już weselsza obserwacja. Wiele lat temu pewien muszkarz opisywał na łamach prasy, jak to głowacica ziewnęła i dzięki temu sztuczna mucha wpadła jej do pyska. To ziewanie jeszcze długo potem wzbudzało uśmiech na twarzy niejednego z moich znajomych. I oto przekonałem się, że ryby naprawdę ziewają. Chyba nie dlatego, że są senne albo chcą złapać przynętę. Po prostu od czasu do czasu muszą wyprostować pyszczek ciężko pracujący przy oddychaniu skrzelami. Nie wierzycie? W takim razie zaglądnijcie do najbliższego sklepu zoologicznego.
Jarosław Kurek