czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaZa granicąPOWTÓRKA Z ROZRYWKI CZYLI BLACHA W ŁEPETYNKĘ

POWTÓRKA Z ROZRYWKI CZYLI BLACHA W ŁEPETYNKĘ

Przyjaciel mój już od kilku lat jeździ na sumy do Włoch na rzekę Pad. Mówił, że nie miał tam szczęścia do dużych ryb, chociaż wiele o nich słyszał. Jego największy sum miał półtora metra, ale widział, jak inni łowili sztuki mające ponad dwa metry. W tym roku znów się tam wybierał i zaprosił mnie na wspólny wyjazd. Grzechem byłoby nie skorzystać. Szybko zorganizowaliśmy ekipę, żeby pojechać jednym samochodem, za którym ciągnęliśmy łódkę.

W połowie kwietnia zjawiliśmy się nad Padem w miasteczku Ficarolo. Na dzień dobry kupiliśmy licencje. Za trzy miesięczne pozwolenia na łowienie w Padzie trzeba było zapłacić 46 euro. Zakwaterowaliśmy się na dzikim biwaku. Specjalnych wygód nie było, ale biwak znajdował się tuż nad wodą i nic nie kosztował.

Kiedy urządzaliśmy obóz, zjawili się karabinierzy, czyli włoscy policjanci. Najpierw sprawdzili pozwolenia na wędkowanie, potem spytali, czy jesteśmy Węgrami. Kiedy usłyszeli, że przyjechaliśmy z Polski, to się uśmiechnęli. Oznajmili nam, że Polacy są nad Padem lubiani, bo przestrzegają miejscowych zwyczajów i nie zabierają dużych sumów. Zabierania dużych ryb nikt wprawdzie nie zakazuje, ale jest to niemile widziane. Na obiad lub kolację wystarczy sum krótszy niż metr, większe niech wracają do wody. Węgrzy zabierają wszystkie złowione ryby, dlatego są skrupulatnie sprawdzani. Karabinierzy tylko szukają okazji, żeby się do nich przyczepić. Na przykład nie pozwalają im biwakować na dziko i wysyłają ich na płatne kempingi. Z karabinierami lepiej nie zadzierać, bo nad rzeką są codziennie i częstymi kontrolami potrafią uprzykrzyć życie. Ale jeżeli kogoś znają z dobrej strony, to nie przeszkadzają w łowieniu, tylko z daleka pozdrawiają.

Pierwsze dni to był dla mnie szok. Nad Pad przyjechałem łowić duże sumy, lecz spodziewałem się także innych drapieżników. Tymczasem przez prawie trzy dni nie złowiliśmy żadnej ryby i nie mieliśmy ani jednego brania. Tragiczny to wynik, bo sześć osób łowiło po 10 godzin dziennie z krótką przerwą na obiad. Jedyną naszą zdobyczą był półmetrowy cefal, który zaczepił się za bok. Jest podobny do naszego klenia, ale smaczniejszy, więc wzięliśmy go na patelnię.

W ciągu pierwszego dnia, była to niedziela, łowiliśmy tylko na spining. Echosondą szukaliśmy dołów z rybami. Znajdowaliśmy je i było widać, że wśród wielu ryb są również duże. Sumiennie obrabialiśmy te doły i to różnymi przynętami, ale podczas całodziennej orki żaden z nas nie miał nawet puknięcia. Wieczorem, na naradzie, zdecydowaliśmy się na troling, bo ta metoda pozwala szybko spenetrować duży obszar i znaleźć żerujące ryby.

W poniedziałek obławialiśmy różne łowiska: rynny, głębokie doły, płytsze blaty, spady przy brzegach i leżące w wodzie drzewa. Używaliśmy różnych przynęt, żeby łowić przy dnie, w toni i pod powierzchnią. Gdy na sondzie zobaczyliśmy dużą rybę, to zawracaliśmy łódkę i przepływaliśmy nad nią kilka razy. Napracowaliśmy się solidnie, ale wyniki były takie jak dzień wcześniej, czyli zerowe. A miało być tak pięknie!

Humory poprawiły nam się we wtorek po południu, kiedy zobaczyliśmy pierwszego włoskiego suma. Na wobler Rapala DT złowili go koledzy z drugiej łodzi. Miał 197 cm długości i ważył 70-80 kg. Nazajutrz, po czterech dniach łowienia, w końcu i my mamy pierwsze branie, na wyjściu z głębokiego ośmiometrowego dołu na czterometrowy blat. Arkadiusz Gajewski, kompan na tej wyprawie (drugim był mój ojciec), łowił głęboko schodzącym woblerem Robinson GoodFish Diver. Arek właśnie wyciągał woblera do powierzchni (nie chciał, żeby uderzył w dno, bo wcześniej w takiej sytuacji w innych woblerach połamały się stery), kiedy nagle on się zatrzymał w toni. Wyglądało to na zaczep, ale po kilku sekundach ryba ruszyła. Na pewno był to duży sum, bo na początku robił co chciał i nie dał się dociągnąć do łódki. Niestety, spiął się już po kilkuminutowym holu.

W czwartek mieliśmy więcej szczęścia. Branie nastąpiło w rynnie o głębokości około pięciu metrów. Po zacięciu mój kolega powiedział, że to mała sztuka, bo idzie do łodzi. Ostrzegłem go, żeby uważał. Parę sumów w życiu złowiłem i wiem, że często stosują takie sztuczki. Dopiero kilkanaście metrów od łódki sum zaczął walczyć. Przez cały czas trzymał się przy dnie i nie dawał się od niego oderwać. Pierwszy raz pokazał się po dziesięciu minutach, a po dwudziestu dał się podholować do burty. Klepnąłem go w łeb, żeby sprawdzić, czy jest gotowy do podebrania. Miał jeszcze siłę. Wystraszył się i uciekł w głębinę. Ale był już zmęczony, więc po chwili znów znalazł się przy łodzi. Powtórka z rozrywki, czyli blaszka w łepetynkę i odjazd na kilkanaście metrów. Kiedy przestał reagować na uderzenia, ręką w rękawiczce chwyciłem go za żuchwę. Podniosłem go, a w zasadzie wciągnąłem łeb do łodzi, reszta ciała sama się do niej wśliznęła.

Na pobliskiej plaży zmierzyliśmy swoją zdobycz. Sum miał 185 cm długości i był bardzo gruby, mógł ważyć około 60 kg. Zrobiliśmy sobie z nim serię zdjęć. Na początku baliśmy się go trzymać w rękach, ale był tak zmęczony, że się nie ruszał i znakomicie pozował. Potem wrócił do rzeki. Poruszaliśmy nim przez 2-3 minuty, żeby woda omywała mu skrzela. Kiedy nabrał sił, machnął na pożegnanie ogonem i odpłynął.

Następnego dnia mieliśmy kolejnego suma. Zaciął go Arek. Branie nastąpiło w głębokiej na osiem metrów rynnie, niedaleko leżących w wodzie drzew. Sum zaatakował woblera, który szedł 2-3 metry nad dnem. Wcześniej na echosondzie zobaczyłem dużą rybę i ostrzegłem kolegów, że za chwilę można się spodziewać brania. Uderzenie było potężne. Kij wygiął się w pałąk, a potem nastąpił długi odjazd.

Co do gatunku i rozmiarów zaciętej ryby nie było wątpliwości. Skierowałem łódź na środek rzeki i odciągnąłem suma od zaczepów. Ten także chodził przy dnie i nie dawał się podciągnąć do góry. Walczył trzymając się środka rzeki, nie uciekał w zaczepy. Pierwszy raz pokazał się po dwudziestu minutach, na drugie wyjście czekaliśmy ponad kwadrans. Od razu było widać, że od wczorajszego jest dużo większy. Stawiał znacznie mocniejszy opór. Przy wędce zmienialiśmy się co kilka minut, jedna osoba chyba by tego nie wytrzymała. Hol trwał ponad godzinę. Kiedy zmęczony sum wyłożył się przy burcie, podebraliśmy go we dwójkę.

Naszą walkę z rybą obserwowali z brzegu karabinierzy. Kiedy sum znalazł się w łódce, zapytali, co zamierzamy z nim zrobić. Popłynęliśmy na najbliższą plażę, akurat przebywali tam Hiszpanie, i zrobiliśmy serię pamiątkowych zdjęć. Sum miał 216 cm długości, jego wagę karabinierzy ocenili na 80-90 kg. Stracił znacznie więcej sił niż jego poprzednik i dochodził do siebie przez kilkanaście minut. Na pożegnanie złapał mnie za rękę, pokaleczył i odpłynął.

Jestem testerem sprzętu w firmie Robinson, pomagam projektować wędziska spiningowe. Wyprawę na sumy potraktowałem jako sprawdzian wytrzymałości sprzętu. Ryby miały być duże, więc na Pad zabrałem sprzęt morski: wędziska o długości 2,7 m Xenon Sea Wolf z wklejoną szklaną szczytówką i masie wyrzutowej 50-180 g, kołowrotki Gamer, plecionkę o wytrzymałości 50 kg. Sprzęt sprawdził się rewelacyjnie, bez problemu wytrzymał siłowy hol dwóch sumów ważących po kilkadziesiąt kilogramów.

Wszystkie brania mieliśmy na woblery Robinson GoodFish o nazwie Diver, podobne do Rapali DT. Divery to woblery tonące, długie na 7,5 cm, ważą 20 g. Najlepsze ubarwienie to zielony grzbiet i żółte boki z ciemnymi paskami. Podczas trolingowania schodziły od trzech do siedmiu metrów w zależności od tego, na jak długiej lince były wypuszczane. Egzemplarze kupione w sklepie zaopatrzyłem w mocniejsze kółka łącznikowe i kotwice. Na początku nie miałem do nich zaufania, bo druciane oczko do wiązania linki jest zatopione tylko w plastykowym sterze. Bałem się, że podczas holu ryby ważącej kilkadziesiąt kilogramów ster trzaśnie lub wyrwie się z korpusu. Moje obawy rozwiały się po złowieniu pierwszego dużego suma.

Na koniec trochę o kosztach. Tygodniowy wyjazd na Pad, bez jedzenia, kosztował mnie, z licencją, osiemset złotych, czyli kilka razy mniej niż wyprawa z biurem podróży. Już myślę o następnym wyjeździe.

Tomasz Kurnik, Kędzierzyn-Koźle

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments