Dla tych, co chcą łowić obrotówką w wodzie stojącej, ale dotychczas im to nie wychodziło, mam radę. Dla początkujących są dwa sposoby prowadzenia. Pierwszy – po zarzuceniu nie robić nic, tylko na napiętej żyłce spuścić blachę do dna…
Jarosława Magdziarza znają nie tylko poznańscy wędkarze i nie tylko z łowienia ryb. Znają go przede wszystkim z tego, że już od kilkudziesięciu lat robi doskonałe obrotówki. Pierwsze skrzydełka sporządzał z tubek po paście do zębów marki Lechia. Zanim jednak napiszemy o współczesnych produktach p. Magdziarza i przekażemy kilka jego rad, jak łowić obrotówką, najpierw o dramatycznej przygodzie, jaka mu się przytrafiła.
Zapadła się ziemia
W lipcu ubiegłego roku wybrał się z kolegami na ryby nad Wartę w okolice Biedruska. Wzięli z samochodu plecaki i wędki i każdy poszedł w swoją stronę. P. Jarosław uszedł zaledwie kilkadziesiąt kroków, kiedy tuż przy drzewie, pod którym przechodził, zapadła się ziemia. W biodrze poczuł ogromny ból. Na szczęście jego krzyk usłyszeli koledzy, którzy jeszcze nie odeszli zbyt daleko. Wcześniej sam próbował się uwolnić z pułapki, było to jednak niemożliwe. Jedna noga tkwiła głęboko pod ziemią, druga była na powierzchni. Okrakiem, co ból jeszcze powiększało, wisiał na grubym korzeniu. Ciało miał tak ułożone, że koledzy z trudem go wyciągnęli.
Jak się później okazało, przyczyną wypadku był podziemny tunel wykopany przez bobry. Dzisiaj p. Jarosław ma kość udową posztukowaną żelazem. Nie może się samodzielnie poruszać, bo jedna noga jest krótsza.
- Nawet nie chcę myśleć, co by się ze mną stało, gdybym miał wtedy swój stary plecak – mówi p. Jarosław. – Nosiłem w nim cały warsztat. Nad wodą robiłem nowe obrotówki, testowałem stare. Miałem więc ze sobą nożyce, młotek, drut, blachę, koraliki, kotwice i jeszcze wiele innych rzeczy potrzebnych do majsterkowania. Kiedyś w Rogalinie, jeszcze przed wędkowaniem w tamtejszych pięknych starorzeczach, koledzy zabrali mi plecak i poszli do pobliskiej restauracji, żeby go zważyć. Waga pokazała 26 kilogramów. Po tej wyprawie Wiesław Szestowicki, mój przyjaciel, z którym od wielu lat jeżdżę na ryby, kupił mi mały plecaczek i powiedział, że jak na wyprawę wezmę ten stary, to mnie z nim nie wpuści do samochodu. Musiałem mu ulec, bo ja samochodu nie mam. Dzięki temu uniknąłem najgorszego.
Niebezpieczne tunele
Bobrów jest bardzo dużo. Pokarmu im nie brakuje, naturalnych wrogów nie mają, człowiek je bezmyślnie chroni. W wielu miejscach Polski żyją w takim zagęszczeniu, jakie chyba nigdzie indziej nie jest znane. Zamieszkują nadbrzeżne skarpy, w których wygrzebują tunele o dużej średnicy. Taki właśnie tunel zapadł się pod p. Jarosławem.
Wypadek ten wcale nie jest odosobniony. Dociera do nas wiele informacji o skręconych nogach, wybitych barkach, połamanych wędziskach, zmarnowanym sprzęcie. Kiedyś przed takimi tunelami ostrzegaliśmy pstrągarzy, bo bobry najpierw zadomawiały się nad małymi rzekami. Teraz są wszędzie. Radzę więc bacznie patrzeć pod nogi podczas spiningowych wypraw i o ile to możliwe, wybierać się na łowy w towarzystwie kolegi. Na telefon komórkowy liczyć nie można, bo gdy tkwimy w zapadlisku, nie jesteśmy w stanie po niego sięgnąć. O takich sytuacjach również informowali nas Czytelnicy.
Oryginalne skrzydełka
Obrotówki p. Jarosława Magdziarza są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, bo takich skrzydełek nie mają żadne inne blachy. Ich wzorów dopracował się na dziesiątkach pstrągowych wypraw. Uważa, że najważniejsza jest relacja pomiędzy kształtem skrzydełka a wielkością i ciężarem korpusu. Fizyki, jak mówi, się nie oszuka. Powołuje się tutaj na inny rodzaj blaszanych przynęt. Wahadłówka Toby, ponieważ jest długa i wąska, zawsze chodzi pod powierzchnią. Natomiast Gnom, przy takiej samej wadze, ciągnie do dna, bo jest krótki i szeroki. Z obrotówkami jest tak samo. Obrotówkę z wąskim i długim skrzydełkiem, choćby nie wiadomo jak duży miała korpus, woda zawsze będzie wypychała do powierzchni.
Swój pogląd podpiera przykładem. Koledzy go prosili, żeby do swoich najwęższych skrzydełek dorobił korpusy z pręta o średnicy jednego centymetra. Wybierali się bowiem na trocie, a wody w pomorskich rzekach były wysokie. Nie spełnił tej prośby. Kolegom tłumaczył, że z taką przynętą sukcesu nie odniosą. Nie wierzyli. Po powrocie przyznali mu rację. Ciężkimi obrotówkami, które nadwerężały mięśnie i sprzęt, z trudem łapali zaczepy na dnie. O wiele lepsze były obrotówki mające elipsowate skrzydełka z grubej blachy i znacznie lżejsze korpusy. Nie wymagały tak dużego wysiłku i można je było łatwo sprowadzać blisko dna.
Mówi p. Jarosław: obrotówki trzeba się nauczyć
Żeby łowić obrotówką, trzeba się tego wpierw nauczyć. To przynęta trudna do opanowania. Potrzebny jest do niej odpowiedni kij i żyłka o grubości dobranej stosownie do wielkości i ciężaru obrotówki. Szybko taka nauka nie idzie, bo ryb jest mało i trudno uzyskać pewność, w którym momencie najczęściej obrotówka jest atakowana. Dopiero gdy się na nią złowi kilkanaście ryb, można wysnuć jakieś wnioski.
Zauważyłem, że wielu kolegów tak łowi obrotówką, żeby wyczuć jej ciężar. Jest to oczywiście określenie umowne, bo wprawdzie obrotówka ma swoją wagę, ale jeżeli się ją ściąga szybko, to kręcące się skrzydełko daje duży opór i ma się wrażenie, że obrotówka jest cięższa.
Skrzydełko w obrotówce ma się tak kręcić, żeby jego obroty były wyczuwalne na kiju. Wtedy obrotówka idzie w dobrym tempie. Nie trzeba się obawiać, że w którymś momencie dotknie dna. Jeżeli tak się stanie, trzeba ją tam na chwilę zostawić, a później poderwać i znowu spokojnie prowadzić. Mówią niektórzy, że wtedy może się o coś zaczepić i urwać. To prawda, ale urwać można każdą przynętę, a obrotówką innego łowienia nie ma.
Tylko wyjątkowo łowię obrotówką przy powierzchni. Np. wtedy, gdy w rzece łowię jazie lub klenie albo kiedy szczupaki “się rzucają”, tzn. atakują drobnicę pod powierzchnią i nie ma co ich szukać głęboko. Na szczupaki spod powierzchni mam blachy z lekkimi korpusami.
Blacha nie może być za lekka, bo się nią celnie nie rzuci. Musi mieć ciężar dostosowany do swoich rozmiarów, wtedy można trafić nawet w małe oczko wody pomiędzy roślinami albo w lukę pomiędzy trzcinami. Musi też swoje ważyć, żeby się dobrze kręciła. Po upadku na wodę jej skrzydełko powinno od razu wirować, bo tylko taka obrotówka łowi. Nie powiem, co jest łatwiejsze, łowić obrotówką w wodzie stojącej czy płynącej. Wydawałoby się, że w płynącej, bo panuje wśród nas taka opinia, że w rzece ryba nie przepuści niczego, co przypomina pokarm. Ale na okonie w wodzie stojącej nie ma lepszej przynęty niż obrotówka. A gdy szczupaki słabo żerują, to też jest lepsza od innych przynęt.
Dla tych, co chcą łowić obrotówką w wodzie stojącej, ale dotychczas im to nie wychodziło, mam radę. Dla początkujących są dwa sposoby prowadzenia. Pierwszy – po zarzuceniu nie robić nic, tylko na napiętej żyłce spuścić blachę do dna. Na napiętej żyłce, bo wtedy można się przekonać, czy są ryby. Jeżeli są, to potrafią opadającą przynętę puknąć albo nawet zaatakować. Można taką rybę nawet zaciąć, ale ważniejsza jest pewność, że one są. Kiedy obrotówka poleży trochę na dnie, to później trzeba ją poderwać i zacząć skręcać, a po kilku metrach znowu położyć na dnie. Trochę na nim potrzymać i znowu poderwać i dalej prowadzić.
Drugi sposób polega na tym, żeby obrotówkę prowadzić zaraz po upadku na wodę. Bardzo wolno prowadzić! Nawet wtedy, kiedy jest bardzo głęboko. Im jest głębiej, tym wolniej. W pewnym momencie obrotówka dotrze do dna. Zostawiamy ją na chwilę w spokoju i potem kręcimy. Na ogół, kiedy jest głęboko, to obrotówka tylko raz dotyka dna, więc można ją ściągać równie spokojnie, jak poprzednio. Teraz przecież obrotówka idzie do powierzchni i nic nie zakłóca jej obrotów.
W taki sposób można, a nawet trzeba, łowić w każdym miejscu jeziora. W rzece możliwości są o wiele większe, bo jest tam woda stojąca, jest płynąca szybko, są płycizny i głębokie rynny z bystrym prądem. Dlatego poza obławianiem klasycznych miejsc, takich jak główki, warkocze za nimi, przykosy, kamienne lub faszynowe opaski, obrotówką można pofantazjować wszędzie indziej, bo rzeka ma to do siebie, że wszędzie można się spodziewać ryby, która jest przygotowana do ataku. To właśnie w rzece łowi się najwięcej ryb niedrapieżnych.
Najważniejsze jednak, żeby dobrać obrotówkę do łowiska. Przede wszystkim pod względem jej wielkości. Tutaj robię wyjątek dla okoni w wodzie stojącej. One lubią tylko duże obrotówki, a jak ich nie chcą gryźć, to trzeba założyć jeszcze większą. Obrotówka musi być tak dobrana do łowiska wielkością, a więc i ciężarem, żeby można ją było prowadzić powoli i wyczuwać przy tym obroty skrzydełka. Dużo szczupaków łowi się na bardzo małe obrotówki, co dowodzi, że czasem nie wielkość obrotówki jest ważna, ale to, w jakie miejsce się ją podaje i jak się nią kręci.
Na drugim miejscu, po wielkości, stawiam kolor. Gdyby mi kazano wybrać tylko jedną obrotówkę w konkretnym kolorze, zdecydowałbym się na matowe srebro. Jest dobre na słońce, na niepogodę, na wodę mętną i przejrzystą, sprawdza się lepiej lub gorzej, ale zawsze i wszędzie. Drugi kolor, a dochodziłem do niego przez całe swoje spiningowe życie, to przecierka. Tak pomalowane listki podobają się wszystkim rybom. Wypracowałem ten kolor z myślą o pstrągach, ale się okazało, że jest równie dobry na klenie, jazie i – szczupaki! Nigdy natomiast nie łowię na tzw. glance, czyli skrzydełka przypominające lusterko. Takich ryby się boją.
Z Jarosławem Magdziarzem
z Poznania rozmawiał WD