W rejonie Władysławowa największe dorsze wyciąga się tam, gdzie głębokość przekracza 60 m, a dno jest nierówne i twarde. Te łowiska są dosyć daleko od brzegu. Podróż rybackim kutrem, który płynie z prędkością dziewięciu węzłów, trwa około trzech godzin. Warunki na kutrze są mało komfortowe, ale warto się pomęczyć. Wyholowanie dorsza o wadze 5-6 kg nie budzi zainteresowania doświadczonych morskich wędkarzy, takie sztuki trafiają się podczas niemal każdego rejsu z dobrym szyprem. Chwalić można się dopiero dorszem ważącym 8-9 kg.
Są dwie szkoły połowu dorszy w głębokich łowiskach. Starsi wędkarze, którzy przygodę z morzem zaczęli kilkanaście lat temu, są zwolennikami tzw. szkoły grubej. Używają kołków, czyli wędzisk, które pod obciążeniem 200-gramowego pilkera prawie się nie uginają, a ich ciężar wyrzutu wynosi około 300 g. Na takim kołku mają plecionki 0,4 mm, których wytrzymałość sięga 50 kg. Łowią ciężkimi pilkerami, najlżejsze z nich ważą 250 g.
Od kilku lat coraz popularniejsza staje się tzw. szkoła lekka. Jej zwolennikami są na ogół morscy wędkarze o krótszym stażu. Używają wędzisk z ciężarem wyrzutu do 150 g, plecionek 0,18 mm i pilkerów o wadze 150 g. I zwykle wyciągają więcej dorszy niż przedstawiciele szkoły grubej. Nic w tym dziwnego. Lżejszy pilker na cieńszej lince po poderwaniu dłużej unosi się nad dnem, a w opadzie jest bardziej ruchliwy. Delikatniejszy sprzęt ma jeszcze jedną zaletę: nie męczy wędkującego, zapewnia większy komfort i pozwala przez wiele godzin łowić precyzyjnie.
Wspólną cechą obu metod jest plecionka. Bez niej nie ma co się wybierać na głębokie łowiska. Na tych głębokościach żyłka się nie sprawdza. Jest zbyt rozciągliwa, więc słabo sygnalizuje uderzenie pilkera w dno, a przede wszystkim branie dorsza. Żyłek używa się tylko przy temperaturze ujemnej, bo wtedy plecionka na szpuli zamarza.
Łowienie dorszy jest proste, pod warunkiem że waga pilkera jest dostosowana do grubości plecionki i głębokości łowiska. Po opuszczeniu pilkera na dno podrywam go i czekam, aż znów opadnie. Pilker powinien się długo nad dnem unosić, ale jego upadek musi być na kiju wyraźnie wyczuwalny. Przy normalnej pogodzie, kiedy nie ma dużej fali i szybkiego dryfu, a łowisko ma głębokość około 70 metrów, używam pilkerów o wadze 150-175 gramów i linki 0,18 mm.
Łowiąc na tych głębokościach, zaczynam od spuszczenia pilkera przy burcie łodzi. Dalekie rzuty i prowadzenie przynęty skokami na tych głębokościach się nie sprawdza, bo w wodzie zestawy się plączą. Dlatego większość władysławowskich szyprów pozwala łowić tylko z jednej burty. Tej, która odpływa z łowiska. Łowienie z burty napływającej wymaga bardzo ciężkiej pracy, a każdą czynność należy wykonywać w błyskawicznym tempie, bo inaczej dochodzi do splątań.
Zawsze zaczynam od zestawu z pilkerem i jedną przywieszką. Jest nią gumka na dżigu. Łowię i cały czas obserwuję, co się dzieje dookoła. Podpatruję, co dorsze atakują sąsiadom, pilkery czy przywieszki. Jeżeli przywieszki, to w zestawie nic nie zmieniam, ale kiedy zapinają się tylko albo przeważnie na pilkery, to przywieszki się pozbywam. Goły pilker szybciej tonie i daje się precyzyjnie prowadzić. Po uderzeniu w dno jednym płynnym ruchem podnoszę go na metr – półtora nad dno i znów opuszczam na kiju. Żyłka jest cały czas napięta. Przy takim prowadzeniu brania mam przeważnie podczas podnoszenia pilkera nad dno.
Pilkery sam produkuję. Wszystkie mają środek ciężkości przesunięty w dół, a koniec ścięty pod kątem stosownie do ich wagi. Dzięki temu tylko nieznacznie odchodzą na boki, więc się nie plączą z linką. Najłowniejsze są pilkery smukłe, wydłużone. Najszybciej osiągają dno, bo nie szybują na boki.
Adam Kaczmarek, Gdynia
(WS)
Sukces dorszowych wypraw zależy od szypra. Musi znać wiele obfitych łowisk. Łatwo sprawdzić, który z nich ma dobre wyniki. Wystarczy w środku tygodnia zajrzeć do portu i popatrzeć, które statki wyszły w morze. W weekendy zainteresowanie łowieniem dorszy jest ogromne i wszystkie kutry wyruszają na łowy z pełną obsadą. Natomiast w ciągu tygodnia pływają tylko najlepsi, a u niektórych na wolne miejsce trzeba czekać nawet trzy miesiące.
We władysławowskich łowiskach nie ma wielu zaczepów, z wyjątkiem wraków, oczywiście, ale zawsze się jakiegoś pilkera urwie. A plecionki, nawet dobrych firm, pękają nie tylko na węźle. Dlatego w zestawie obowiązkowo powinien się znaleźć przypon z żyłki, nieco słabszej niż plecionka. Urwiemy pilkera, ale nie zniszczymy całego zapasu plecionki.