Do rzeki trocie wpływają w dwóch ciągach: letnim, który zaczyna się w czerwcu i trwa do listopada, oraz zimowym, między grudniem a kwietniem. Główny ciąg tarłowy odbywa się w październiku.
Powracająca troć odnajduje drogę prawdopodobnie w taki sposób, że na szlaku odtwarza w odwrotnej kolejności bodźce zmysłowe zapamiętane podczas wędrówki w morzu, a wcześniej w rzece. Najważniejszą w tym rolę odgrywa węch, ale cenną wskazówką jest także pole magnetyczne Ziemi, światło słoneczne, różnice w temperaturze wody, a nawet pojawiające się w morskiej toni słabe prądy elektryczne.
Sygnałem do wędrówki powrotnej jest rozwój organów rozrodczych (gonad). U jednych ryb następuje to już po pierwszym roku życia w morzu, ale większość powraca po dwóch lub trzech latach, a niektóre nawet dopiero po pięciu. Największe z nich będą miały ponad metr długości i kilkanaście kilogramów wagi.
Gdy trocie są już w rzece, usiłują się dostać na tarliska. Płyną tam głównie nocą. Po drodze trafiają na rozmaite przeszkody. W wielu rzekach tam kończy się ich wędrówka. Do tarliska będzie miała szczęście dotrzeć jedna troć na ponad milion złożonych wcześniej jaj.
Przeszkodą na drodze do celu są dla tarlaków także punkty odłowu. Jest to jednak konieczność, bo rozród naturalny dawałby zbyt skromne wyniki. Powód: degradacja środowiska wodnego w rzekach. Uważa się, że pod koniec XIX wieku z polskich rzek spływało rocznie 1-1,5 miliona smoltów troci. Obecnie ich liczbę szacuje się na 30-50 tysięcy. Nasze wody powinno się zarybiać smoltami, a nie wylęgiem. Dlatego należałoby dążyć do tego, by ich ilość zbliżyła się do poziomu XIX-wiecznego, czyli do 1-1,5 miliona sztuk.
U wielu wędkarzy rodzą się wątpliwości, czy zamiast odławiać tarlaki, nie byłoby lepiej przepuszczać większą ich ilość na tarliska. Nie jest to jednak całkiem proste. Troć potrzebuje do tarła wody czystej i zasobnej w tlen oraz właściwego podłoża. Trocie nie przystępują do rozrodu tam, gdzie żwir i kamienie na dnie są pokryte mułem. Odciąłby on bowiem rozwijającym się zarodkom dopływ tlenu i spowodował ich śmierć.
W naszych zanieczyszczonych rzekach mało jest miejsc, które spełniłyby te wymagania. Przepuszczenie większej ilości tarlaków doprowadziłoby więc do tego, że albo duża ich część nie przystąpiłaby do rozrodu, albo – co się często obserwuje – tarłowe pary niszczyłyby sobie gniazda.
Smolty wyrosłe w warunkach naturalnych są znacznie lepszym materiałem zarybieniowym niż te, które zostały wyhodowane sztucznie – takie jest zdanie większości zainteresowanych tym tematem ichtiologów. Problem w tym, że wód nadających się do zarybienia wylęgiem jest niewiele. Żeby więc liczba troci w naszych wodach nie spadała, konieczne jest pozyskiwanie tarlaków i rozród w warunkach sztucznych, ale także hodowanie wylęgu nawet do stadium smolta.
Tarło troci jest burzliwe. Ryby wykonują skomplikowane figury (to taka forma zalotów). Dużo energii tracą na kopanie gniazda. Jeszcze więcej na odpędzanie konkurencyjnych samców i na przeganianie ze swego terytorium innych par, które chcą robić gniazda w zajętym już miejscu. Po wyczerpującym akcie rozrodu osłabione ryby zaczynają wracać do morza. Mają poobcierany naskórek, uszkodzone łuski, poprzecierane płetwy. Wiele z nich nabawiło się pasożytów i zakaziło rozmaitymi chorobami. Osłabione ryby, znoszone przez prąd wody, są łatwym obiektem ataku. Do morza smolt spływa nocą, żeby się chronić przed drapieżnikami. Mimo to do celu wędrówki dotrze zaledwie co dziesiąty. Większość z nich ginie w czasie przechodzenia przez turbiny elektrowni wodnych.
Te, które na tarliskach były jeszcze w miarę zdrowe, mają długą drogę do przebycia. Tempo wędrówki nie jest wielkie. Ryby z reguły pozwalają unosić się wodzie, obrócone głowami pod prąd. Czasem chronią się na kilka godzin w zacisznym zakolu.
Wiele z nich do lutego spłynie do morza. Uda się to zwłaszcza tym, które na tarło wpłynęły do krótkich rzek lub próbowały wytrzeć się pod jazami. Duża część zginie, wymęczona tarłem, trudami wędrówki powrotnej i na skutek chorób. Reszta najprawdopodobniej stanie się łupem rybaków (połowy wędkarskie są procentowo niewielkie).
Od lat trwa dyskusja, czy obecny wymiar ochronny troci jest uzasadniony. Nie warto bowiem chronić i dopuszczać do rozrodu osobniki, które rosną powoli. Trocie po wylęgu przebywają 2-3 lata w rzece. Dorastają do 20-25 cm i spływają do morza jako smolty. I jest taki pogląd, że skutecznie chroniłby je wymiar ochronny wynoszący 30 cm. Jako argument podawane są przykłady z punktów odłowu tarlaków. Tam, wśród ryb wyrośniętych, uznaje się długość około 80 cm, trafiają się sztuki mające 40-45 cm, które są wypełnione mleczem bądź ikrą, w pełni przygotowane do tarła. Jeżeli ich wolne tempo wzrostu jest uwarunkowane genetycznie, a tego wykluczyć nie można, to obecny wymiar ochronny (35 cm) pozwala im konkurować o nieliczne już w rzekach miejsca tarłowe z tymi osobnikami, które rosną normalnie.
WS
Kelt – troć (także łosoś), która spływa do morza po odbytym tarle.
Smolt – młoda troć (lub łosoś), która spływa do morza, żeby tam spędzić parę lat. Gdy osiągnie dojrzałość płciową, wróci do rodzimej rzeki na swoje pierwsze tarło.