niedziela, 23 marca, 2025
Strona głównaŁowiskoW DORZECZU DRWĘCY

W DORZECZU DRWĘCY

Wędrując po Pojezierzu Brodnickim postanowiłem przyjrzeć się sandaczowi. Nie jest on tu gatunkiem rodzimym. Dotarł do tych jezior po zarybieniach, kiedyś przeprowadzanych dosyć regularnie. Dzisiaj występuje w kilku jeziorach, w których sam się rozmnaża.

Sandacz przywędrował ze wschodu, przede wszystkim z ojczystych wód Morza Azowskiego. Przed wiekami trafił do zatok Morza Bałtyckiego i dolnych odcinków rzek jego zlewni. Później rybacy się postarali, żeby zagościł w wielu zbiornikach na śródlądziu. Kiedy trafił na Pojezierze Brodnickie, trudno ustalić. Była to jednak populacja nieliczna.

Sandaczem zarybiono też kilka jezior Pojezierza Brodnickiego. Wybrano jeziora, w których była woda o przezroczystości sięgającej 90 cm i było w nich dużo planktonu. Odżywiał się nim bowiem narybek sandacza zanim osiągnął długość 10 cm. Potem miał zjadać płocie i, z czasem, leszcze.

Mnie zainteresowały dwa jeziora. Pierwsze z nich to Łąkorz (Łąkorek). Prowadzono tu doświadczalną hodowlę pstrąga tęczowego w sadzach. Ale huragan, który przeszedł przez te okolice w latach osiemdziesiątych, sadze zniszczył i narybek uciekł w jezioro. Brak tlenu w zimie zniszczył pstrągi, podobnie jak troć jeziorową, którą też próbowano tu hodować. Sandacz przyjął się znakomicie.

ŁĄKORZ

Jadę zatem na północ pojezierza. Łąkorz ma kształt leja, zupełnie nie- pasujący do reszty morenowych, rynnowych jezior pojezierza. To akwen typu sielawowego o powierzchni 161,8 ha. W najdłuższym miejscu ma 1700 m, w najszerszym 1300 m. Maksymalna głębokość wynosi 31 m, średnia 11,6 m.

Jest tu kilka miejscówek, w których można łowić różne ryby. Gdzie akurat są, łatwo dociec: tam, gdzie kotwiczą łódki. Można też we wsi Łąkorek, w sklepiku spożywczym, popytać o miejscowych wędkarzy, którzy mają na tym jeziorze swoje łódki. Jak z nimi pogadać, to poprowadzą na łowisko co do metra, bez echosondy.

Jeżeli ktoś chce przybyć tu ze swoja łódką, to podaję trasę, którą sam się poruszam. Północny brzeg jeziora jest wyniesiony wysoko ponad lustro wody. Prowadzi po nim droga na wschód. Przy końcu jeziora brzeg opada i jest sporo płaskiej łąki. Tutaj zatrzymuję samochód. Jest pomost, jest też wygodne miejsce do wodowania łódki.

Ponieważ interesują mnie sandacze, płynę w kierunku zachodnim, na podwodną górkę. Widać ją z daleka, bo jest porośnięta trzciną. Łowisko sandaczy znajduje się na jej południowym stoku, który opada tu do kilkunastu metrów. Cała podwodna pochyłość jest twarda: piasek, żwir, od czasu do czasu kamienie. U podnóża podobnie, tyle że więcej kamieni. Wokół górki gromadzi się najwięcej wędkarzy.

Kto chce tu spinigować, powinien zabrać z sobą trochę dżigów o różnej wadze. Kiedy woda jest spokojna (w tej części jeziora zdarza się to rzadko), przydadzą się lekkie główki, ale gdy powierzchnię wody wzruszą fale, lepiej łowić cięższymi. Nie takimi, żeby przynęta leciała w dół na łeb na szyję, ale żeby można było wyczuć, kiedy zetknie się z dnem.

Miejscowi spiningują niezmiernie rzadko. Zapuszczają w toń jeziora żywce lub martwe rybki i łowią sandacze ważące od dwóch do pięciu kilogramów. Chętnie jednak częstują przybysza informacją, że w jeziorze pływają sztuki o wadze przekraczającej 10 kilogramów.
Podpytywałem jednego z nich, jak łowi na martwą rybkę, bo widziałem, że spływał z ładnym sandaczem, ważącym około sześciu – siedmiu kilogramów. Z początku nie chciał zdradzić tajemnicy. Ale przyszła kiedyś psia pogoda. Siedział na łódce i trząsł się z zimna. Zgodził się, żebym podpłynął, bo skusiłem go czymś na rozgrzewkę.

Łowił na martwą rybkę długości około 10 cm. Przed założeniem na haczyk zgniatał ją i obcinał jeden bok, wzdłuż kręgosłupa, od skrzeli po ogon. Była to sielawa, której w jeziorze nie brakuje, ale w razie czego może ją zastąpić ukleja, choć nie z tak dobrym skutkiem. Pomiędzy górką a północnym brzegiem jeziora jest pas wody pokryty grzybieniem żółtym i rdestnicą. Są tu liny i wzdręgi, ale rozmiarami nie imponują.

Jeżeli ma się echosondę, warto stąd popłynąć w kierunku zachodnim. Na ekranie pokaże się podniesienie dna, którego nie ma na żadnych planach batymetrycznych. Z powierzchni też jej nie widać. Trudno więc na nią trafić i chyba dlatego mało kiedy można tu zobaczyć jakąś łódkę. To również dobre sandaczowe łowisko, może nawet lepsze od pierwszego.

Na wschód od miejsca wodowania jest zatoczka porośnięta grzybieniem. Dno tu muliste. Na powierzchni niemal zawsze widać pęcherzyki świadczące, że żerują tu leszcze i liny. Płynąc dalej mijamy największą głębię jeziora. Po lewej pas trzcin wcinający się jęzorami w głąb jeziora. Te jęzory to podwodne garby, których stoki opadają dość stromo. Dno przy nich jest twarde, piaszczyste. W ich pobliżu, przy trzcinach, trzyma się gruba płoć. Że jest to dobre łowisko, widać gołym okiem, bo na brzegu są pomosty. Ich architektura każe sądzić, że konstruktorzy prawem budowlanym zbytnio się nie przejmowali. Za to użytkownicy mają uciechę.

Dopływając do części południowo-wschodniej trafimy na wlot kanału łączącego Łąkorz z jeziorem Wielkie Partęczyny. W jego pobliżu znajdują się wbite w dno drewniane słupy. Niektóre wystają z wody, inne są ucięte tuż pod powierzchnią. To pozostałość po nadwodnym osiedlu palowym z początku XIV wieku. Dzisiaj w ich pobliżu przebywają okonie. Nieliczne, ale spore.

Cały południowy brzeg jeziora jest dostępny tylko z łódki. Dotrzeć do niego można z parkingu PZW za leśniczówką Grabiny, do której dojeżdża się z drogi Ciche – Łąkorz. W Ładnówku skręcamy na wschód. Przy wjeździe jest kierujący do niej znak informacyjny. Na rozdrożu leśnych dróg jedziemy prosto, na północ. Po stu metrach, przy małym rozwidleniu, już za leśniczówką, skręcamy w lewą odnogę drogi i zatrzymujemy się na małej polance. To parking.

Można stąd płynąć na łowiska we wschodniej lub zachodniej części jeziora. Południowego brzegu nie polecam, bo dla wędkarzy mało tu atrakcji. Jest płytko, przy brzegu rośnie szeroki pas trzcin, a zaraz za nim łany wywłócznika. Powinno to być klasyczne łowisko szczupaków, niestety nie jest. Żeby złowić szczupaka, trzeba płynąć dalej na zachód. Tam przy brzegu jest muliste dno i dużo roślinności wynurzonej i zanurzonej. To królestwo lina, średniego leszcza i wzdręgi. Tu podrasta także okoniowa młodzież. I tu warto się zapuścić na szczupaki. W Łąkorzu, jak w każdym jeziorze, można złowić parę rybek z marszu oraz kilka większych, jeżeli starczy czasu na kilkudniowe nęcenie. Żeby jednak sobie dobrze połowić, to trzeba mieć albo miejscowego przewodnika, albo echosondę.

Na spadach są sandacze, na blatach okonie i szczupaki, styki spadów z płaskim dnem to królestwo leszczy. Jeżeli ma się ochotę na liny i krasnopióry, to echosondy nie potrzeba, bo przy trzcinach i wśród grążeli nie ma takiej głębokości, której by gołe oko nie przebiło. Ryby spokojnego żeru biorą z przyzwyczajenia na białe robaki i kukurydzę. Nęci się je parzonym łubinem i ziarnem pszenicy. Makaron jest mało znany. Sprawdzają się wszelkie przynęty spiningowe, a na sandacze najlepsze są 7-centymetrowe kopyta w kolorze perłowej bieli z czarnym lub niebieskim grzbietem.

Drugie jezioro, w którym są sandacze, to Retno. Nad jego brzegi dojeżdżamy z drogi Pokrzydowo – Zbiczno. Za drogowskazem na Czyste Błoto skręcamy w drogę wybrukowaną kocimi łbami. Po przejechaniu 350 metrów stromą skarpą wpadamy na drogę gruntową. Po lewej jest jezioro, po następnym kilometrze (niecałym) docieramy do małej łączki. To jedyne miejsce, gdzie możemy zwodować łódkę. Samochód jednak należy zostawić po prawej stronie drogi. Postój po lewej grozi mandatem, bo to już teren rezerwatu.

Jezioro Retno ma 25 hektarów. Jest długie na kilometr, szerokie na blisko 300 metrów, największa głębokość wynosi 21,4 m. Z zatoczki w północnej części jeziora wypływa potok, który wpada do jeziora Strzemiuszczek, a potem do Skarlanki, która jest dopływem Drwęcy. Woda w Retnie jest mętna, o charakterystycznym zielonkawym zabarwieniu. W południowej, najgłębszej części jeziora jest sporo sandaczy. Tak naprawdę nikt nie wie, jak dużo ich tam jest. Trochę sandaczy łowią tu na wędki, więcej na siateczki, chociaż gospodarz wody, toruńskie PZW, akwenu nie odławia i chyba też nie zarybia. Najlepsze łowiska sandaczy są po lewej ręce, patrząc od miejsca, w którym wodowaliśmy łódkę. Od brzegu dno opada dosyć stromo i jest twarde, piaszczysto-żwirowe. Na dnie są kamienie. Widać je już na brzegu i na przybrzeżnych płyciznach. Miejscami stromizna dna, zanim zakończy się mulistym placem, sięga od 11 do 15 metrów.

Ten fragment jeziora to duże wyzwanie dla tych, którzy łowią sandacze na przynęty sztuczne i naturalne. W wodzie leży bardzo wiele drzew, niektóre tuż przy brzegu, inne na stromych podwodnych skarpach i na samym dnie. Każde z nich może być siedliskiem sandacza. Niestety, wyniki połowów nie dorównują wędkarskiej wyobraźni. Może dlatego, że w tej plątaninie gałęzi trudno te sandacze łowić. Na pewno z tego właśnie powodu nie ma tu w ogóle spiningistów. Nie zarzuca się też zestawów z martwą rybką, a pływający pod powierzchnią żywiec sandaczy zupełnie nie interesuje. Wśród tych drzew łowi się natomiast sporo okoni. Na ogól patelniaki, tylko czasami większe sztuki.

W Retnie dosyć łatwo można namierzyć leszcze. Są na blatach znajdujących się na głębokości do ośmiu metrów, gdzie dno pokrywa niezbyt gruba warstwa mułu. Tubylcy nęcą je łubinem i kukurydzą. Ja do swojej zanęty dodaję jeszcze makaron (kolanka lub muszelki) i ugotowane ziemniaki pokrojone w kostkę. Na jeden raz sypię nie więcej niż kilogram, a zanęcam łowisko najwyżej dwa razy przed pierwszą wyprawą. Ważne, żeby łowić o tej samej porze, kiedy się nęciło. Leszczy jest sporo i nie warto zarzucać na nie dwóch wędek. Z jedną też będzie co robić. Podczas jednej zasiadki łowię dwie – trzy sztuki po około 40 cm i w tej sprawie nie należy być optymistą. Dwukilowy leszcz to w tym jeziorze szczyt osiągnięć.

W Retnie jest jeszcze jedna ryba warta zasiadki. To węgorz. Jezioro było nim zarybiane jeszcze dwa lata temu, kiedy w wykazach PZW figurowało jako akwen hodowlany. Węgorza można złowić wszędzie. Tam gdzie płytko, przynętę wyrzuca się na odległość do czterdziestu metrów. Niektórzy wyrzucają tak daleko również wtedy, gdy przy brzegu od razu jest głęboko. Tego robić nie warto, bo w takich miejscach węgorza ma się pod nogami, trzeba się tylko cicho zachowywać. Stosuje się tu na niego ciekawą przynętę. Dendrobenę albo jak najgrubszą rosówkę zakłada się na haczyk razem z filecikiem (w postaci paska) z uklejki. Przeważnie łowi się węgorze o długości 60 – 70 cm, ale trafiają się też sztuki przekraczające kilogram. Przyłowem do nich są raki. Jeżeli biorą, to dla wędkarza dobra informacja, bo przecież węgorz chętnie je zjada i powinien być gdzieś blisko.
o
Po brodnickich jeziorach wędkarze pływają długimi i wąskimi drewnianymi krypami. Są dość ciężkie, ale stabilne, dają poczucie bezpieczeństwa. Opowiadał mi jeden z wędkarzy, że siedząc na takiej łodzi miał już w siatce kilka ładnych płoci. W pewnym momencie poczuł uderzenie, które zakołysało łodzią, i siatka z rybami zniknęła. W miejscu, gdzie była przytroczona do burty, ujrzał tylko potężny wir wody i cielsko znikającej w toni ryby. To, że przytroczoną siatkę potrafi przy brzegu ukraść wydra, słyszeliśmy już nieraz, ale w tym przypadku złodziejem okazał się szczupak! Co go do tego skłoniło, trudno powiedzieć, ale dzięki temu wiadomo, że przynajmniej jeden medalowy zębacz w Retnie pływa, bo w ogóle z tym gatunkiem tutaj raczej kiepsko.
Jeszcze dwa lata temu powierzchnia jeziora rozbłyskiwała w słońcu od baraszkujących uklei. Po rzezi, jakiej dokonały kormorany, zostało ich niewiele. Cieszy jednak widok narybku, który podrasta wśród trzcin. Retno to także tołpygi. Nie tak dawno wpadła w sieci jedna o wadze 27 kg. A podobno są jeszcze większe.

Marek K. Jaryczewski

BRODNICA
Brodnica, będąca stolicą pojezierza, to miasto bogate w historię, ale też historycznie rozdarte. W ciągu wieków przechodziło z rąk do rąk. Włodarzyli tu na przemian Krzyżacy, Prusowie i książęta polscy. W 1262 roku na gród krzyżacki napadli Jaćwingowie. W 1298 roku pojawili się tu Litwini. W tym samym roku Brodnica otrzymała prawa miejskie.

Herbem miasta jest prawa dłoń na czerwonym polu. Podań o jego genezie jest kilka. Jedno z nich głosi, że to dłoń obcięta, znak surowości obowiązującego prawa. Wedle innych opinii herb ten oznacza, że gości przyjmuje się tu ze szczerą serdecznością. Bo też Brodnica ma czym gości przyjąć. Jej specjalnością jest turystyka rodzinna. W samym mieście jest wiele zabytków, wokół niego liczne ścieżki rowerowe przebiegają wśród jezior i pięknych lasów, rozłożonych na licznych wzniesieniach. Atrakcją są również spływy kajakowe, szczególnie Drwęcą i Skarlanką. Są stadniny koni. W Foluszku (jest tam czynny gród rycerski) i na podzamczu w Brodnicy odbywają się rycerskie turnieje. Wokół jezior znajduje się wiele ośrodków wczasowych i gospodarstw agroturystycznych. Są kawiarnie, restauracje i pizzerie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments