Każdy wędkarz, który nad Jeziorem Lednickim zagości po raz pierwszy, odniesie miłe wrażenie, zwłaszcza gdy się przekona, że woda w nim przejrzysta i dobra, bo drugiej klasy czystości, kolegów po kiju prawie nie widać, a ryb jest sporo.
Lednickie jest bardzo długie, ma blisko siedem kilometrów, a jego powierzchnia wynosi 350 ha. Brzegi są niemal całkowicie porośnięte trzciną. Tylko gdzieniegdzie jest kawałek plaży. Kiedyś takich wolnych dojść do wody było więcej. Wydeptywały je krowy idące do wodopoju, ale teraz nawet w Wielkopolsce nie wszystkim rolnikom opłaca się trzymać gospodarską chudobę. Na brzegach nie ma zbyt wielu domów, a zza pasa trzcin wyłania się lekko pofałdowany krajobraz z poukładaną szachownicą pól. Jednak co nas najbardziej zaskoczy, to brak wędkarzy.
Użytkownikiem jeziora jest gospodarstwo rybackie z pobliskiego Bogucina. Opłata za wędkowanie, ważna od czerwca do końca października, wynosi 140 zł z brzegu na dwie wędki i 220 zł z łódki. Zdaniem tutejszych wędkarzy ceny te są zbyt wysokie. Wędkowanie w innych jeziorach tego gospodarstwa – a jest ich siedemnaście – wychodzi taniej. Za wędkowanie z łódki w każdym oddzielnie płaci się 130 zł, a 200 zł, jeżeli wykupuje się zezwolenie na wszystkie jeziora (wyłączone jest Stęszewko). Może więc wędkarze mają rację, zwłaszcza że tamtym jeziorom ryb też nie brakuje.
Nad Lednickie przyjeżdża się na okonie i płocie. Tutejsze okonie nie osiągają jakichś ogromnych rozmiarów. Ot, patelniaki, do 25 centymet-rów. Swoimi atakami co chwilę niepokoją ławice uklei, więc dosyć łatwo je namierzyć, nawet gdy pyski mają całkiem zamknięte.
- Jak to z okoniami – mówi Kacper Purol z Pobiedzisk, który w tym jeziorze łowi od kilku lat. – Czasem bierze jeden za drugim i w siatce zostawia się tylko te największe, jednak najczęściej trzeba je wydłubywać. W jednym miejscu złowi się jednego, czasami kilka, i jazda dalej, bo tu już zostały przepłoszone.
Do słów Kacpra dodam tu od siebie, że takie łowienie okoni jest najprzyjemniejsze, bo cały czas trzeba kombinować. Przede wszystkim wypatrywać na powierzchni, gdzie oczkują ławice uklei. Pod nimi zawsze płyną okonie, raz w pół wody, innym razem przy dnie, ale zawsze pod uklejami. Trzeba tylko dobrać odpowiednią przynętę i sposób jej prowadzenia.
- Łowię wyłącznie na gumy – wyjaśnia Kacper – ale pozostaje sprawa koloru. Ostatnio dobre były gumy jasne: białe, szare i żółte. W tym roku, po kilku latach, do łask wróciły motoroile i miody z czarnym brokatem. Kiedy na jeziorze jest falka, oczkujących rybek dostrzec nie można. Jeżeli w dodatku okonie słabo żerują i uciekającej drobnicy też na powierzchni nie widać, wtedy szukam ich przy trzcinach. Głębokość tuż przy brzegu jest dla patelniaków niemal wszędzie wystarczająca. Sporo ich można złowić również przy pomostach i przewróconych do wody drzewach. Takich miejscówek nie ma wiele, ale każda jest dobra.
W Jeziorze Lednickim można nałowić ładnych płoci. Jedna w drugą po 30 centymetrów. Trzeba ich jednak szukać. Miejscowi wiedzą gdzie, ale nowo przybyły lepiej, żeby miał echosondę lub cierpliwość podczas sondowania. Płocie trzymają się przy spadach dna na głębokości od czterech do sześciu metrów. Łowi się je niemal z marszu. Sypka, dobrze namoczona zanęta wymieszana z kukurydzą szybko je przywabia. Potem już tylko spławikówka z dwoma ziarnami kukurydzy na haczyku.
O tym, że w Lednickim są ładne płocie, decydują drapieżniki. Przede wszystkim szczupaki. Te, które spotyka się najczęściej, ważą od kilograma do trzech. Tej wielkości drapieżnik zjada sporo płoci, dlatego te, które zostają w jeziorze, mają dla siebie więcej pokarmu, dobrze rosną i są zdrowe.
Jest tu też sporo sandaczy, są jednak poza zasięgiem spiningisty. Łowią je, niezbyt często, wędkarze, którzy zastawiają żywcówki. Nie wiadomo dlaczego tak jest, bo dno jest dla drapieżników jak wymarzone. Twarde, ma wiele spadów, w głąb jeziora wcinają się od trzcin podwodne piaszczyste cyple, pod wodą są kamienne górki. Jest wreszcie wiele zatok i płycizn, w których pływa moc narybku, więc na pewno polują tam sandacze. Może przeszkadza zbyt przejrzysta woda?
Rybakiem jest tutaj Kazimierz Budzyński. Objął schedę po ojcu, któremu wojenni okupanci nakazali pracę u niemieckiego gospodarza.
- To dobre jezioro – mówi p. Kazimierz o Lednickim. – Ryby mają się gdzie wytrzeć, a wodę można czasami podpiętrzyć, żeby im w tym pomóc. Lednickie ma tylko jeden odpływ. Jest to początek rzeki o nazwie Główna, wpływającej do Warty. Jeżeli wiosną zatrzymam odpływ wody, a mogę to zrobić tylko wtedy, kiedy w zimie było dużo śniegu, woda się w jeziorze podnosi nawet o metr i ryby wycierają się na świeżych łodygach roślin. Najwięcej korzystają z tego szczupaki, ale nie zawsze im to wychodzi, chociaż wody mają dużo. Jakoś tak przyroda rządzi, że w jednym roku tarło udaje się linom, w innym szczupakom, a kiedy indziej leszczom. Jezioro cały czas dorybiamy. Co kilka lat węgorzem obsadowym, który ma po kilkanaście centymetrów długości. Węgorze kupujemy, ale nasze gospodarstwo ma własne stawy. W sposób naturalny wycierają się w nich szczupaki, a ich narybek dorasta tam do jesieni. Takimi szczupakami, które mają więcej niż dwadzieścia centymetrów, zarybiamy jeziora. Inne ryby pochodzą z naturalnego tarła. W Lednickim jest sporo linów i leszczy. Ojciec mi opowiadał, że kiedyś dużo leszczy ważyło po osiem kilogramów. Teraz największe z tych, które trafiają mi w sieci, mają po pięć kilogramów.
Jednym słowem Lednickie to dobre łowisko. Szkoda tylko, że nigdzie nie można wypożyczyć łódki, a łowienie z brzegu, z powodu trzcin, jest niemal niemożliwe. Szczególnie w płytkich zatokach, królestwie linów, karpi i krasnopiór.
W najgłębszym miejscu jezioro ma piętnaście metrów. Średnia głębokość też jest duża, bo wynosi siedem metrów, ale spore połacie mają po cztery – pięć metrów. Dociera tam światło, więc dno zaściela kobierzec roślinności. Są to dobre łowiska okoni i szczupaków, zwłaszcza tam, gdzie dno jest pofałdowane. Wbrew pozorom miejsca te nietrudno odnaleźć, bo nad nimi zawsze pływają ławice uklejek.
Niemal w tej samej odległości od Poznania, tyle że z drugiej, zachodniej strony, jest jezioro Betyń. Rybne i przez gospodarza dorybiane. Wyjątkowo zadbane, żeby nie zawieść poz-nańskich wędkarzy, którzy je licznie odwiedzają. Jest tam kilkadziesiąt łódek do wypożyczenia. A nad Lednickim, ładnym, czystym i rybnym, wędkarzy niemal nie uświadczysz.
WD
Początki państwa polskiego wciąż skrywa sporo tajemnic. Wątpliwości przysparza nawet pierwszy historycznie poświadczony władca Polski – książę Mieszko, w którym niektórzy widzą przybysza ze Skandynawii (wikinga), a nie miejscowego możnowładcę. Żeby zobaczyć na własne oczy, gdzie rodziła się Polska i co o tych początkach dziś naprawdę wiadomo, warto odwiedzić Ostrów Lednicki, wyspę na Jeziorze Lednickim.
Zachowały się na niej pozostałości grodu Lednica z czasów Mieszka. Gród był silnie ufortyfikowany wałem ziemno-drewnianym. W jego obrębie znajdowały się dwie monumentalne kamienne budowle: pałac władcy (tzw. palatium) i jednonawowy kościół. Niegdyś sądzono, że gród ten służył księciu tylko za miejsce odpoczynku podczas podróży między Poznaniem (największym ówczesnym grodem Mieszka) i Gnieznem (głównym ośrodkiem kultu). Niedawno jednak dokonano sensacyjnego odkrycia, które znacznie podnosi rangę tego miejsca. Odkryto bowiem dwie chrzcielnice, a dokładniej – dwa baseny w kształcie półkrzyża. To prawdopodobnie w nich, w roku 966, chrzest przyjął Mieszko wraz ze swoim dworem. Lednica, a nie Gniezno, była też pierwszą siedzibą pierwszego biskupa polski Jordana.
Okazała się więc ważnym ośrodkiem władzy pierwszych Piastów. Potwierdzeniem tego są znajdowane tu zabytki (dziś powiedzielibyśmy “towary luksusowe”): bizantyjski relikwiarz, grzebień z kości słoniowej, złocona oprawa liturgicznej księgi. Znaczenie tego miejsca potwierdzały także… mosty, które oprócz funkcji użytkowej świadczyły kiedyś o potędze władcy. Wyspa była połączona ze stałym lądem bardzo długimi drewnianymi mostami (440 m i 170 m), jednymi z dłuższych we wczesnośredniowiecznej Europie. Co, nawiasem mówiąc, świadczy o sporych budowlanych umiejętnościach ówczesnych mieszkańców tych ziem. Żeby przyczółki mostów chronić przed naporem fal i kry, wzniesiono specjalny system kamienno-drewnianych brzegowych umocnień.
Na wyspie znajdowano również uzbrojenie, w tym także pochodzenia skandynawskiego. Co ciekawe, to skandynawskie uzbrojenie było znacznie większe i cięższe niż reszta. Można więc przypuszczać, że wojownicy, którzy się nim posługiwali, wyróżniali się wzrostem i siłą. To z kolei wskazuje, że w wojsku Mieszka służyli rośli
i budzący respekt wikingowie. Jest natomiast mało prawdopodobne, by sam Mieszko pochodził ze Skandynawii. Jego przodkowie wymienieni przez Galla Anonima: Siemowit, Lestek i Siemomysł noszą imiona słowiańskie, a naukowcy coraz częściej twierdzą, że kryją się za nimi rzeczywiści władcy plemienia Polan.
Ostrów Lednicki wchodzi w skład Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, którego główna siedziba znajduje się w Dziekanowicach. Na lądzie stałym można zobaczyć wystawę pt. “Początki chrześcijaństwa w Polsce – Ostrów Lednicki”. Jej uzupełnieniem są różne inne wystawy, m.in. “Skarby jeziora Lednica”. W Dziekanowicach znajduje się także Wielkopolski Park Etnograficzny. Zgromadzono tam wiele obiektów tradycyjnego budownictwa: chłopskich chat i zagród, dworków, kaplic i innych zabytków, przeniesionych tu z różnych stron Wielkopolski.