Jeziorowe szczupaki lubią duże przynęty. Wydawać by się mogło, że obserwacje temu przeczą. Wystarczy przecież popatrzeć, jak szczupaki atakują ławice uklei albo małych płotek. Kiedy jednak próbowałem łowić takie szczupaki na przynęty, których rozmiary były zbliżone do wielkości atakowanych ofiar, wcale mi się to nie udawało. Dobre wyniki miałem natomiast wtedy, gdy przeciągałem przynęty pięć razy większe. Duże przynęty wydają silniejsze bodźce i chyba to jest przyczyną ich skuteczności.
Łowiąc w jeziorze, stosuję niemal wszystkie rodzaje przynęt. Nieraz już się bowiem przekonałem, że nie ma jednej dobrej przynęty. Któregoś dnia złowiłem kilka szczupaków na gumę podobną do okonia. Przez dwa następne sezony w tym samym jeziorze nie złowiłem na nią nawet niewymiarowego szczupaka. Owszem, łowiłem je, ale na inne przynęty. Bywa i tak, że jakaś przynęta jest bardziej od innych skuteczna, ale w pewnym momencie jej czas mija. Dlatego mój arsenał jest obficie zaopatrzony. Mam w nim woblery od 12, a gumy od 10 centymetrów w górę, obrotówki numer 5 i 6 oraz różne obrotowe tandemy i wahadłówki.
Przypony wykonuję ze sprężynującego drutu o średnicy od 0,3 do 0,6 mm. Cieńsze stosuję do gum, obrotówek i wahadłówek, grubszych używam przy woblerach. Takie przypony nie przeszkadzają rybom nawet w jeziorach, w których woda jest przejrzysta.
Stosuję również bardzo grube żyłki, nawet 0,40 mm, a często także plecionki. Najcieńszą (0,20), kiedy łowię z łódki, grubsze z brzegu. Z odległością łowienia nie mam większych problemów. Jestem fanem multiplikatorów, a za pomocą tych kołowrotków można rzucać naprawdę daleko, a grubość żyłki nie wpływa na odległość rzutu jak w kołowrotkach o szpuli stałej.
Przeważnie łowię z łódki. To wygodne spiningowanie, a przy tym mam dostęp do każdego miejsca w jeziorze i to z różnych stron. Niemal cały czas dryfuję, ustawiając łódkę w odległości kilku metrów od pasa trzcin. Pozwalam, by wiatr mnie niósł, wpychał w trzciny, na kapelony i lilie. Cały czas rzucam i to jak najdalej, z wiatrem. Kotwiczę tylko wtedy, gdy dryfująca łódka doniesie mnie w obiecujący rewir, który trzeba obłowić wieloma rzutami. Zazwyczaj są to podwodne spady, cyple lub górki.
Podczas dryfu, także kiedy jestem zakotwiczony, rzucam tak, by pokryć, jakby wachlarzem, obławianą powierzchnię. Kiedy łódka dryfuje ze średnią prędkością, starcza mi na to czasu, żeby obłowić każde miejsce.
U innych wędkarzy zdziwienie wzbudza nie tylko solidność moich zestawów i wielkość przynęt. Również tempo, w jakim je prowadzę. Ale jeziorowe drapieżniki lubią szybko poruszającą się przynętę. Powiem tak: dzisiaj ciągnę przynęty ze trzy razy szybciej niż mnie kiedyś uczono. Ale częściej, niż mnie kiedyś uczono, podczas prowadzenia, co jakiś czas zakłócam pracę przynęty. Szarpię szczytówką, podnoszę ją i opuszczam albo na moment przestaję skręcać linkę. Tym sposobem nie szukam tylko ryb żerujących. Agresywne prowadzenie sprawia, że przynętę atakują wszystkie szczupaki, które są w pobliżu. Nie zapominam też o bardzo długim opadzie. Nawet w miejscach, w których jest, powiedzmy, osiem metrów po zarzuceniu przynęty i ściągnięciu jej przez kilka metrów puszczam ją na napiętej żyłce do samego dna. Do takiego sposobu łowienia nadaje się każdy typ przynęty. Szczególnie wahadłówki, gumy i tonące woblery.
Letnie południe to na jeziorze bardzo zły czas do spiningowania. Wtedy trolinguję płynąc na wiosłach. Zapewniam, że daje to dobre wyniki.
Andrzej Radaszkiewicz