czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningZROZUMIEĆ OKONIE

ZROZUMIEĆ OKONIE

Od października do marca spininguję w Baryczy okonie, najczęściej przy tamie w Sławoszowicach. To spiętrzenie zmienia charakter rzeki. Przed zaporą jest leniwy nurt i szerokie rozlewisko. Poniżej spiętrzenia nurt przyspiesza, a koryto się zwęża. Tylko głębokości są z obu stron podobne, od półtora do dwóch metrów.

Kiedyś w Baryczy dominowały szczupaki. Okonie trafiały się przypadkowo i zwykle były to niewielkie sztuki. W ostatnim roku zaczęły brać dorodne garbusy. Ale nie tylko to się w przyrodzie zmienia. Kiedyś w zdumienie wprawiły mnie karpie, które w najlepsze żerowały w środku zimy. W siatkach wędkarzy widziałem sztuki ważące od trzech do pięciu kilogramów, czasem było ich nawet kilkanaście.

Łowię duże okonie. Zaliczyłem 10 sztuk ponad 37 cm. Największy miał 44 cm i ważył 1,36 kg. Złowiłem go pod koniec listopada. Wziął na duże białe kopyto z czerwonym grzbietem w szybkiej wodzie, poniżej spiętrzenia. Uderzył z dołka ze środka rzeki, który powstał za leżącym na dnie drzewem. Uderzenie było bardzo mocne, a ryba tak waleczna, że do końca byłem przekonany, że na wędce mam szczupaka. To był dobry dzień na dorodne garbusy, bo pół godziny później dostałem jeszcze jednego o podobnych rozmiarach, a dwa mniejsze spadły mi pod nogami. Na kolejnej wyprawie sytuacja się powtórzyła, więc do końca zimy z lekką wędką polowałem wyłącznie na garbusy. Z początku próbowałem łowić je na paprochy, ale brały na nie tylko małe sztuki. Dopiero kiedy wróciłem do większych przynęt, moim łupem zaczęły padać okazałe garbusy.

Zimowe okonie są bardzo kapryśne. Nigdy nie byłem pewien, jakiej wielkości przynęty będą najlepsze, nie wspominając o kolorze. Dlatego podczas łowienia często je zmieniałem. Wystarczał np. inny kolor grzbietu w riperze, żeby się zaczęły przynętą interesować. Duże okonie najlepiej brały na gumy, zwłaszcza na 5-centymetrowe kopytka i takiej samej długości twistery. Zauważyłem, że wielkość przynęt, które najchętniej były atakowane przez okonie, ma związek z pogodą. Jeśli było ciepło, to znaczy w ciągu dnia powyżej zera, najskuteczniejsze były gumy 5-centymetrowe. Kiedy w nocy temperatura spadała do dziesięciu stopni poniżej zera, to najlepiej brały na 3-centymetrowe ripery.

Wśród bardzo wielu sprawdzanych kolorów zdecydowanie najlepsza była biel. Na białe gumki złowiłem ponad połowę okoni. Na drugim miejscu była perła z różowym odcieniem. Trzeci był przeźroczysty seledyn z jasnym brokatem, jednak takie przynęty okonie atakowały tylko w czasie dobrego żerowania. Niezły był również denaturat i herbata z czarnym brokatem, ale jasne były najłowniejsze. Niekiedy malowałem riperom grzbiety na czerwono lub niebiesko, bo to często pomagało. Kompletnie natomiast zawodził osławiony okoniowy motor-oil.

Garbusy nigdy nie brały równie dobrze po obu stronach tamy. Jednego dnia lepsze wyniki miałem w wolno płynącej wodzie przed spiętrzeniem, a dzień później uderzenia były tylko w wartkim nurcie poniżej tamy. Do dziś nie umiem tego sensownie wytłumaczyć. Natomiast tu i tam najaktywniejsze były przy słonecznej pogodzie. Dobrze brały, kiedy był lekki mróz i podwyższone ciśnienie. Niekorzystnie reagowały na padający śnieg, bo wtedy często spadało ciśnienie. Można było na nie liczyć przez cały dzień. Raz łowiłem je o dziewiątej rano, a nazajutrz odzywały się dopiero o czternastej. Czasem jeszcze później, ale nigdy tuż przed zachodem słońca.

Okonie łowiłem klasycznym zestawem z główką jigową uwiązaną do końca żyłki. Na boczny trok, chociaż tą metodą mogłem posłać przynętę w dowolne miejsce na łowisku, trafiały się tylko krótkie sztuki. Dużo lepiej łowiło mi się okonie poniżej tamy, bo tam najłatwiej było je znaleźć. Rzucałem nieco pod prąd i sprowadzałem przynętę wachlarzem w poprzek nurtu. Najwięcej okoni złowiłem w dołkach i za zawadami, na przykład za leżącym w wodzie drzewem. W każdym obiecującym miejscu rzucałem po kilkanaście razy, a co parę rzutów przesuwałem się o metr. Po zmianie stanowiska przynęta szła pod innym kątem i często dopiero taki manewr prowokował okonia do ataku.

Na rozlewisku, przed zaporą, szukałem okoni równie dokładnie, metr po metrze. Najwięcej złowiłem ich w miejscach, które latem były niedostępne z powodu wodnej roślinności. Jeśli miałem branie lub w czasie prowadzenia przynęty poczułem w jej zachowaniu coś nienaturalnego, na przykład przy podnoszeniu z dna czubek wędziska wygiął się mocniej niż zwykle, to rzucałem w to miejsce nawet kilkanaście razy. I często dopiero za dziesiątym rzutem miałem uderzenie.

Wypracowałem sposób prowadzenia, który sprawdzał się najlepiej. Gumy ciągnąłem bardzo wolno, w jednostajnym tempie, przy dnie. Co dwa – trzy obroty korbką podrywałem je do góry i pozwalałem opadać na napiętej żyłce. Okonie najczęściej biły w opadającą przynętę. Brały bardzo delikatnie. Często chwytały za ogonek i tak mocno go trzymały, że przy wyciąganiu gumki z wody się urywał razem z okoniem. Przed zdecydowanym braniem bardzo często płynęły za przynętą i w nią pukały lub ją przytrzymywały. Rzadko zdarzały się mocne uderzenia, po których od razu połykały przynętę.

Żeby wszystkie brania wyczuć lub zobaczyć, łowiłem wędką delikatną, ale nie za miękką. Była to trzymetrowa wklejanka Mikado Lexus Super Sensitive o masie wyrzutowej do 25 g. Jak na wklejankę jest to mocny kij. Jego długość pozwalała utrzymywać przynętę w odpowiedniej odległości od brzegu, kiedy znosił ją prąd. W zależności od uciągu łowiłem na główki od 1,5 do 4 g. Najczęściej używałem czterogramowych. Zasada doboru ciężaru była bardzo prosta. Powinny być jak najlżejsze, ale pod warunkiem że kontakt przynęty z dnem będzie wyraźnie wyczuwalny. Na cięższe jigi, którymi mocno pukałem w dno, nie miałem brań.

Adam Szanta
Milicz

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments