Mój staż jako pstrągarza jest krótki. Pierwszy raz nad pstrągową rzekę wybrałem się trzy lata temu. Namówił mnie do tego kolega. W Nowy Rok pojechaliśmy z jego ojcem na trocie nad Drawę. Początki nie były obiecujące. Przez dwa dni nie miałem kontaktu z rybą. Jedyna pociecha, że moim bardziej doświadczonym towarzyszom wcale nie szło lepiej. Ale na trzeci dzień mi się poszczęściło. Najpierw zobaczyłem, jak za moją przynętą – a łowiłem wtedy na obrotówkę nr 4 veltic – płynie ryba. Odprowadziła mi błystkę pod nogi i zawróciła. Zawołałem łowiącego w pobliżu ojca mego kolegi i opowiedziałem mu, co przed chwilą zobaczyłem. Oznajmił mi, że chyba nie była to troć, bo one rzadko idą za przynętą, najpewniej widziałem pstrąga. Potem zajrzał do mojego pudełka z przynętami, wybrał wobler i powiedział, żebym go założył. Posłuchałem go bez zastanowienia, bo to doświadczony pstrągarz. Wobler okazał się dobry. W trzecim rzucie złowiłem pierwszego w życiu pstrąga. Miał 38 centymetrów. I tak to się zaczęło.
Odtąd łowienie pstrągów tak mnie wciągnęło, że poświęcam im każdą wolną chwilę. A stawiają one wędkarzowi wysokie wymagania. Są ostrożne, płochliwe, nadzwyczaj szybkie. Żeby złowić pstrąga, nie wystarczy rzucać i ciągnąć. Najpierw trzeba go podejść tak, żeby nie spłoszyć, a potem sprowokować.
Z Międzychodu na najbliższe pstrągowe łowiska jest ponad sto kilometrów. Żeby zmniejszyć koszty wyjazdu, na ryby zwykle jeździmy we czwórkę. Ale wspólne wędkowanie ma też inne zalety. W gronie przyjaciół wymieniamy się spostrzeżeniami, a kiedy kilku ludzi ma podobne obserwacje, to z czasem składają się one w interesującą całość. Na przykład jeden z nas mówi, że złowił rybę o ósmej, a drugi o wpół do dziewiątej. Później już nikt z nas nie miał brania. Ja z kolei pamiętam, że po dziewiątej zaczęło mocno wiać. Wniosek prosty: w czasie silnego wiatru pstrągi nie biorą.
Dzięki kolegom poznałem nie tylko nowe przynęty i sposoby ich stosowania, ale również pstrągowe łowiska. Najczęściej łowiliśmy w małych rzeczkach, takich jak Ilanka, Runica, Głomia, Bukówka i Pliszka. Jeździliśmy też nad Drawę. Najtrudniejszy był pierwszy sezon. Płaciłem frycowe, więc wyniki miałem słabe, ale dużo się nauczyłem obserwując wodę i zwyczaje ryb. Przyniosło to owoce w następnym roku. W ciągu dziesięciu wypraw złowiłem 49 pstrągów. Największy miał 54 centymetrów.
Dużo zależy od pogody. W stu procentach sprawdza się powiedzenie, że im gorsza pogoda, tym lepsze wyniki. Dobrym połowom sprzyja deszcz i śnieg. Natomiast niekorzystny jest silny wiatr, bo strąca z drzew gałązki, które wpadają do wody i płoszą ryby. Poza tym w czasie wiatru nie da się celnie rzucać, a bez tego o łowieniu pstrągów można zapomnieć.
Moją ulubioną przynętą są woblery. Łowię tylko na modele tonące. Moim zdaniem są znacznie skuteczniejsze od pływających. Można je poprowadzić głębiej i wolniej, a to bardzo dużo znaczy. Poza tym pływające woblery dużo trudniej dopasować do głębokości łowiska. Jeżeli idą za płytko, to biorą na nie tylko te pstrągi, które akurat mają apetyt. Niedobre są również takie woblery, które dziobią sterem w dno. Takiej przynęty żaden pstrąg nie weźmie. Dobrze dobrany pstrągowy wobler musi iść blisko dna, ale nie może się o nie obijać. Tak mogę poprowadzić tylko woblery tonące. Czasem nie znam dokładnie głębokości łowiska, a woda jest na tyle mało przejrzysta, że nie widzę zawad. W takich przypadkach po każdym kolejnym rzucie wolniej kręcę korbką.
Wtedy wobler schodzi coraz głębiej i za każdym razem penetruje inną strefę. Nie potrafię z góry przewidzieć, jaki wobler będzie najlepszy. Dlatego na każdą wyprawę zabieram ich tyle, żeby mieć duży wybór, jeżeli chodzi o akcję i kolorystykę. Woblery można też dobierać odpowiednio do pory roku. Wiosną najskuteczniejsze są takie, które spokojnie wachlują ogonem. Wraz ze zbliżaniem się lata coraz skuteczniejsze są woblery o drobniejszej, migotliwej akcji.
Pstrąg ma świetny wzrok, dlatego oprócz akcji ważna jest też kolorystyka przynęt. Najpewniejsze są modele mające dużo brązu i zieleni. Sprawdzają się przez cały rok. Obowiązkowo muszą mieć namalowane kropki, najlepiej takie, jakie mają pstrągi potokowe – czarne i pomarańczowe.
Ale woblery nie zawsze są skuteczne. Od stycznia do połowy marca na pewno, ale później pierwszeństwo przejmują obrotówki. Moim pstrągowym pewniakiem jest 5-gramowy balzer colonel ze srebrnym skrzydełkiem. Maluję je fioletowym flamastrem, ale na środku zostawiam wolne pole, takie jakby srebrne oczko. Colonel jest jedną z niewielu błystek, na które pstrągi biorą także w zimie. Ale najbardziej skuteczny jest latem przy ostrym słońcu. Błystka mepps aglia nr 2, srebrna w czerwone kropki, też jest skuteczna przez cały rok. Od połowy sierpnia na czoło wysuwają się modele ze skrzydełkiem miedzianym. Kiedy woda jest zmącona, pokrywam je perłową folią holograficzną w czerwone kropki. Rewelacyjną błystką, którą kupuję w sklepie wędkarskim w Międzychodzie, jest rzemieślniczy wyrób nieznanego producenta. Ma skrzydełko w kolorze matowego srebra, a jej łowność podnoszą namalowane na nim czerwone i czarne paski. Latem biorą na nią pstrągi, ale jest też dobra na lipienie. Na tę błystkę złowiłem swój rekordowy okaz o długości 46,5 cm.
Przeciążone samoróbki, dzieło mojego starszego kolegi Mariana Stoińskiego z Międzychodu, są przeznaczone na głębsze dołki, nad którymi standardowe obrotówki fruwają. Są też skuteczne zimą oraz wtedy, kiedy pstrągi nie chcą żerowć.
Łowiąc w miejscu obiecującym rybę zmieniam przynęty, bo nigdy nie mam pewności, co pstrąga zainteresuje. Niekiedy ignorują nawet moje najłowniejsze wabiki. Wtedy sprawdzam, co może być ich naturalnym pokarmem i staram się dobrać odpowiednie przynęty. Główną rolę odgrywa kolor. W końcu lutego z pól spływa woda pośniegowa i w rzece pojawiają się rosówki. Wtedy łowię na przynęty, które mają dużo brązu. Na tę okazję pomalowałem na brązowo tonący wobler. W marcu, kiedy zaczynają się pokazywać żaby, pstrągi chętniej atakują woblery zielone. Prowadzę je bardzo wolno i często zostawiam w spokoju, żeby swobodnie spływały z nurtem rzeki.
Najlepsze wyniki osiągam wtedy, gdy przynęty prowadzę z prądem. Wobler zarzucam pod prąd i zatapiam trzema ruchami korbki, po czym prowadzę go po łuku pod swój brzeg. Wobler idzie z nurtem tak szybko, jak płynie woda. Jeżeli głębokość łowiska przekracza dwa metry, staram się prowadzić wobler w połowie wody, a w miejscach jeszcze głębszych bliżej dna.
Przynętę uważnie obserwuję. Nie zawsze bowiem branie czuje się na kiju. Wcześniej można zobaczyć pstrąga podpływającego do przynęty. Jeżeli uderzy, to dobrze, jeżeli tylko powącha, to też, bo mam pewność, że on jest. Teraz to tylko kwestia czasu i pomysłu, żeby był mój.
Atakujący pstrąg podpływa do woblera, chwyta go i siada z nim na dnie. Z zacięciem nie wolno się spieszyć, bo można mu wyrwać przynętę z pyska. Kiedy brania nie widzę i zacinam po uderzeniu, to zacięcie najczęściej jest już spóźnione. Jeżeli pstrąg nie decyduje się na atak, tylko odprowadza przynętę, to zostawiam go w spokoju i za jakiś czas wracam. Na dziewięćdziesiąt procent jest do złowienia. Zwykle atakuje tę samą przynętę po raz drugi.
Kiedy znajdę wymytą pod drzewem jamę lub wyrwę w brzegu po przewróconym drzewie, to prowadzę przynętę pod prąd. Wystawiam szczytówkę w kierunku środka rzeki, spuszczam wobler, potem podciągam w interesujące miejsce, przestaję zwijać żyłkę i utrzymuję go w jednym miejscu. Jeżeli pstrąg tam jest, to nie wytrzyma i uderzy, nawet jeżeli jest najedzony. Czasem dopiero po kilku minutach. Nakazuje mu to jego instynkt obrony terytorium, bardzo u pstrągów silny.
Dobre łowiska pstrągów są tam, gdzie prąd rzeki nagle przyspiesza, np. przy zwalonych do wody drzewach i wśród kamieni. W takich miejscach woda jest dobrze natleniona, a to pstrągom odpowiada.
Dla pstrągów magiczną temperaturą wody jest 10 stopni Celsjusza. Wtedy zaczynają intensywnie żerować. Ustawiają się w rynnach o dużym przepływie wody i w innych takich miejscach, gdzie mają kontrolę nad tym, co niesie prąd. W moich stronach woda osiąga taką temperaturę w marcu, najpóźniej w kwietniu. Wtedy łowi się medalowe okazy. Łatwo je namierzyć, bo na ogół są jeszcze w małych rzeczkach, w których odbywały tarło. Później woda z wiosennych roztopów zabierze je do większych rzek. A w dużej rzece trudniej złowić dużego pstrąga, bo tam ma więcej kryjówek.
Gdy się łowi w małych rzeczkach, trzeba się maskować i ostrożnie poruszać. Miejsca, które zamierzam obławiać, wybieram dopiero po dokładnej obserwacji, bo wędrować wzdłuż brzegu i rzucać na ślepo jest bez sensu. Tym bowiem sposobem często wchodzi się pstrągowi na głowę, a przestraszonej ryby nie sprowokuje nawet najlepsza przynęta.
Nim się zacznie podchodzić do wody, trzeba wzrokiem wyszukać taką drogę, żeby pod nogami brzeg się nie zatrząsł ani leżąca na nim gałązka nie trzasnęła pod butem. Dlatego sprzymierzeńcem wędkarza jest deszcz, który sporo błędów tuszuje. Zanim rzucę przynętę, staram się wypatrzyć zaczepy. Lepiej niech idzie płytko nad nimi, bo kiedy ugrzęźnie i będziemy się z nią szarpać, to wypłoszymy pstrągi z całej okolicy.
Wiosną pstrągi wolą większe przynęty. Kiedy woda jest zimna, lubią kolory żywe i jaskrawe. W miarę jak jej temperatura rośnie, chętniej atakują wszystko, co ma barwy stonowane. Są nieprzewidywalne. Raz biorą przy dnie, innym razem pod powierzchnią. Nawet kiedy jest rójka i wiele owadów wylatuje z wody, one potrafią brać tylko z dna. Dlatego na każdym stanowisku łowię kilkoma przynętami i prowadzę je na kilka sposobów.
Krzysztof Mrówka
Międzychód