Od 22 lat mieszkam w Trondheim w Norwegii. Wraz z synem Sławkiem jesteśmy zapalonymi muszkarzami. Najchętniej polujemy na łososie w rzekach Gaula i Orkla. Od czasu do czasu wybieramy się też z muchą na połów troci w fiordach. Sądzę, że nasze doświadczenia mogą się przydać wędkarzom w Polsce. Trocie żerujące w pobliżu bałtyckich plaż to przecież ciekawy temat dla muszkarzy.
W norweskich fiordach łowi się na muchę prawie wyłącznie trocie. Łososie można tam spotkać tylko w okresie ciągu tarłowego. Wędrują szybko wzdłuż brzegów szukając ujścia macierzystej rzeki, a kiedy już poczują słodką wodę, od razu wchodzą w jej nurt. W fiordzie nie żerują i dopóki nie znajdą się w rzece, wędkarz właściwie nie ma szansy ich złowić.
Zupełnie inaczej jest z trociami. One spędzają w fiordach dużo czasu, przemieszczają się powoli, żerują i bardzo agresywnie reagują na przynęty. Najlepsza na nie pora to koniec zimy i wczesna wiosna, od lutego do maja. Później żerują słabiej, a zresztą pierwszego czerwca zaczyna się w Norwegii sezon łososiowy i trocie przestają być atrakcją.
Ryby te najchętniej przebywają i żerują nad słabo zarośniętym dnem pokrytym niewielkimi różnokolorowymi kamieniami. Takie dno nazywamy tutaj “panterką”. Jednak im bliżej okresu tarłowego, tym lepsze są łowiska przy ujściach rzek. Wygodnie i bezpiecznie wędkuje się tam, gdzie dno opada stopniowo i łagodnie. Czas łowienia wyznaczają przypływy i odpływy morza. Trocie łowi się w godzinach największego odpływu wchodząc w neoprenowych spodniach tak daleko od brzegu, jak się tylko da. Jest to sytuacja wyjątkowa, bo prawie wszystkie inne ryby łowi się ze stromych brzegów w wodzie głębokiej i w godzinach maksymalnego przypływu.
Trocie są najbardziej aktywne nocą. Im jest ciemniej, tym wędkarz ma większą szansę. Dlatego na trocie warto się wybierać wtedy, gdy odpływ wypada późnym wieczorem lub w nocy. Księżycowa poświata nie sprzyja połowom, a gdy podczas pełni niebo jest bezchmurne, to w ogóle nie warto wchodzić do wody.
Łowieniu sprzyja słaby wiatr. Najlepiej, kiedy wieje muszkarzowi w plecy lub lekko z boku. Przy silnym wietrze bocznym lub przednim i dużej fali na muchę łowić się nie da. W takich warunkach szanse mają jedynie spiningiści. Całkowita cisza też nie jest korzystna, bo gdy woda jest spokojna, ryby dobrze wędkarza widzą, a uderzenia linki o wodę wypłaszają je poza zasięg rzutu.
Do łowienia morskich troci stosuję trzymetrową jednoręczną wędkę Sage klasy 7 – 8 AFTM i ciężką linkę typu shooting head o drugim lub trzecim stopniu tonięcia (cięższą niż klasa muchówki). Ta kombinacja pozwala rzucać na odległość ponad 30 m. Konieczna jest też plecionka podkładowa, jako rezerwa. Tutejsze trocie nie są duże, ale gdy trafi się łosoś albo wyrośnięta troć bałtycka, na kołowrotku powinno być przynajmniej sto metrów zapasu.
Jako przynęt używam streamerów i puchowców. W pudełku mam muchy nr 12 – 1, ale najczęściej wybieram przynęty średniej wielkości (nr 6 – 2). Dopiero gdy nie ma brań, sięgam po muchy większe lub mniejsze. Zawsze łowię tylko na jedną muchę. Dość często ją zmieniam, by trafić na taką, która akurat w tym miejscu i w tym momencie jest najlepsza. Do kolorów muchy nie przykładam dużego znaczenia. Zawsze jednak zakładam ciemne muchy wieczorem i nocą, a jasne za dnia. Takie bowiem przynęty są dla ryb najlepiej widoczne na tle nieba.
Trocie są płochliwe, więc do wody wchodzę bardzo powoli. Na szczęście jest tak, że jeżeli jakieś żerowisko im odpowiada, to nawet gdy się spłoszą, wkrótce tam wracają. Trzeba tylko przez pewien czas zachowywać się spokojnie.
Przed wejściem do wody rozglądam się uważnie, czy nie widać troci atakujących drobnicę przy powierzchni wody, bo wtedy od razu wiadomo, gdzie rzucać. Jeżeli takich oznak nie ma, najpierw rzucam prostopadle do brzegu, a potem stopniowo przeczesuję wodę na boki. Kończę rzutami równoległymi do brzegu. Szczególnie dokładnie obławiam te partie wody, gdzie dno jest w jakiś szczególny sposób urozmaicone. Liczą się wszelkie załamania, gwałtowne spadki, dołki, wypłycenia, podwodne skały lub kępy roślinności. Trocie uwielbiają kryjówki, w których mogą się zaczaić na drobnicę.
Cały czas powoli się przemieszczam, żeby obłowić jak największy obszar wody. Jeżeli przez godzinę ryb nie znajduję, to jadę na inne łowisko.
Jeżeli mam za plecami wolne miejsce, rzucam stylem klasycznym. W innych przypadkach stosuję rzut rolowany lub tzw. Spey Cast. Gdy tylko sznur położy się na wodzie, od razu zaczynam go wybierać. Staram się, żeby mucha była na głębokości około metra pod powierzchnią. Prowadzę ją szybkimi pociągnięciami po około 20 cm. Co kilka – kilkanaście pociągnięć robię parosekundowe pauzy. Dobrze jest też co jakiś czas zmieniać tempo prowadzenia muchy. Trocie bardzo rzadko odprowadzają streamera. Jeżeli są w łowisku i żerują, a mucha jest dobrze dobrana, to brania można oczekiwać w każdej chwili. Uderzenia są bardzo gwałtowne. Lepiej więc nie trzymać sznura zbyt kurczowo w palcach, bo przypon (0,25 mm) mógłby nie wytrzymać.
Obok troci zdarzają się, jako przyłów, makrele i dorsze.
Jerzy Jurkan
Trondheim (Norwegia)