Jeżeli linka nie zamarza na przelotkach, zaczynam sezon pstrągowy. Łowię streamerami. Na wyprawę biorę tylko dwa pudełka z przynętami. W jednym mam czarne, brązowe i oliwkowe pijawki, a w drugim moje ukochane ślajzury – imitacje ślizów.
Historia tej przynęty sięga jeszcze lat siedemdziesiątych. Zafascynowany nową wówczas metodą streamera zetknąłem się z muddlerami. Były to proste włosianki z dużą główką z sierści sarny, które miały imitować ślizy i głowacze. Początkowo skuteczność muddlerów nie wydawała mi się nadzwyczajna. Zarzucane i podciągane tak samo jak każdy inny streamer lub włosianka, dawały mniej więcej podobne wyniki. Przełomem było odkrycie, które dzisiaj wydaje się oczywiste: skoro przynęta ma naśladować naturalny pokarm pstrąga, a więc śliza lub głowacza, to nie tylko musi podobnie wyglądać. Musi się również podobnie zachowywać. Zacząłem więc uważnie przyglądać się strumieniom i obserwować, jak zachowują się w nich małe rybki.
W pobliskiej Rabie głowaczy nie ma zbyt wiele, jest tam natomiast sporo ślizów. Gdy wszedłem do wody, te niewielkie brązowawe rybki umykały w popłochu spod poruszonych kamieni. Ale nie uciekały, jak inna drobnica, wprost przed siebie. Najpierw wyrywały się pod powierzchnię, a potem zapadały do dna. Teraz musiałem tę obserwację zamienić na sposób prowadzenia przynęty. Po wielu próbach wypracowałem sobie technikę, którą stosuję do dziś.
Zarzucam ukosem w dół rzeki i kiedy prąd wody wyprostuje linkę, muchówkę układam tak, jakby była jej przedłużeniem. Teraz wydaję ręką przygotowane zawczasu pół metra linki. Muchy spływają w dół. Są lekko obciążone, schodzą więc do dna lub co najmniej w jego pobliże. Odczekuję sekundę lub dwie i dwoma energicznymi podciągnięciami wybieram po kilkadziesiąt centymetrów linki. Po chwili wydaję z powrotem większość tego, co wybrałem. Muchy cofają się z nurtem i znów osiadają na dnie.
Takie prowadzenie sprawia, że sztuczna przynęta zachowuje się podobnie jak spłoszony śliz, który energicznie odskakuje od dna, dwoma susami ucieka do powierzchni, a później nurkuje pomiędzy kamienie. Przynęty, która zachowuje się tak prowokacyjnie, żaden pstrąg na dłuższą metę nie zlekceważy i uderzy bardzo zdecydowanie. Pstrągi niemal zawsze atakują ślajzura w momencie, gdy on się odrywa od dna. Nawet w zimnej wodzie. Nawet przy słabym żerowaniu. Nawet kiedy zawodzi klasyczne łowienie na streamera.
Tempo prowadzenia ślajzura uzależniam od pory roku, a co się z tym wiąże, od temperatury wody. Im woda zimniejsza, tym wolniej podciągam muchę. Takie prowadzenie przychodzi łatwo, bo wówczas przeczesuję przede wszystkim miejsca spokojne, z dala od głównego nurtu. Jeżeli głębokość wody lub bystrość nurtu nie pozwalają zejść muchom do dna, to znak, że trzeba zmienić linkę na cięższą, szybciej tonącą, ale broń Boże nie dociążać muchy! Gdy natomiast jest wiele zaczepów, linka musi być lżejsza, na płytkich płaniach nawet neutralna. Można też założyć dłuższy przypon. Wtedy wprawdzie łapie się mniej zaczepów, ale prowadzenie muchy jest mało dokładne.
Ten sposób prowadzenia okazał się rewelacyjny najpierw dla muddlerów. Zdobyły one jakby nową jakość i stosowałem je przez wiele lat w różnych odmianach: z pęczkami szarego lub brązowego włosia, z klasycznymi skrzydełkami z piór indyka lub jarzębiatych piór siodłowych koguta ułożonych wzdłuż tułowia muchy.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych pojawiły się pierwsze muchy, które miały na grzbiecie pasek futerka z królika albo lisa. Kombinacja futra z główką z sierści sarny okazała się jeszcze skuteczniejsza od muddlerów. Nowe muszki nazwaliśmy ślajzurami, bo tak dawniej w naszych okolicach nazywano ślizy.
Nie mam jednego ulubionego modelu ślajzura. Łowiłem już na najróżniejsze odmiany tej muchy. Ważne jest prowadzenie, a nie taki czy owaki kolor brzuszka, choć czasem i to ma znaczenie. Przede wszystkim jednak mucha musi być chociaż z grubsza podobna to śliza.
Ślajzury okazały się bardzo dobrą przynętą nie tylko na potokowce, ale także na hodowlane tęczaki. Używam ich od przedwiośnia aż do maja, kiedy to zaczynam łowić pstrągi na suchą muchę. Najlepsze wyniki mam wtedy, gdy woda jest lekko podwyższona i zmącona, zwłaszcza gdy rzeka się podnosi. Nie dotyczy to oczywiście przedwiośnia, bo wtedy zmącona woda pochodzi głównie z roztopów, a tego ryby nie lubią.
Dopóki jeszcze ślizy kryją się między kamieniami, będzie to na pewno moja ulubiona wiosenna przynęta.
Antoni Tondera