Zalew Rożnowski zawsze słynął z dużych stad okoni. Jeszcze kilka lat temu, kiedy działała tu brygada rybacka, w sieci trafiały nieraz setki dużych sztuk. Teraz nie jest już tak dobrze, ale wędkarzom wciąż jeszcze zdarzają się tu bardzo udane połowy i latem, i spod lodu.
Okonie łowię najczęściej w środkowej części Zalewu Rożnowskiego, w okolicach Lipia, Gródka i Bartkowej. Głębokość, poza starym korytem Dunajca, nie przekracza tam dwunastu metrów. Na tym obszarze okonie przebywają wszędzie tam, gdzie dno jest zróżnicowane. Zazwyczaj są to te same miejsca, gdzie łowi się je latem. Dlatego szukam ich na kamienistych stokach, wszędzie tam, gdzie na dnie z mułu wystają skałki, gdzie są podwodne górki, nagłe uskoki dna, ujścia zatoczek lub jakieś zatopione przeszkody. Na płaskim dnie pokrytym grubą warstwą mułu okonia się nie złowi. Owszem, ich stada zaglądają na takie blaty i obżerają się tam ochotką, ale głównie w miejscach płytkich, gdzie głębokość nie przekracza pięciu metrów.
Wymieniając okoniowe miejsca pominąłem pozornie najciekawsze z nich, czyli stare koryto Dunajca. Właściwie jest to nie tyle stare, co podwodne koryto Dunajca, bo woda płynie nim prawie bez przerwy. Choć jednak dno jest tam zróżnicowane, są zaczepy, a woda jest przez całą zimę bardzo dobrze natleniona, to jednak nie jest to najlepsze łowisko okoni. Tam króluje sandacz, są grube szczupaki i sumy, ale okoni to tam specjalnie nie ma. Zupełnie jakby towarzystwo dużych ryb, a zwłaszcza sandaczy, im nie odpowiadało. Poza tym lód nad tą podwodną rzeką jest z reguły najsłabszy, więc również względy bezpieczeństwa nie przemawiają za tym, by akurat tam łowić okonie.
Na środkowym odcinku Rożnowa szukam ich głównie przy dnie, choć gdy z braniami kiepsko, nie zawadzi też sprawdzić, czy nie ma ich w toni. Zazwyczaj jednak nie podnoszą się tam zbyt wysoko. Koło Gródka nigdy nie spotkałem ich wyżej niż 3 – 3,5 metra nad dnem. Nigdy też nie łowiłem okoni pod samym lodem, chyba że na metrowej, zalanej jesienią płyciźnie, gdzie czasem wychodzą żerować wśród traw.
Nieco inaczej wygląda sprawa w głębszej części Rożnowa, czyli od Małpiej Wyspy aż do Zapory (okolice Rożnowa i Tabaszowej). Tam dużą rolę odgrywa natlenienie wody. Jak pokazały przeprowadzone kilka lat temu badania naukowe, mniej więcej do głębokości 12 metrów tlenu jest pod dostatkiem i do tej głębokości w zasadzie wszędzie można znaleźć ryby przy dnie. Głębiej tlenu przy dnie bardzo często brakuje. Wyjątkiem są bogate w tlen partie wody w pobliżu podwodnego koryta Dunajca. Dlatego w głębokiej części Rożnowa, w pobliżu zapory, szukam okoni głównie na stokach i przy stromych brzegach, gdzie głębokość nie przekracza dziesięciu – dwunastu metrów, oraz na obrzeżach Dunajcowego koryta, zwłaszcza tam, gdzie podwodna rzeka zakręca. W takich miejscach jest szansa, że złowi się okonie przy dnie, ale echosonda bardzo często pokazuje, że stada okoni pływają wysoko w toni. Na otwartej głębinie też można ich nałowić, ale nie głębiej niż na 12 metrach, a więc bardzo często sześć – osiem, a nawet więcej metrów nad dnem.
Pod koniec zimy, gdy zaczynają się roztopy, w całym zalewie okonie podchodzą blisko brzegów, nawet na płycizny.
Ranek to panek
Tym powiedzeniem wędkarze, wracający już z porannego połowu, witają kolegów dopiero wyruszających nad wodę. Bo na ryby opłaca się wstać do dnia. Zwłaszcza gdy się łowi z lodu.
Na lód zawsze wybieram się o świcie, bo okonie biorą najlepiej, gdy tylko się rozwidni. Od razu po wywierceniu otworów wrzucam kulki zanęty i przeważnie brania są natychmiast. Bywają dni, że okonie żerują bardzo słabo i po złowieniu kilku sztuk brania się kończą, ale gdy żerują średnio albo dobrze, zazwyczaj łowię do dziesiątej lub jedenastej.
Zarówno praktyka łowienia, jak i obserwacja wody za pomocą echosondy pokazuje, że kiedy już okoń wejdzie w zanętę, to nawet gdy przestaje żerować, nadal kręci się blisko zanęconego otworu. Dlatego po południu zawsze wracam na miejsca, gdzie łowiłem rano. Donęcam małymi porcjami, a okonie ponownie biorą czasem już o trzynastej. Zwykle jednak najlepsze brania popołudniowe zaczynają się mniej więcej godzinę przed zachodem słońca i trwają do zmierzchu.
Okoń na leniucha
Tylko na pierwszym lodzie okonie biorą na tyle łapczywie, że ani przynęta, ani sposób jej podania nie odgrywają wielkiej roli. W zasadzie można się też obejść bez nęcenia. W środku zimy okonie rzadko są tak aktywne. Kiedy brania są beznadziejnie słabe, łowię je metodą “na leniucha”.
Przede wszystkim sięgam po delikatną wędkę z długą miękką szczytówką, która pozwala bezpiecznie łowić na żyłkę 0,08 lub 0,07 mm. Na szczytówkę zakładam długi miękki kiwak z włosa dzika albo z błony filmowej. Do kompletu mam mormyszki wielkości ziarnka pszenicy z haczykami nr 18 lub co najwyżej 16. Takie małe mormyszki wolno toną, ale opłaca się poczekać. Na haczyk zakładam trzy – cztery duże ochotki albo jednego czerwonego robaka średniej wielkości. Ochotki muszą być żywe, a robak powinien się energicznie wić, dlatego przynętę dosyć często kontroluję. Po kilku minutach, jeżeli nie mam brania, wyciągam mormyszkę z wody i zamieniam robaki na bardziej ruchliwe.
Uważam, że warunkiem powodzenia jest nie tylko świeży robak, ale też nęcenie. Nie przesadzam z ilością, żeby okoń nie był w stanie się nasycić. Najlepiej sprawdza mi się ziemia z dodatkiem zmiksowanych ochotek i czerwonych robaków, bo po nęceniu taką zanętą jest w wodzie mocny zapach, a nie ma nic do jedzenia.
Po opuszczeniu mormyszki do dna wykonuję nią bardzo delikatne ruchy. Czasami skuteczne są tylko nieznaczne, dwu- lub trzymilimetrowe podciągnięcia i opuszczenia, i to z przystankami. Ruchy te dodatkowo spowalnia długi miękki kiwak. Nieraz w płytkiej wodzie obserwowałem, że okoń bardzo długo stoi koło przynęty, a kiedy się już zdecyduje ją zassać, to robi to delikatnie, prawie niezauważalnie. Nawet miękki kiwak nie zawsze to pokazuje i dopiero podciągnięcie wędki do góry sprawia, że widać, jak się ugina. Miękki i długi kiwak jest w takiej sytuacji niezbędny również dlatego, żeby biorący okoń nie wyczuł żadnego podejrzanego oporu.
Takie łowienie wymaga dużej cierpliwości i delikatności, ale czasem jest to jedyny sposób zapewniający sukces. Łowię tak często, zwłaszcza na zawodach, gdzie liczy się każda ryba, a okonie bywają przekarmione.
Pochwała czerwonego robaka
Ochotka to podstawa nęcenia i łowienia pod lodem. Bywają jednak takie dni, że okonie zamiast ochotki wolą czerwonego robaka.
Żeby czerwone robaki zapewniły sukces, trzeba je koniecznie dodawać do okoniowej zanęty. Ponieważ nie da się przewidzieć, co tego dnia będzie okoniom bardziej smakować: ochotka czy czerwony robak, podaję im w zanęcie jedno i drugie. Od kilku już lat moja zanęta ma stały skład. Przetartą przez sito czarną wędkarską ziemię (80%) mieszam z rozdrobnioną ochotką i czerwonym robakiem (w sumie 20%). Dobrze, żeby ochotek było dwa razy tyle co czerwonych robaków, ale wzajemne proporcje nie są najważniejsze. Byle tylko w zanęcie było jedno i drugie. Robaki i larwy miksuję na papkę, żeby okonie zbyt szybko się nie nasyciły, a efekt wabiący był jak największy. Czasami część robaków siekam tasakiem na drobne kawałki, tak jak się sieka czosnek. Najlepiej przygotować taką zanętę rano w dniu łowienia, bo szybko kiśnie i zamiast wabić, może ryby odstraszać.
Zapas robaków na całą zimę przygotowuję sobie jesienią. Zanim przyjdą pierwsze mrozy, rozgarniam przydomowy kompost i wybieram z niego robaki do kilku wiaderek, które szczelnie przykryte przechowuję przez zimę w piwnicy.
Na początek do każdego otworu wrzucam po dwie mocno zlepione kule zanęty wielkości pomarańczy. W trakcie łowienia lub po przerwie donęcam pojedynczymi kulkami wielkości kurzego jaja. Jeżeli tylko okonie są w pobliżu, to zapach zmiksowanej ochotki i robaków działa na nie bardzo pobudzająco i biorą niemal od razu. Oczywiście najpierw na haczyk mormyszki zakładam larwy ochotki. Dopiero gdy ich skuteczność okazuje się niewielka i okonie biorą słabo, sprawdzam, czy akurat nie mają ochoty na czerwonego robaka.
Na haczyk zakładam pojedynczego robaka średniej wielkości. Przekłuwam go delikatnie za skórkę na siodełku. Musi być żywy, w dobrej kondycji i energicznie się wić. Robak zdechły, wymęczony lub zamarznięty to przynęta tylko na bardzo głodnego okonia. Czerwone robaki są bardzo wrażliwe na mróz, więc te, które przeznaczam na haczyk, przechowuję w pudełku z twardego styropianu schowanym w dobrze izolowanej kieszeni.
Przy każdej zmianie stanowiska – a gdy łowię w jednym miejscu, to co kilkanaście minut – sprawdzam, czy przynęta jest jeszcze żywotna. Jeżeli robak się wije lub choćby odchyla od pionu, to jeszcze jest dobry. Gdy beznadziejnie zwisa, natychmiast zakładam innego. Im słabsze brania, tym częściej robaka wymieniam, bo jego ruchliwość jest podstawowym warunkiem brania.
Czasami w takiej sytuacji sięgam po wędkę spławikową. Zaczynam nią łowić kilka centymetrów nad dnem, a gdy to nie daje spodziewanego wyniku, to kładę wijącego się robaka na dnie. Zazwyczaj podaję go na przyponie z żyłki 0,08 mm długości 15 cm i haczyku nr 16. Jeżeli brania są bardzo słabe, to wydłużam przypon do 25, a nawet 30 cm. Niestety, wielu brań nie widać wtedy na spławiku. Jeden czy drugi okoń zje robaka i wykona przy tym ruch tak nieznaczny, że ciężarek i spławik ani drgną. Ale za to jest szansa, że uda się złowić te ryby, które przy krótkim przyponie wyczułyby ciężarek i natychmiast robaka wypluły. W sumie to mi się opłaca, bo przy słabych braniach na zestaw z długim przyponem łowię więcej okoni niż na zestawy z przyponem krótkim.
Podczas łowienia na wędkę spławikową co chwilę podciągam i opuszczam zestaw na kilkanaście centymetrów i w ten sposób nadaję robakowi dodatkowy ruch. Podobnie jak przy łowieniu na mormyszkę, co kilkanaście minut wyciągam wędkę i sprawdzam, czy przynęta jest jeszcze dostatecznie żywotna.o
O łowieniu w Rożnowskim Zbiorniku Zaporowym
opowiadał
p. Janusz Szepeta z Gródka nad Dunajcem