sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaZawodySPINING BUGU HRUBIESZÓW ‘2004

SPINING BUGU HRUBIESZÓW ‘2004

Po raz ósmy zaprosiliśmy wędkarzy z całej Polski na Spining Bugu, nad ostatnią dziką rzekę Europy, która darzy rybami raz bardziej, raz mniej, ale zawsze cudownie zaskakuje. Prawie każdy odkrywa ją na nowo, nawet jeżeli przyjeżdża tu nie po raz pierwszy. Zawody odbyły się w dniach 9 i 10 października. Tym razem na miejsce spotkania wybraliśmy Hrubieszów. Łowiskiem był odcinek rzeki o długości 55 km, od wsi Gołębie, gdzie Bug wpływa na obszar Polski, aż po Skryhiczyn.

Ten fragment Bugu jest mało znany i był ogromną niespodzianką dla uczestników naszych zawodów, którzy dotychczas poznali rzekę w okolicach Janowa Podlaskiego i Kodnia. Na odcinku hrubieszowskim Bug jest na tyle wąski, że w większości miejsc można go przerzucić średniej wagi przynętą.

Jednocześnie ma wiele miejsc głębokich, w których żyją bardzo duże ryby, a łowiącego co chwilę zaskakują niespodziewane uskoki dna. Rzeka wcina się tu głęboko w żyzne czarnoziemy, a wysokie nadbrzeżne skarpy są skutkiem erozji, jakiej dokonała rzeka w grubych pokładach gliny i wapienia. Wysokość skarp dochodzi nierzadko do kilkunastu metrów ponad poziom lustra rzeki, a mają one też swą kontynuację pod wodą. Dlatego głębokość przy samym brzegu może dochodzić do dziesięciu metrów. W pobliżu miejscowości Czumów znajduje się nawet kilkunastometrowy dół, przez miejscowych zwany Królewską Jamą.
Takie ukształtowanie brzegów sprawia, że dostęp do wody, nawet na odcinku kilkuset metrów, jest wyjątkowo trudny, a czasami wręcz niemożliwy. Nic więc dziwnego, że wędkarzy tutaj mało, natomiast ryb więcej niż w innych fragmentach rzeki. Miejscowi ryzykują i próbują się do nich dobrać. Świadczą o tym schodki wykopane w niemal pionowych skarpach oraz rozpięte tam linki asekuracyjne splecione ze sznurka do snopowiązałek.

Wędkowanie w takich warunkach jest niebezpieczne, szczególnie w czasie deszczu. Chwila nieostrożności może kosztować zdrowie. Przekonał się o tym uczestnik zawodów Piotr Kubik z Sulechowa. Pośliznął się i wpadł do wody, a właściwie się do niej zsunął. Kiedy złapał grunt, woda sięgała mu do szyi. Z miejsca, w którym wpadł, wyjść nie mógł. Z najwyższym trudem przesuwał się wzdłuż brzegu, mając w ręku wędkę, na ramieniu torbę, w kamizelce pełno przynęt, a na nogach wodery. Po kilkunastu metrach udało mu się wreszcie uchwycić przybrzeżny krzak i wydostać z wody.

Inną przygodę, już w trakcie holowania ryby, przeżył Zbigniew Tomana z Krakowa. Na wędce miał suma o wadze kilkunastu kilogramów. Zestaw nadawał się raczej na okonie, dlatego wędkarz sporo czasu poświęcił na to, by zmęczyć rybę w nurcie. Kiedy sum puścił bąka i wyłożył się pod powierzchnią, spróbował podebrać go ręką. To się jednak nie udało, bo skarpa, choć niezbyt wysoka, była bardzo śliska i Tomana wpadł do wody. Na brzeg wydostał się zmoczony, umorusany gliną, ale szczęśliwy, że nie stracił wędki, ale i zły, bo sum nadal pływa w Bugu.

Głębokie doły i urwiste skarpy to nie jedyne właściwości tutejszego Bugu. W nurcie, zwłaszcza powyżej Hrubieszowa, leży mnóstwo zwalonych drzew i zatopionych gałęzi, a starorzecza i burzyska (starorzecza odcięte od rzeki – przyp. red.) ciągną się setkami metrów. Dla ryb są to warunki doskonałe. Bug słynie tam z okazałych szczupaków i sandaczy oraz ciągle jeszcze dużej ilości sumów. Co prawda wybudowanie zapory po stronie ukraińskiej sprawiło, że ryb łowi się teraz mniej niż jeszcze kilka lat temu, ale wciąż jest to jedno z ciekawszych łowisk w Polsce, chociaż trudne do rozpoznania. Ryby bowiem nie są w rzece rozmieszczone równomiernie. Grupują się na pewnych odcinkach, podczas gdy na innych, z pozoru podobnych, panuje kompletne bezrybie. To zjawisko, zauważone przez wędkarzy, potwierdzają także badania naukowe (występuje ono na prawie całej długości rzeki). Duże głębokości sprawiają, że nawet największe przeszkody, które legną na dnie, na powierzchni mogą być niezauważalne. To bardzo utrudnia czytanie rzeki, nie mówiąc już o skutecznym wędkowaniu. Poza tym po wiosennych wylewach rzeka zmienia się tak bardzo, że nawet miejscowi z trudem ją rozpoznają i daremnie szukają znanych sobie łowisk. Taki po prostu jest Bug.

Pogoda na Spiningu Bugu nie dopisała. Były spadki ciśnienia, był deszcz, spadał też poziom wody. Skutek był taki, że spośród 82 uczestników zawodów tylko 33 miało jakąś zdobycz.

Zgodnie z tradycją naszych zawodów liczyło się łączną wagę ryb złowionych w obu dniach. Dlatego wędkarze na ogół szukali dużych ryb. Ale byli i tacy, jak Piotr Oleszczuk, którzy łowili okonie na tyle skutecznie, że na końcu mogli wybrać dwadzieścia największych i z nimi stawić się przy wadze. Kto jednak nastawił się na duże ryby, walczył do samego końca, bo każdy zawodnik miał szansę wygrać zawody ostatnim rzutem.

Po piątkowej odprawie wszystko wydawało się jasne. Na giełdzie informacji przeważał pogląd, że rybą dominującą będzie szczupak, a trzeba go szukać powyżej Hrubieszowa. Padały nazwy miejscowości: Kryłów, Kosmów, Czumów. Liczono też na sandacze. W piątek przed zawodami dwaj wrocławianie, Dariusz Bojaś i Franciszek Tarnawski, złowili po kilka sztuk. Wszystkie miały miarę i dość dobrze brały, chociaż stały przy zaczepach, z czego wynikało, że nie były na polowaniu, tylko w swoich kryjówkach.

Sobotnim rankiem zawodnicy ruszyli nad wodę z zapałem, którego nie ostudził nawet lejący ciurkiem deszcz. Podzielili się na dwie grupy. Większość nastawiła się na ciężkie łowienie. Ta grupa wahadłówkami i gumami uzbrojonymi w główki o wadze do 35 g przeczesywała rynny i wielometrowe doły. Liczyli na duże szczupaki i sandacze, a po cichu także na sumy. Inni woleli łowić lekko, szukali więc szczupaków wzdłuż podmytych brzegów, w pobliżu zwalonych drzew i w starorzeczach. Tylko nieliczni za pomocą paproszków i małych obrotówek polowali na okonie.

Wszyscy, niezależnie od obranej taktyki, mieli na łowisku duże problemy. Kilka godzin wędkowania wśród niezliczonej ilości zaczepów musiało się kończyć pustką w pudełku na przynęty. Trudno było nawet tym, którzy dysponowali rozmaitymi systemami antyzaczepowymi. Dno Bugu bowiem jest najeżone zatopionymi gałęziami i grubymi konarami, których na powierzchni nie widać. Tylko z rzadka więc można było odróżnić kontakt przynęty z przeszkodą od uderzenia drapieżnika. Kto się wtedy pomylił i zaciął, temu nie pomagała nawet bardzo wytrzymała plecionka.

Wszystkich nas zaskoczył niski stan rzeki. Na dodatek woda ciągle jeszcze opadała. Przez dwa dni zawodów ubyło jej prawie pół metra. Ryby zapadły w głąb i na powierzchni nie było widać najmniejszych oznak żerowania. Żadnych spławów, oczek, nie mówiąc już o boleniowych uderzeniach. Tylko w rozległych starorzeczach połączonych na stałe z Bugiem od czasu do czasu dało się zaobserwować atak jakiejś okazałej rapy.

Boleniami zajął się Paweł Piecuch z Chełma, który na szybko ciągniętego narwiańskiego woblerka wyłowił z płytkiej płani komplet o łącznej wadze przeszło pięciu kilogramów. Były to jedyne trzy bolenie pierwszego dnia zawodów. Nie złowiono ani jednego sandacza, co zdumiało nawet miejscowych wędkarzy. Za to szczupakami sypnęło jak z rogu obfitości. Do wagi przyniesiono ich kilkadziesiąt. Przeważały sztuki ważące około kilograma, ale trafił się też okaz pięciokilowy. Jego łowcą był Romuald Andrzejczuk. Sporo było też ładnych okoni, a uwagę zwracał półkilowy garbus złowiony przez Józefa Makowskiego.

Ozdobą pierwszego dnia zawodów był 5-kilowy sum przyniesiony przez Dariusza Bojasia. Niestety tylko jeden, bo w niskiej i wychłodzonej już wodzie sumy żerowały słabo i szansa na złowienie tej pięknej ryby stale malała. Chociaż cały czas istniała, co udowodnili Jacek Ciemniak i Jacek Patroń, którzy następnego dnia przynieśli do wagi dwa sumy wyłowione z jednego dołka. Sum Ciemniaka ważył pięć, a Patronia osiem kilogramów. W okolicach wioski Ślipcze, gdzie łowili, mieli na haku łącznie cztery sumy. Jeden był niewymiarowy, a drugi zacięty poza głową. Szczęśliwym łowcą największej ryby i jednocześnie zwycięzcą zawodów okazał się właśnie Jacek Patroń. Jest to wędkarz w Hrubieszowie dobrze znany, a jego sukces był wynikiem doskonałej znajomości rzeki.

W drugim dniu złowiono kilkanaście szczupaków, w tym dwa czterokilowe. Wszystkich zachwycił 80-dekowy okoń przyniesiony przez Roberta Sycha. Sandaczowa klęska z pierwszego dnia powtórzyła się też nazajutrz. Był to zatem pierwszy Spining Bugu bez żadnego sandacza. Złowiono za to dwa kolejne bolenie, a przynętą był ten sam wobler, na który w pierwszym dniu padł komplet. Paweł Piecuch wielkodusznie użyczył go koledze, a sam przez pięć godzin próbował skusić bolenia na podobne przynęty, ale bez skutku.

Ogółem złowiono 87 kilogramów ryb, trochę mniej niż w zeszłym roku, kiedy to przekroczono magiczny próg stu kilogramów. Ale tegoroczny wynik też trzeba uznać za bardzo dobry, choć miejscowi wędkarze z dezaprobatą kręcili głowami: Bug jest tak rybny, że powinno być trzy razy tyle. Co do rybności rzeki zapewne mają rację, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w łowieniu przeszkadzała kiepska pogoda i niski stan wody. Poza tym wielu z nas przyjechało tu po raz pierwszy, a przecież znajomość łowiska to klucz do sukcesu.

Emocje związane z ważeniem ryb i zapisywaniem wyników opadły, gdy rozpoczęła się prezentacja wędzisk Kongera, stałego sponsora Spiningu Bugu. Mieliśmy okazję zobaczyć kolejną serię doskonałych wędzisk spiningowych po bardzo przystępnych cenach. W tej kategorii (w innych zresztą też) Konger przoduje już od kilku lat i nie widać, żeby miał ochotę dać się wyprzedzić. Nowe modele to potwierdzają. Wędziska, stworzone przy współpracy Zbigniewa Kawalca, Konger przeznaczył na nagrody dla łowców największych ryb i zdobywców dziesięciu pierwszych miejsc. Kiedy się okazało, że na dziesiątym miejscu jest dwóch wędkarzy z taką samą wagą i taką samą ilością ryb, natychmiast znalazła się dodatkowa wędka dla jedenastej osoby.

Dziękujemy też firmie Bogdana Łęskiego produkującej amunicję myśliwską. W Białej Podlaskiej firma ta prowadzi duży sklep wędkarsko-myśliwski i dla uczestników naszych zawodów ufundowała nagrody. Uhonorowała w ten sposób najlepszego wędkarza z województwa lubelskiego oraz łowcę największej ryby. Do sponsorów dołączyła firma Perfekt z Sulechowa, która m.in. prowadzi sprzedaż wysyłkową sprzętu wędkarskiego. Sponsorom dziękujemy, bo dzięki nim mogliśmy wręczyć wiele pucharów i nagród oraz rozlosować kilka upominków.

To były bardzo udane zawody. Ryb nie brakowało, a z Hrubieszowa wywieźliśmy piękne wspomnienia. Za rok znowu spotkamy się nad Bugiem.

Bartosz Musiej
z Siedlec
Do Bugu mam niedaleko i często jeżdżę z kolegami w okolice Janowa Podlaskiego. Jednak w Hrubieszowie jestem pierwszy raz. Spodziewałem się, że połowimy tu raczej sandacza niż suma czy szczupaka, i jestem bardzo zaskoczony, bo okazało się, że jest na odwrót. Zawiodła chyba pogoda, no i opadająca woda w rzece, co nie sprzyjało dobrym wynikom.

Prawie cały czas chodziłem za sandaczem. Marzył mi się też sum. Białymi i żółtymi twisterami długości 10 centymetrów na 20-gramowych główkach obławiałem zakręty i rynny wymyte wzdłuż wysokich burt. Ale sandacze nie brały w ogóle, a inne ryby też moje gumy lekceważyły. Kiedy zobaczyłem, że sporo wędkarzy łowi szczupaki na rozmaite błystki, spróbowałem pójść w ich ślady. Udało się. Na klasyczną niklowaną algę dwójkę złowiłem ładnego szczupaka i w sumie jestem zadowolony. Żałuję trochę, że nie trafiłem na sumy, bo to piękne ryby i jak się okazało, sumem najłatwiej było wygrać te zawody.

Krzysztof Laskowski
z Mrozów k. Mińska Mazowieckiego

Nad Bugiem jestem dopiero drugi raz. Spodziewałem się dużych ryb, przede wszystkim szczupaków i sumów. Takie ryby łowiliśmy na treningu dwa tygodnie przed zawodami. Były dosłownie na zawołanie. W przeddzień imprezy też zaliczyłem piękny komplet złożony z bolenia, szczupaka i sandacza.

Szykując sprzęt na zawody postanowiłem łowić przede wszystkim szczupaka, i to łowić “na grubo”: plecionka 0,18, główki od 15 do 35 g i kopyta Relax o długości 9 cm. Zakładałem gumy, które najlepiej sprawdziły się na treningach: perłowe oraz perłowe z czarnym grzbietem.

Nad rzeką zaskoczył mnie jej poziom. Woda cały czas opadała. W drugim dniu było jej pół metra mniej niż na początku zawodów. Ryby pozapadały się w dołach i bardzo słabo reagowały na przynęty.

W sobotę w ośmiometrowym dołku na zakręcie rzeki trafiłem na stanowisko sandaczy. Miałem cztery brania, dwie ryby zapiąłem, niestety obie się wypięły. W drugim dniu miałem kilka skubnięć, ale przepłynęła motorówka straży granicznej i z wodą zaczął spływać taki muł, że przez długi czas nie dało się łowić. Przeszliśmy z kolegami na starorzecze, jednak tam zupełnie nic się nie działo.

Marek Netczuk
z Puław
Znam Bug w okolicach Kodnia i Janowa, ale tutaj jestem pierwszy raz. Przyjechałem do Hrubieszowa, żeby poznać nowy odcinek rzeki, a rywalizację w zawodach i wyniki postawiłem na drugim miejscu.

Rzeka z początku wydała mi się dziwna. Podobna do rynny. Słabo czytelna. Najbardziej zaskoczyły mnie wysokie gliniaste brzegi, po których do wody się zjeżdżało, a nie schodziło. Zupełnie też nie było widać ryb. Pozornie martwa woda. Ryby jednak były, chociaż bez rewelacji. Najpierw trochę rzucałem za boleniem, ale bez skutku. Potem trafiłem na okonie i trzy sztuki przyniosłem do wagi.

Pierwszego dnia zobaczyłem, że wędkarze nałowili dużo szczupaków, więc nazajutrz postanowiłem iść w ich ślady i naszykowałem solidny sprzęt. Łowiłem na kopyta uzbrojone w najcięższe główki, jakie miałem, oraz algi i gnomy nr 2. Szukałem klasycznych przykos, ale na tym odcinku Bugu ich nie ma. Są natomiast doły na zakrętach i za przeszkodami. Jednak żeby w ten sposób tutaj łowić, trzeba mieć gruby portfel. W każdym głębszym miejscu leżą zwalone drzewa, konary, patyki. Trzy – cztery rzuty i zaczep. Podobnie jak koledzy, urwałem kilkanaście przynęt. W zamian trafił mi się niespełna kilogramowy szczupaczek.

W sumie rzeka tu jest trudna. Mało urozmaicona. Pełna zaczepów. Ale ryby są, co dobitnie pokazały wyniki zawodów. Następnym razem użyję na pewno cięższego sprzętu.

Tomasz Persz z Chełma
Rzekę znam bardzo dobrze. Bug powyżej Hrubieszowa słynie z grubego sandacza i szczupaka. Pomimo kłusownictwa ryb jest tu pod dostatkiem, bo tych głębokich dołów usianych zaczepami nie da się całkiem wyłowić. W porównaniu z tym, co tu się wyciągało jeszcze parę lat temu, wyniki można uznać za słabe. Jestem tym zaskoczony, tym bardziej że sam nic nie złowiłem.
Nastawiałem się na łowienie ciężkie, jak to zwykle jesienią. Mocna wędka, plecionka i 12-centymetrowe rippery na główkach o wadze 15 – 20 g. Ryb szukałem w najbardziej ryzykownych miejscach: w dołach za zatopionymi drzewami, w podmytych burtach, za przeszkodami w nurcie. Tam wszędzie albo ryba, albo zaczep. No i urwałem ze trzydzieści przynęt, a na kiju miałem dwie duże ryby. Niestety obie się wypięły. Sądzę, że były to chyba szczupaki, bo – nie wiadomo dlaczego – sandacza nikt nie złowił.

Sławomir Tyszkiewicz z Zabrza
Co roku wakacje spędzam nad Bugiem, więc powiem nieskromnie, że jechałem tu z nadzieją na dobry wynik. Sądziłem, że na sumy jest już trochę za późno, więc zawody rozstrzygnie szczupak. W Bugu najlepiej łowi mi się na gumy, zwłaszcza 7,5-centymetrowe kopyta na główkach o wadze 6 – 10 g. To uniwersalna przynęta, a pojedynczy hak jest mniej wrażliwy na zaczepy niż kotwiczka.

Jak zwykle szczupaków szukałem pod samymi brzegami, bo właśnie w tych miejscach tu one stoją. Wielu wędkarzy słabo znających Bug schodziło z hałasem do samej wody i rzucało pod drugi brzeg, a przecież w nurcie na środku ryby nie znajdziesz. Najpierw obławiałem to miejsce, gdzie chciałem zejść do wody, a dopiero potem ostrożnie schodziłem i rzucałem w rynny pod samym brzegiem. Jeżeli nie było tam zaczepów, to przeczesywałem wodę także srebrzystą błystką obrotową. W starorzeczach odwrotnie. Tam łowiłem głównie na obrotówki, a tylko przy zaczepach zakładałem kopyta.
Ryby brały słabo, ale to chyba skutek bardzo niskiego ciśnienia i poziomu wody.

Paweł Piecuch
z chełma

Jadąc na zawody miałem trudny wybór. Kilka lat temu złowić w tym odcinku Bugu sandacza to nie była żadna sztuka, jednak ostatnio zostały tu one znacznie przetrzebione. Poza tym jest to ryba nieprzewidywalna. Chociaż pogoda temu nie sprzyjała, ostatecznie zdecydowałem się postawić na bolenie. Ten wybór okazał się dobry, bo sandacza nie przyniesiono do komisji sędziowskiej ani jednego, a mnie w pierwszym dniu trafił się ładny komplet boleni o łącznej wadze przeszło pięciu kilogramów.

W okolicach Husynnego znalazłem stumetrową piaszczystą płań. Płycizna po kolana. Co jakiś czas widać tam było uciekającą drobnicę, więc boleń był i żerował. Rzecz jasna musiałem ostrożnie podejść do wody i nie wystawiać się za bardzo na widok. Rzucałem sprawdzonym boleniowym woblerkiem znad Narwi: 7-centymetrowym, bezsterowym, srebrnym z zielonkawym grzbiecikiem. Rzut jak najdalej w górę rzeki pod sam przeciwległy brzeg, a potem ściąganie pod wierzchem najszybciej jak się dało. Większość boleni uderzała na środku. Brania i hol były bardzo widowiskowe.

W drugim dniu już mi się ta sztuka nie udała, bo szczęśliwego woblerka odstąpiłem koledze, a na inną przynętę, pozornie taką samą, ale z innym kolorem grzbietu, bolenie już brać nie chciały. Uderzył tylko jakiś szczupak-strzelec, ale wyskoczył do góry i odpiął się z kotwiczki.
Dziwi mnie, że w ciągu całych zawodów padło tylko pięć boleni. Niemożliwe przecież, żeby brały tylko na tego jedynego woblerka.

Karol Miksza
z chełma
Cały pierwszy dzień szukałem szczupaków w głębinach i na kongerowskiego gnoma dwójkę wyjąłem trzy sztuki. Rzucałem pod ukraiński brzeg i bez podciągania czekałem, aż blacha przejdzie w poprzek dołu lub rynny. Ja tu zawsze tak łowię. W tym czasie Paweł Piecuch złowił ładny komplet boleni. Uznałem, że lepiej będzie też się nimi zająć, zwłaszcza że Paweł oddał mi swój najłowniejszy wobler.

Łowienie boleni w Bugu to wcale nie jest lekki chleb. Gdyby nie ta przynęta, to nic bym nie zwojował. Deszcz i niskie ciśnienie to nie jest pogoda na bolenia. Kiedy jest słoneczko, to ukleja podchodzi do wierzchu i bolenie od razu robią się bardziej aktywne. Teraz trzeba ich było szukać i jeszcze się modlić, żeby zechciały brać. Znalazłem sobie płytki prosty odcinek, gdzie boleń musiał być. Zresztą nawet od czasu do czasu można było dostrzec, jak goni jakieś drobne rybki. Nie bardzo było się jak schować, na szczęście bolenie stały daleko, pod ukraińskim brzegiem. Rzucałem bezsterowym narwiańskim woblerem na ukos pod prąd i gdy tylko wpadł do wody, od razu ściągałem go najszybciej jak się dało. Pod samym wierzchem. Miałem trzy brania. Bolenie zacinały się same. Dwa udało mi się wyholować.

Patrząc na wyniki zawodów jestem zaskoczony małą ilością złowionych ryb. Na zawodach w tych stronach startuję dość często i zazwyczaj do wagi trafia ich znacznie więcej. Tym razem zawiniła pogoda, ale też sporo zawodników nie za bardzo potrafiło sobie poradzić, bo nie znali rzeki.
Dariusz Łopatyński
z chełma

Na Spiningu Bugu jestem pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni. Bardzo mi się ta impreza spodobała.

W zawodach uczestniczę już kilka lat. Jestem wicemistrzem Okręgu Chełmskiego, mistrzem mojego koła i odcinek Bugu na wysokości Chełma znam dosyć dobrze. Odwiedzam go często, 3-4 razy w tygodniu. Ten fragment, w którym teraz łowiliśmy, bardzo mi się podoba. Choć rzeka jest tu znacznie węższa niż w okolicach Dorohuska, jest w niej wystarczająco dużo głębokich dołków, zawad, zawirowań prądu i chyba więcej dużych ryb.

W Bugu złowiłem już ponad tysiąc wymiarowych szczupaków i na te zawody również przygotowałem sobie taką szczupakową taktykę. Pierwszy dzień nastawił mnie optymistycznie, bo trafił mi się ładny 72-centymetrowy szczupaczek i kilka okoni. Drugiego dnia miałem pecha. W dopiero co uwolnioną z zaczepu przynętę uderzył duży szczupak. Niestety haczyk był rozgięty i moje niedoszłe trofeum się uwolniło.

Nie jestem jednak rozczarowany. Bug jest tak wspaniałą rzeką, że ilekroć stanę nad jego brzegiem, od razu lepiej się czuję. Tak było i tym razem. Poza tym poznałem świetnych ludzi, atmosfera była bardzo przyjemna. Żałuję tylko, że nie złowiłem choćby jednego suma. Nigdy jeszcze to mi się nie udało, a wędkuję przecież od dziecka. Mam nadzieję, że na następnym Spiningu Bugu w końcu dopnę swego.

Piotr Oleszczuk
z OlenÓwkI pod Dorohuskiem

Na zawody miałem przyjechać z synem. Ma dopiero 17 lat, ale gdy razem łowimy okonie, nie mam z nim najmniejszych szans. Zresztą na te zawody to on mnie wytrenował. Teraz pewnie sam żałuje, że zamiast tu ze mną przyjechać, wybrał dyskotekę.

Wędkarstwo jest dla mnie wspaniałą zabawą i przygodą, która trwa już ponad dziesięć lat. Spining Bugu również tak traktuję. To bardzo przyjemna impreza. Można porozmawiać w dobrym towarzystwie, wymienić doświadczenia i pośmiać się z różnych wesołych sytuacji. Zresztą takich zapaleńców wędkarstwa jak tu chyba nigdzie więcej się nie spotyka.

Na zawodach wybrałem sobie odcinek Bugu w Prehoryłem i tam, zarówno w samej rzece, jak i w burzyskach, łowiłem okonie. Przerzuciłem ich ponad sto zanim wybrałem dwudziestkę, która trafiła do wagi. Wyniki były dobre, jeżeli im się w umiejętny sposób podało odpowiednią przynętę. Np. rano brały bardzo agresywnie zarówno z opadu, jak i podczas prowadzenia jednostajnego, ale już po dziewiątej wyłącznie z opadu. Do tego brania były bardzo delikatne.

Z doświadczenia wiem, że przy łowieniu okoni duże znaczenie ma ciężar i kształt dżigowej główki. Od tego zależy między innymi czas trwania opadu. Mam wiele różnych główek, bo czasami nawet pół grama odgrywa znaczną rolę. Tak też było i tym razem. Jedną z moich najłowniejszych gumek sprawdzałem na dwóch rodzajach główek. Na cięższą brań było bardzo mało, ale wystarczyło założyć o pół grama lżejszą, by łowić okonia prawie w każdym rzucie. Podczas opadu wędzisko miałem uniesione bardzo wysoko, szczytówka była skierowana w niebo. Gdy przynęta opadła, należało ją bardzo delikatnie poderwać. Takie dżigowanie z uniesionym kijem może być dla niektórych nużące. Choć niełatwo wtedy zaciąć, warto się pomęczyć, bo metoda ta jest niekiedy bardzo skuteczna.

Artur Borkułak
z siemiatycz

Te zawody zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Chyba będę w nich uczestniczył już co roku, jeżeli tylko czas pozwoli. To naprawdę świetna impreza i wspaniali ludzie. Wszyscy byli dla mnie przyjaźni i choć z niektórymi zamieniłem ledwie ze dwa słowa, czułem, że są to moi najlepsi koledzy.
Bug mnie bardzo zadziwił. Jest tutaj bardzo wąski. Koło Siemiatycz, tam łowię na co dzień, jest znacznie szerszy. Przy brzegach, gdzie więcej trzcin, woda jest spokojniejsza i właśnie tam szukam szczupaków. Na zawodach miałem z tym problemy. Trzcin właściwie nie było, a rzeka jest zupełnie inna. Tu płytka na metr, a nieco dalej już głęboka na kilka, a nawet kilkanaście metrów. Do tego masa zaczepów. Niełatwo się łowi. Nie chciałem rezygnować ze szczupaków, więc zacząłem szukać jakichś większych dołków za zwalonymi drzewami. Łowiłem dużymi i ciężkimi przynętami, bo to wypróbowana miejscowa metoda. Używałem wahadłówek i to właśnie dzięki nim udało mi się złowić dwa szczupaki. Skuteczna okazała się srebrna alga 2.

Jacek Patroń
z Mienian

Nad Bugiem spędziłem mnóstwo czasu. Jeszcze parę lat temu mieszkałem pod Hrubieszowem, to są moje rodzinne strony. Teraz mieszkam w Warszawie, bo tam znalazłem pracę.

Na zawody zaprosił mnie szwagier. Do końca nie byłem pewien, czy wziąć w nich udział, czy urządzić sobie nad Bugiem karpiową zasiadkę. Gdy spotkaliśmy pierwszych zawodników, decyzję podjąłem natychmiast. Wspaniale mnie przyjęli i od razu wiedziałem, że chcę się z nimi zmierzyć.

Bug mnie nie zawiódł. Nikt też nie może teraz twierdzić, że w mojej rzece nie ma dużych ryb. Szkoda, że innym zawodnikom nie było dane holować takiego suma jak ten mój. Łowiłem w Ślipczu ramię w ramię z Jackiem Ciemniakiem i z jednego miejsca w ciągu zaledwie dwudziestu minut wyciągnęliśmy cztery sumy. Chyba szykowały się już do zimowania. Mój drugi, mniejszy sumek, wrócił do wody. Został wypięty jeszcze w wodzie. Zwycięstwa się nie spodziewałem. Pierwszego dnia kilku zawodników trafiło naprawdę piękne ryby. Gdyby drugiego dnia połowili podobnie, nie miałbym szans nawet na pierwszą trójkę.

Jacek Ciemniak
z Wrocławia

Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Bug jest po prostu bajeczny! Słyszałem, że rzeka jest dzika i nieuregulowana, ale to, co ujrzałem, przerosło moje oczekiwania. Teraz rozumiem tych wszystkich miejscowych wędkarzy, którzy z taką pasją opowiadali o swoich przygodach nad Bugiem. Dotychczas nie uczestniczyłem w żadnych zawodach. Obawiałem się, że rywalizacja może zupełnie odebrać radość z łowienia ryb. Po tej imprezie zmieniłem zdanie.
Dla mnie to spotkanie okazało się bardzo ważne z kilku powodów. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. Nie spotkałem dotąd wędkarzy, którzy z taką życzliwością dzieliliby się ze mną swoją wiedzą i doświadczeniami. Poza tym udało mi się zająć czwarte miejsce. To dla mnie wielki sukces, bo odniosłem go w rywalizacji z tak wspaniałymi wędkarzami. Zupełnie się go nie spodziewałem, bo pierwszego dnia ryby wcale nie chciały ze mną współpracować. A dzisiaj – dwa ładne sumy z jednego miejsca. W sumie padły tam cztery sumy i zarówno mnie, jak i koledze Jackowi Patroniowi, dostarczyły niezapomnianych przeżyć.

Relację przygotowali Jarosław Kurek i Krzysztof Wawer

Niezwykle życzliwie zostaliśmy przyjęci przez zamojskich wędkarzy. Reprezentował ich prezes ZO pan Jerzy Wiater (na zdjęciu w środku). Poprosiliśmy go o wręczenie pucharu i nagród zdobywcy drugiego miejsca w Spiningu Bugu 2004.

Była to również okazja do zaznajomienia się z wędkarskimi problemami zamojszczyzny, rejonu, w którym jest sporo wędkarzy, a łowisk niezbyt wiele. Ale właśnie ta sytuacja kapitalnie wpływa na zarybianie łowisk. Zamojski okręg szczególną uwagę zwraca na najcenniejsze zasoby przyrody w swoim rejonie, wkładając wiele środków i moc pracy społecznej w łowiska pstrągowe.

Warto przy okazji przypomnieć o istnieniu w tym rejonie Polski, koło Szczebrzeszyna, nowego, dużego zbiornika zaporowego, który również jest intensywnie zarybiany.

Cieszę się ze Spiningu Bugu, chociażby dlatego – powiedział p. Jerzy Wiater – że złowiono tyle ryb i to na dodatek tak cennych. Ryby zostały złowione w czasie bardzo niekorzystnych warunków atmosferycznych i fakt nieobecności miejscowych wędkarzy świadczy, że ryby w ogóle nie brały. Dziwi mnie, że na zawodach nie złowiono żadnego sandacza. Nawet utyskujący na brak ryb w Bugu przyznają, że tych ryb jest jeszcze sporo. I, a’propos rybności Bugu, muszę dodać, że nie mamy z sąsiadami zza miedzy uregulowanych spraw zarybień, odłowów oraz sposobu odławiania ryb w rzece. Sprawa jest bardzo ważna, żeby nie wydawać własnych, społecznych, pieniędzy na cudze zbytki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments