czwartek, 25 kwietnia, 2024

ZIMNE OKONIE

W nocy spadł śnieg i zasypał całą okolicę. Na starorzeczu połączonym z Wisłą falowała cienka warstwa śryżu oprószona białym puchem. Na śniegu leżały małe rybki. Część z nich jeszcze się poruszała, co dowodziło, że całkiem niedawno opuściły wodę. Ale dlaczego?

Po chwili już wiedziałem. Na powierzchni wody nie pokrytej ani śniegiem, ani lodem, zobaczyłem lekkie zawirowanie, po czym w powietrze wyskoczyło mnóstwo małych srebrnych rybek. To musiała być sprawka żerujących drapieżników. Wyskakujący drobiazg znaczył drogę płynącej ryby aż do krawędzi śniegowej pokrywy. Gdy drapieżnik wpływał pod nią, widać było, jak uciekające rybki przebijają od dołu śnieg i osiadają na jego powierzchni. Do wody przeważnie nie potrafiły już wrócić.

Spodziewałem się boleni albo dużych okoni, które lubią gonić swoje ofiary tuż pod powierzchnią. Mały ripper znalazł się w wodzie. Poprowadziłem go wolno i płytko. Po chwili poczułem przytrzymanie. Delikatne zacięcie nic jednak nie dało. Nastąpiło drugie przytrzymanie, trzecie i kolejne, aż do krawędzi lodu, który oddzielał mnie od wolnej wody.

Ponownie zarzuciłem wędkę. Sytuacja się powtórzyła. Tym razem lekko wygięta szczytówka nie powróciła do pierwotnego położenia. Zacinam i jest ryba. Doprowadziłem drapieżnika w pobliże brzegu, po czym wyciągnąłem go nad powierzchnię wody. Po chwili w śniegu leżał dorodny okoń. Na oko jakieś 25 centymetrów, a więc całkiem niezła sztuka, jak na te warunki. Łowiłem rybę za rybą.

Dotąd rzucałem przynętę na niezamarzniętą wodę, ale później postanowiłem łowić pod miękką warstwą śniegu, który leżał na wodzie. Założyłem cięższą główkę dżigową, która bez problemu pozwalała prowadzić przynętę. Żyłka kreśliła w śniegu tor prowadzenia przynęty. Łowy pod śniegiem okazały się nadzwyczaj obfite.

Andrzej Kamiński, Toruń

LODOWA PRZESZKODA
Wystarczyły dwa dni przymrozków, żeby w zatokach Jeziora Nyskiego pojawiła się cienka warstwa lodu. Z trudem, rozbijając cienką skorupę, wyprowadziłem łódkę na niezamarzniętą wodę. Jeszcze przed kilkoma dniami okonie i sandacze brały całkiem nieźle, ale dzisiaj w tych samych miejscach nie mogłem ich namierzyć. W pewnym momencie zobaczyłem bijące mewy. Natychmiast wybrałem kotwicę i skierowałem łódkę w ich stronę. W tym miejscu są gruzy po kilku wiejskich chałupach. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem ślizgające się po lodzie mewy. Nurkowały z powietrza i uderzały dziobami w lód. Przewracały się, wstawały i dziobały lód.

Krawędź lodu była jakieś pięćdziesiąt metrów od tego miejsca. Gdy mewa pływa po wodzie i na taką odległość się do niej podpływa łódką, to ptak wzbija się w powietrze. Te mewy jednak były tak głodne, że nie zwracały na mnie uwagi.

W przejrzystej wodzie drobne rybki lśniły jak brokat kładąc się z boku na bok podczas ucieczki przed drapieżnikami. Okonie atakowały na dużej powierzchni, ale były oddalone od krawędzi lodu. Moich przynęt w tym miejscu żaden pasiak nie zauważył. Rozbijanie lodu nie miało sensu. Popłynąłem więc na inną miejscówkę, a tutaj wróciłem po południu, gdy lód stopniał. Jednak po drobnicy i okoniach nie pozostał nawet ślad. Mewy też się wyniosły, chyba na pobliskie śmietnisko.

Władysław Kondracki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments