piątek, 20 września, 2024
Strona głównaŁowiskoSEZON NA GIEŁDZIE

SEZON NA GIEŁDZIE

Jezioro Giełd, nazywane przez miejscowych wędkarzy Jelitem lub Komorami, znajduje się na Pojezierzu Lubuskim na terenie Gryżyńskiego Parku Krajobrazowego. Jest to typowy niewielki zbiornik rynnowy. Przepływa przez niego odnoga rzeki Gryżynki łącząca je z jeziorem Jatnik. Giełd jest zaliczany do jezior typu leszczowego. Wodę ma czystą. Jego brzegi w dużej części są strome. W północnej części znajduje się wyspa o powierzchni 0,3 ha. Jezioro otaczają głównie lasy iglaste. W pobliżu wpływu i wypływu Gryżynki utworzyły się bagna i mokradła, na których rośnie las mieszany.

Giełd to jedno z atrakcyjniejszych łowisk lubuskich wędkarzy. Oprócz powszechnie spotykanych gatunków ryb są tu też sieje i sielawy, a także pozostałość po dawnych zarybieniach – ogromne tołpygi, ważące po kilkadziesiąt kilogramów. Jezioro obfituje w dorodne płocie, wzdręgi, karpie, liny i duże leszcze. Sporo jest okoni (niektóre przekraczają kilogram) i szczupaków. Największe z nich, tzw. sielawowce, bardzo trudno złowić. Są także sandacze i sumy, ale na wędkę trafiają dość rzadko.

Stałe połączenie z Gryżynką, prawobrzeżnym dopływem Odry, sprawia, że w jeziorze łowione są przypływające z Odry rozpióry. Zdarza się też złowić klenia lub jazia.

Moim przewodnikiem po jeziorze Giełd jest Artur Weber, członek klubu Wzdręga Cibórz. Wchodził w skład drużyny, która w 1999 r. zdobyła klubowe mistrzostwo Polski w spiningu. Od urodzenia mieszka w Ciborzu, pięknej miejscowości odległej od Giełdu tylko o 10 km. Oddaję mu głos.

W latach 70. w Ciborzu, który też leży nad jeziorem, wędkarzy było wielu. Bliskość wody sprawiała, że po pracy szło się na ryby. Mnie jednak intrygował sąsiad, pan Kazimierz, który łowił nie z wszystkimi na miejscu, ale gdzieś dalej. Na swoje wyprawy jeździł strasznie ryczącą rozklekotaną jawą. Miałem wtedy 10 lat. Kiedy późnym wieczorem słyszałem ryk silnika, wychodziłem przed blok i z zazdrością podziwiałem efekty połowów sąsiada. Czego tam nie było: dorodne karpie, liny, parokilowe leszcze, olbrzymie szczupaki…

Wiele razy prosiłem p. Kazimierza, żeby i mnie zabrał na swoje tajemnicze łowisko, ale zawsze zbywał mnie obietnicami. Pewnego razu go przechytrzyłem. Pan Kazimierz co noc chodził zbierać rosówki, ale lato było suche i robaki pochowały się głęboko, na powierzchnię nie wychodziły. Ja jednak codziennie podlewałem ogródek i przez tydzień nazbierałem kilkadziesiąt sztuk. Kiedy w piątek p. Kazimierz jak zwykle szykował się na ryby, miał bardzo markotną minę. Wtedy wyciągnąłem z kieszeni słoik pełen rosówek. Panu Kazimierzowi aż się oczy zaświeciły, bo rosówki były jego główną przynętą.

  • Skąd ich tyle masz? – zapytał.
  • Jak mnie pan zabierze ze sobą, to się podzielimy – odpowiedziałem.

I tak, za zgodą matki, za chwilę siedziałem już na tylnym siedzeniu jego motocykla. Po dziesięciu kilometrach jazdy leśnymi duktami stara jawa dowiozła nas na miejsce. Wtedy po raz pierwszy stanąłem nad brzegiem jeziora Giełd. Pan Kazimierz dał mi do ręki bambusowy kij, którego szczytówka miała grubość wskazującego palca, do tego gorzowską tęczówkę 0,35 mm, kuty haczyk nr 4, spławik z indyczego pióra i wielki kołowrotek o ruchomej szpuli.

Nad wodą pan Kazimierz uczył mnie podstawowych zasad zasiadki na grubą rybę. I tak dowiedziałem się, że kartofel założony na haczyk nie może być mniejszy niż pudełko zapałek, a rosówka ma w wodzie żyć jak najdłużej, dlatego haczykiem trzeba ją przebić w odpowiednim miejscu. Łowisko trzeba zanęcać gotowanymi ziemniakami z kukurydzą, bo gruba karma nie przyciągnie drobnicy.

Nasze łowisko znajdowało się w północnej części jeziora, za wyspą. Jego głębokość nie przekraczała dwóch metrów. Dokoła rosły grążele i moczarka. Kiedy następowało branie, musiałem się na kładce mocno trzymać, bo karpie o wadze 3 – 4 kg mogły mnie wciągnąć do wody. Mimo grubych żyłek, zacięte ryby często się zrywały, oplątawszy zestaw o podwodne zaczepy i rośliny.

Od tamtych zasiadek minęło ponad 30 lat. Nie ma już wśród nas pana Kazimierza, nie ma już tylu ryb co wtedy, w Giełdzie jednak nadal łowię. Pokochałem to jezioro i spędzam nad nim każdą wolną chwilę.

Okonie zimą
W Giełdzie można łowić przez cały rok. Zimą dobrze jest wybrać się na okonie. Na pierwszym lodzie najlepsze łowiska są we wschodniej części jeziora. Trzeba tam znaleźć krawędź stoku ze spadem z 8 na 15 metrów. Okonie łowię na duże mormyszki, a jako przynęty używam małych czerwonych gnojaków (w tym czasie ochotka się nie sprawdza).
Garbusy przebywają pod stadami sielawy, dlatego toń trzeba dokładnie obłowić metr po metrze, bo nigdy nie wiadomo, na jakiej akurat są głębokości. A okonie bywają dorodne, powyżej kilograma. Bliżej wiosny przenoszą się na płytszą wodę, od 3 do 5 m. Bardzo dobre wyniki uzyskuje się wówczas koło wyspy i w pobliżu trzcin przy brzegu. O tej porze stosuję mniejsze mormyszki, a na haczyk zakładam ochotkę.

Okonie wiosną
Bardzo dobrym okresem na okonie jest też wczesna wiosna, po zejściu lodu. Okonie stoją wtedy w 5-metrowej wodzie. Przed tarłem są ociężałe i powolne, ale żerują intensywnie, przy dnie. Dlatego najlepszą o tej porze metodą jest boczny trok. Łowię wtedy mikrosem firmy Konger. Wędka ma 2,10 m długości i bardzo delikatną szczytówkę, na której widać każde przytrzymanie. Ciężar oliwki przy bocznym troku nie może być większy niż 5 – 6 gramów. Na haczyk muchowy nr 10 zakładam twistera Mannsa długości 2,5 cm, w kolorze atramentu lub motor-oil. Wczesną wiosną żyłka, na której uwiązany jest haczyk, powinna mieć co najmniej 50 cm. Przynęta na długim troku zachowuje się bardziej naturalnie i można ją prowadzić powoli.

Okonie jesienią
Z brzegu ładne okonie trafiały mi się rzadko. Dopiero gdy stałem się posiadaczem łodzi, kłopoty się skończyły. Latem przeważnie łowię dwudziestaki, na większe wybieram się dopiero późną jesienią. Szukam ich na blatach, na głębokości 10 – 15 metrów. Jesienią najlepszą przynętą jest 5-centymetrowe kopyto Relaksa (w kolorze motor-oil albo żółte z czerwonym grzbietem) na główce o wadze 8 – 10 gramów. Do spiningowania używam wędziska Tango Kongera o długości 2,40 m, ze sztywnym dolnikiem i miękką szczytówką.

Okonie pływają pod stadami sielawy i płoci na różnej głębokości, ale najczęściej na 5 – 8 metrach. Brania zazwyczaj nie są agresywne, wygląda to nieraz tak, jakby haczyk zaczepił o trawę, szczytówka tylko lekko się ugina. Trzeba wtedy natychmiast lekko zaciąć. Jeżeli ryby nie ma, dalej prowadzimy przynętę, ale wolniej, duży okoń powtórzy atak.

Są dni, kiedy okonie biorą tylko z opadu. Dlatego uważnie obserwuję żyłkę, która wtedy raptownie wiotczeje. Jeżeli tego momentu nie przegapię, to okoń na pewno jest mój, bo z opadu przynęty są połykane bardzo głęboko.

Płocie
W marcu, kiedy znika lód, zaczyna się najlepszy okres połowu płoci. Wiosenne płocie złowić łatwo, ale trudno je znaleźć. Dlatego tak ważna jest dokładna obserwacja jeziora. Wczesną wiosną płocie w nocy podnoszą się bliżej powierzchni, bo tę warstwę wody wiosenne słońce nagrzewa najmocniej. Najlepiej przyjechać wtedy nad jezioro o świcie i popatrzeć, gdzie się ryby spławiają. Tam właśnie trzeba zanęcić i cierpliwie czekać na pierwsze brania. W marcu na płocie można iść z zegarkiem w ręku. Brania zaczynają się zwykle koło godziny 16, a kończą po 18.

Łowię je na dwa sposoby. Jeżeli przebywają daleko od brzegu, używam feedera o długości 3,60 m. Reszta wyposażenia to żyłka główna 0,18, przypon 0,10, haczyk nr 14 – 16, koszyczek zanętowy okrągły z otwartym dnem o ciężarze do 15 gramów. Przynętą jest kolorowa pinka. Koszyczek napełniam zanętą „Super duża płoć”, która w Giełdzie sprawdza się rewelacyjnie. Jeżeli jednak płocie przebywają w toni, to nieodzowna jest odległościówka, mały kołowrotek z tonącą żyłką 0,16 mm, spławik waggler o wyporności 4 gramów z dobrze widoczną antenką, żyłka przyponowa 0,09 – 0,10 i haczyk nr 16.
Ważne jest prawidłowe nęcenie. Na początku wrzucam w łowisko dwie kule wielkości pięści i… czekam. Jeżeli brania następują co jakiś czas, systematycznie dorzucam w łowisko tzw. orzeszka (kulkę wielkości orzecha włoskiego), żeby utrzymać ryby w łowisku. Nie należy od razu wrzucać dużo zanęty, bo po złowieniu kilku ryb brania ustaną. Zanętę trzeba dozować.

W kwietniu, kiedy woda dostatecznie się nagrzeje, płocie zaczynają żerować przez cały dzień. Zbliżające się tarło wzmaga ich apetyt. Doskonałą przynętą na kwietniowe płocie jest konserwowa kukurydza i gotowana pszenica.

Liny i karpie
Maj i czerwiec to czas linów i karpi. Wtedy z otwartej wody jeziora przenoszę się do płytkiej zatoki za wyspą, gdzie dawniej łowił mój sąsiad pan Kazimierz. Głębokość waha się tam od 2 do 3 m. Nęcę kukurydzą, a łowię na kanapkę składającą się z kukurydzy i białych robaków. Najlepsze brania są o brzasku i zmierzchu. Kiedy liny wchodzą w łowisko, zaczynają ryć w dnie. Na powierzchni widać wtedy charakterystyczne bąbelki. Prawie zawsze następują wtedy pierwsze brania. Hol musi być siłowy, bo lin to mocna ryba, a jego sprzymierzeńcem jest gęsta roślinność.

Wieczorna zasiadka jest zazwyczaj gorsza od porannej. Przesiedziałem wiele nocy łowiąc na spławiki ze świetlikami, ale wyniki były raczej mizerne. Ot, parę karpi i krasnopiór.

Sprzęt do łowienia linów i karpi musi być mocny i solidny: wędka dość sztywna o ciężarze wyrzutowym od 40 do 80 gramów; mocny kołowrotek najlepiej z wolnym biegiem; 200 m dobrej żyłki o średnicy od 0,22 do 0,28 mm; haczyki nr od 4 do 8, twarde, mocne, o krótkim trzonku i szerokim łuku kolankowym; spławiki podłużne, tzw. ołówki, do 4 g.

Leszcze
Duże leszcze najlepiej łowić tu latem z łódki. Dobre łowiska znajdują się przy przewężeniu jeziora naprzeciwko wyspy. Ich głębokość musi wynosić od 10 do 15 metrów. Nęcić trzeba systematycznie, najlepiej makaronem (kolanka) lub samą kukurydzą. Moją przynętą są dwa lub trzy kolanka albo kluski sporządzane z mąki i ziemniaków.

Najlepszą porą jest noc. Na łodzi lepiej być samemu. Dwie osoby to dwa razy więcej hałasu, a w nocy leszcze też są bardzo ostrożne. Niektórzy wędkarze, by wytłumić hałasy i wszelkie przypadkowe stuki, wykładają łodzie czymś miękkim, np. starymi kołdrami. Na wcześniej zanęcone łowisko dopływamy, gdy jeszcze widno, żeby dokładnie ustawić łódź i wygruntować zestaw. Nęcimy tylko raz z wieczora i cierpliwie czekamy.

Mój zestaw na leszcze to wędka o długości do 3,60 m, niezbyt sztywna, żyłka 0,20 – 0,22, haczyk 4 – 6, spławik waggler o wyporności 8 – 10 g z długą antenką i końcówką do świetlika. Spławik jest lekko przeciążony. Kiedy przynęta spoczywa na dnie, nad wodę wystaje tylko sam świetlik. Gdy leszcz podnosi przynętę, świetlik się wynurza i wtedy trzeba zacinać.

Najlepiej łowić na jedną wędkę, bo branie leszcza jest nieraz tak delikatne, że tylko dzięki wytężonej uwadze możemy prawidłowo zareagować. Zestaw wyrzucamy niedaleko łodzi i uważnie obserwujemy świetlik. Brania z 15 metrów są bardzo delikatne, a duże leszcze szczególnie ostrożne. Jeżeli będziemy cierpliwi, to prawie na pewno doczekamy się leszcza o wadze od 4 do 6 kilogramów. Hol wymaga od wędkarza ogromnej cierpliwości i spokoju. Zerwana ryba bezpowrotnie wyprowadza stado poza nasze łowisko.

Jedyny dojazd do jeziora prowadzi drogą krajową Krosno Odrzańskie – Świebodzin. W Szklarce Radnickiej skręcamy na północny wschód. Po minięciu przejazdu kolejowego, czynnej małej elektrowni na Gryżynce i leśniczówki trafimy na parking PZW przy samym jeziorze. Koło parkingu znajduje się stanica wędkarska koła nr 10 z Zielonej Góry, które się tym jeziorem opiekuje.

Jest to teren Gryżyńskiego Parku Krajobrazowego. Nie wolno biwakować, palić ognisk ani jeździć samochodem po duktach leśnych.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments