piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaŁowiskoGOREŃSKIE – jezioro marzeń

GOREŃSKIE – jezioro marzeń

Co jest wyjątkowego w takiej wiosce jak Goreń Duży? Mój przyjaciel Józef Łebedyński, były mistrz pięściarski oraz zapalony myśliwy i wędkarz, tak się zachwycał jej położeniem i mieszkańcami, że aż wzbudzało to moją nieufność. Bo jeżeli w pogoni za dużą rybą rzuciło nas, a raczej zawiozło w województwo kujawsko-pomorskie, to akurat na terenie Włocławsko-Gostynińskiego Parku Krajobrazowego nie brakuje dużych jezior bardziej godnych uwagi. Choćby największe z nich Rakutowskie, Łucieńskie lub słynące już wśród wędkarskiej braci Jezioro Bialskie. Dlaczego akurat Goreńskie?

Józek pozostawał głuchy na wszelkie moje propozycje, by cel podróży jednak zmienić. Na dobre posprzeczaliśmy się przejeżdżając przez miejscowość o nazwie… Kłótno. Naburmuszony, przez dłuższą chwilę milczał, ale krajobraz nie dawał mu w tym stanie wytrwać. Jak każdy myśliwy potrafił barwnie opisywać przewijające się za oknem samochodu piękno natury. – Tutaj swoje żeremia ma liczna kolonia bobrów. Bogactwa saren, dzików i innej zwierzyny nawet nie ogarniesz, nie mówiąc już o niesłychanej ilości ptasich gatunków, także rzadkich, prawdziwych ornitologicznych okazów… No istny raj, a co najważniejsze, pominięty przez wędkarzy.

Spuentowałem tę ekologiczną tyradę z nieukrywaną ironią: – Jesteś pewien, że w tej wodzie, nad którą jedziemy, ryby jeszcze są? Bo może te bobry i wodne ptactwo wyżarły już wszystko co pływa i dlatego wędkarze o tym zakątku zapomnieli?

W aucie zapadła cisza. Szkoda, bo okolica rzeczywiście zaczęła nabierać nowego blasku. Szosa wiła się przez las, który odkrywał w swoich łysinach liczne moreny i wodne oczka. Na miejscu w milczeniu wypakowaliśmy sprzęt i Józek wreszcie się odezwał. Poinformował, że nad wodę musimy przejść mniej więcej 200 metrów.

  • Czy nie powinniśmy najpierw wykupić zezwoleń na wędkowanie?

Usłyszałem w odpowiedzi, że nie ma takiej potrzeby, bo i tak zaraz się tu pokaże Janek zwany Dowódcą. To taki gminny szeryf w Goreniu, upoważniony przez właścicieli do opieki nad jeziorem. Powinienem bowiem wiedzieć, ciągnął Józek, że na początku XIV wieku licząca 17 dymów wiejska wspólnota otrzymała je od króla Kazimierza Wielkiego na własność i do dziś na nim gospodarzy wedle własnego uznania. Tego stanu prawnego nie mógł zmienić nawet peerelowski ustrój za Stalina.

Z politowaniem patrzyłem na Józka, który nie przestając opowiadać o Goreńskim (76 hektarów wody) montował swój sprzęt. Wędziska i kołowrotki, typowo bułgarsko-mołdawskiej produkcji, kupił pewnie za kilkadziesiąt złotych na targowisku. Żyłka gruba jak palec, słonia można by na niej holować. Hak niczym skobel, spławik jak boja. Chlasnął tym topornym zestawem o wodę, aż się uklejki rozprysły.

W miejscu naszej zasiadki było dość płytko. Trzciny coraz odważniej wchodziły w jezioro. Wybrałem lżejszy zestaw, płociowo-leszczowy. Na przynętę kanapka w postaci białego i czerwonego robaka, wzbogacona ziarnkiem kukurydzy z puszki. Rzuciłem kilka solidnych piguł zanęty i na pierwsze branie czekałem najwyżej 10 minut. Był to półkilowy japoniec. Za chwilę wziął następny, podobnej wielkości. Wreszcie spławik, wyłożony całą swoją długością, zaczął odjeżdżać na głębię. Zaciąłem i to był połów – tak mi się wydawało – na miarę oczekiwań. Leszcz ważył ponad 3 kilo, wspaniale rozrośnięta łopata. Kątem oka spojrzałem na Józka. Widzi mistrza w akcji czy udaje obojętnego?

To drugie. Józek tkwił na swoim stanowisku niewzruszenie. Najwyraźniej nie docierało do niego, że na tak gigantyczny zestaw złapie najwyżej udar mózgu na coraz mocniej piekącym słońcu.
Nasze atrakcyjne zajęcia musieliśmy jednak na chwilę przerwać, bo nagle podszedł do nas zwalisty, nieco już starszy mężczyzna. Józek wstał i zameldował:

  • Panie dowódco, szeregowy wędkarz z Wrocławia (tu nazwisko) melduje swoje przybycie wraz z kolegą. Proszę o odczytanie regulaminu połowu!

No i wreszcie poznałem opisywanego wcześniej i słynnego w Goreniu Dużego Janka “Dowódcę” Kazimierskiego. Po chwili otrzymaliśmy pozwolenie na podwodne łowy za śmieszną w swej wysokości, wręcz symboliczną opłatą. Dodatkiem były informacje, rady i przestrogi. Złowionych i skaleczonych ryb nie wolno wrzucać do wody. Zabiera się je ze sobą i “przeznacza do konsumpcji własnej”. Pozostawienie po sobie bałaganu grozi, wedle królewskiego prawa, publiczną chłostą. Nocleg na miejscu kosztuje od 15 do 40 zł, zależnie od standardu. Kolacja lekko zakrapiana czy abstynencka? Wolność wyboru…
Tego dnia nikt inny w Goreńskim nie wędkował, toteż Janek “Dowódca” był wyraźnie ukontentowany, że znalazł słuchaczy. Oburzeniem zareagował na niewinne pytanie o tutejszych mieszkańców.

  • Jakie my napływowe! Tu, panie, rody zasiedziałe od wieków. A jak ja się nazywam Kazimierski, to czyj mogę być? Pewnie, że dawny królewski poddany. I to się u nas liczy! Król Kazimierz Wielki przyszedł na świat 30 kwietnia 1310 roku w pobliskim Kowalu. Z tej racji jego mieszkańcy do dziś mają prawo do lasów i łąk, razem jest tego 550 ha, przekazanych im przez łaskawego monarchę. Nam też się sporo ziemskiego dobra od niego dostało. Władca w swoim serwitucie przekazał nam jedno przesłanie, którego się tradycyjnie trzymamy: “Macie te dobra na własność i pomnażajcie je przez mądre gospodarowanie tak, aby służyły wam i potomnym przez wieki”. Te słowa są dla nas święte. Dbamy o zarybianie, ostro tępimy kłusownictwo, odławiamy tyle, ile potrzebujemy dla siebie…

Przerywamy rozmowę, bo Józek zaczyna wołać o pomoc i podbierak. Wędka wygięła mu się w kabłąk, w kołowrotku rozpaczliwie gra żyłka, wysnuwająca się w błyskawicznym tempie. Na haku szaleje coś wielkiego. Już utrzymanie tego czegoś na uwięzi wydaje się sztuką nie do zrealizowania. “Dowódca” jednak flegmatycznie dyryguje:

  • Trzymaj, nie luzuj, odbijaj, żeby w trzciny nie wlazła. A ten podbierak to sobie w d… włóż, bo ta ryba i tak się do niego nie zmieści. Tu osęka jest potrzebna.

Kilkanaście minut emocji i strachu o końcowy sukces, wreszcie potężne rybie cielsko przewala się koło brzegu. Janek przejmuje kij, a Józek skacze na płyciznę i wyciąga z wody za skrzela olbrzymią pstrą tołpygę. Złowione przeze mnie leszcze, karasie wyglądają jak kijanki przy tym potworze, zahaczającym o rekord kraju (31 kg – dop. red). Niestety, nasza sprężynowa waga miała tylko 20-kilogramową skalę. W mądrych książkach piszą, że długość tego gatunku nie przekracza 100 cm. Akurat! Józkowa tołpyga, co dokumentuje pamiątkowe zdjęcie, mierzyła dokładnie 121 cm!
Błyskawicznie zmieniam zestaw, na który “Dowódca” patrzył z takim samym wyrazem twarzy, jak ja wcześniej na wędkę kolegi. Stwierdził, że żarty sobie stroiłem z tutejszego pływającego pogłowia. Jego zdaniem karpie nie mają tu mniej niż 5 kg, a dwumetrowe sumy zalegają w licznych dołkach na głębi, która miejscami dochodzi do 15 metrów.

Na ogół jednak grunt trzeba ustawiać na 1,5 – 2 metry, więc wszelka biała ryba, zwłaszcza ta, która lubi się wygrzewać, ma wspaniałe warunki do życia. Dlatego w Goreńskim nie brakuje też drapieżników – szczupaków, węgorzy, sandaczy, okoni – wielkich i obżartych jak bąki.
Kończymy łowy wcześniej niż to było w planie, bo wyniki przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Zwłaszcza że “Dowódca” nie uznaje wędkarstwa sportowego. Łowić trzeba tyle, ile się zje, a nie niszczyć ryb w imię czyjejś pasji, choćby nie wiadomo jak szlachetnie umotywowanej. Otrzymuję też wskazówkę, że jeżeli zamierzam o Jeziorze Goreńskim napisać, to mam też dodać, że goście zostaną chętnie i serdecznie powitani, ale muszą zaakceptować ustalone tu przez wieki zasady połowu.

Jan Szczerkowski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments