piątek, 29 marca, 2024

NASZ SPITSBERGEN

Spitsbergen, wyspa leżąca daleko za kręgiem polarnym, dla ichtiologa zajmującego się rybami słodkowodnymi może się wydawać nieciekawa. Żyje tam tylko jeden gatunek takiej ryby – golec. Ale to właśnie z jej powodu uczestniczyłem w lipcu i sierpniu tego roku w wyprawie naukowej na Spitsbergen, którą zorganizował Uniwersytet Wrocławski. Golcami zajmowałem się razem z drem Janem Kuśnierzem, mieliśmy też okazję łowić je na wędki – mówi prof. Andrzej Witkowski

Spitsbergen jest największą wyspą archipelagu Svalbard, należącego do Norwegii. Oblewają go trzy morza: z południa Morze Barentsa, ze wschodu i północy Morze Arktyczne, które przez Rosjan nazywane jest Oceanem Lodowatym, a od zachodu Morze Grenlandzkie.

Badania Spitsbergenu są ważne z wielu powodów. Dla nas to nieocenione źródło informacji o tym, co działo się na terytorium Polski w czasach, gdy kilkakrotnie był u nas skandynawski lodowiec. Polska ma zresztą znaczący udział w badaniach polarnych i to w skali międzynarodowej. Arktyką zainteresowaliśmy się już na początku XVIII wieku. Polacy uczestniczyli wówczas w wyprawach badawczych na Syberię, Alaskę i Grenlandię. Pionierami byli zoolog Jan Czerski i geolog Aleksander Czekanowski. Obaj badali północną Syberię, obaj też zostali uwiecznieni przez Benedykta Dybowskiego w nazwach wielu żyjących na Syberii ryb. Pierwszymi Polakami, którzy zobaczyli Spitsbergen, byli zoolog Aleksander Birula-Białynicki i astrofizyk Jan Sikora. W latach 1899 – 1901 uczestniczyli oni w rosyjsko-szwedzkiej wyprawie na tę wyspę. Birula-Białynicki zajmował się fauną morską i lądową. Zwrócił uwagę na to, że strefa przybrzeżna mórz arktycznych jest bogata, a nie uboga, jak się tego wcześniej spodziewano. W 1910 r. na krótko odwiedził Spitsbergen słynny badacz polarny Henryk Arctowski.

W okresie międzywojennego 20-lecia Polska przedsięwzięła trzy samodzielne wyprawy na Spitsbergen, w latach 1936, 37 i 38. Spory w tym udział miał prof. Stanisław Siedlecki. Poczyniono wówczas wiele obserwacji dotyczących zwierząt i roślin Spitsbergenu. Prof. Siedlecki poprowadził też pierwszą po drugiej wojnie światowej wyprawę do Arktyki, w tym na Spitsbergen (1957 r.). Nad fiordem Hornsund zbudowano wówczas Polską Stację Polarną PAN, czynną z przerwami do dziś. W latach 70. ciężar badań Spitsbergenu wzięli na siebie badacze wrocławscy. Zorganizowano aż pięć wypraw, zwanych wrocławską serią. Od tego czasu Uniwersytet Wrocławski ma na przedpolu lodowca Werenskiolda Stację Polarną im. Stanisława Baranowskiego.

Tegoroczna wrocławska wyprawa na Spitsbergen była pierwszą z trzech zaplanowanych. Po wielu latach przerwy w badaniach polarnych zorganizowaliśmy ją w ramach obchodów 300-lecia Uniwersytetu Wrocławskiego. Zadaniem tych wypraw jest przede wszystkim dokumentowanie zmian w środowisku naturalnym spowodowanych zmieniającym się klimatem. Na całym świecie obserwuje się coraz szybsze zanikanie lodowców, które po prostu topnieją. Na obszarze Svalbardu to zjawisko też jest bardzo wyraźne. Dlatego badane są głównie wpływy zmian klimatycznych na przebieg procesów glacjalnych (lodowcowych) i peryglacjalnych (w najbliższym otoczeniu lodowca). Istotną część tych badań stanowią również obserwacje fauny i flory w okolicach fiordu Hornsund. Ekosystem tego fiordu uznany został za jeden z sześciu modelowych ekosystemów morskich dla Europy. Ma on zostać dokładnie poznany, od bakterii po ssaki i ptaki.

Tak szerokie tematycznie badania wymagają udziału różnych specjalistów. Oprócz nas, ichtiologów, w ekipie było jeszcze siedmiu naukowców: dr Jerzy Pereyma – glacjolog, dr Jan Klementowski – geomorfolog, dr Robert Tarka – hydrogeolog, botanicy: prof. Jan Matuła i dr Bronisław Wojtuń oraz dr Andrzej Raj – entomolog i fotografik Karkonoskiego Parku Narodowego.

Na Spitsbergen dotarliśmy samolotem 7 lipca. Po wylądowaniu w Longyearbyen, stolicy Svalbardu, przepłynęliśmy statkiem do fiordu Hornsund. Ekwipunek dotarł tam wcześniej statkiem szkolno-badawczym „Horyzont II”. Wszyscy, oprócz dra Kusznierza i mnie, zamieszkali w uniwersyteckiej Stacji Polarnej im. Stanisława Baranowskiego, tragicznie zmarłego wrocławskiego polarnika.

Spitsbergen zaskoczył nas piękną słoneczną pogodą. Temperatura wynosiła niekiedy 12 st. C, czyli zbliżała się do maksymalnej temperatury (13,4 st. C), jaką na Hornsundzie kiedykolwiek zanotowano. Do tego tundra pięknie zakwitła i wyglądała jakby ją wyłożono kolorowymi dywanami. Kwitły niewielkie rośliny kwiatowe jak lepnica, skalnica, szczawiór. Barwy nadawały skałom także liczne porosty, grzyby i mchy. Miejscami nawet lodowiec był czerwony od żyjących w nim glonów. Przyroda bujnie rozkwita tutaj tylko podczas polarnego lata, które zaczyna się pod koniec czerwca i trwa do połowy września. Sezon wegetacyjny jest bardzo krótki, zarówno rośliny, jak i zwierzęta bardzo się spieszą, żeby ten okres dobrze wykorzystać. Słońce świeci całą dobę (dzień polarny trwa od kwietnia do końca sierpnia), więc zwierzęta mogą żerować prawie bez przerwy.

Świat zwierząt jest tu nadzwyczaj różnorodny. Zaskoczyło nas, że zwierzęta zbytnio się człowieka nie obawiają. Uwagę przyciągają zwłaszcza ptaki, których żyją tu miliony. Właśnie był okres ich lęgów. Odnosiłem czasem wrażenie, jakby między skały, gdzie się gnieździły, ktoś wstawił głośnik i nadawał muzykę. Tak głośno darły się głównie alczyki, swym ubarwieniem przypominające pingwiny. Oprócz nich są tu traczyki lodowe, bernikle (gatunek gęsi), duże mewy modrodziobe, wydrzyki pasożytne. Większość ptaków żeruje w morzu, ale dwa ostatnie gatunki napastują inne ptaki i w ten sposób zdobywają pokarm. Byłem też świadkiem, jak wydrzyk zaatakował człowieka.

Ssaki są na Spitsbergenie mniej liczne niż ptaki, ale też spotykaliśmy je często. Spokojnie spacerują stada reniferów, czasem do stacji podchodzą lisy polarne, czyli pieśce, które u nas są hodowane dla ich futra. Można też spotkać bardzo groźne niedźwiedzie białe. Każdy, kto tu przyjedzie, najpierw musi poznać tajniki posługiwania się bronią. Na Spitsbergenie jest to umiejętność nieodzowna, bo spotkania z niedźwiedziami białymi są częste. Wprawdzie latem jest ich mniej niż zimą (wtedy przychodzą tu z północy), ale obecne są tu stale. Szybko mieliśmy okazję się o tym przekonać, na szczęście bez dramatycznych skutków. Kilka dni po przyjeździe niedźwiedź dobrał się nam do bagażu, który z powodu złej pogody nie został w porę zabezpieczony. Wypił trzy litry oleju, zjadł 24 kilo margaryny i do tego pięć kilogramów… proszku do prania.

Sądzimy, że raczej mu nie zaszkodził. Początkowo z drem Kusznierzem mieszkaliśmy w husie, czyli niewygodnym domku traperskim na przylądku Wilczka, niedaleko stacji badawczej PAN w Hornsundzie. Stamtąd mieliśmy bliżej do rzeki Revelva i jeziora Revvatnet, gdzie żyją golce. Codziennie wędrowaliśmy ponad 20 kilometrów, w dodatku objuczeni sprzętem. Ryby łowiliśmy specjalną siecią (żakiem) z długimi skrzydłami, które przegradzały całą szerokość tej dosyć płytkiej rzeki. Z sieci wybieraliśmy je co sześć godzin. Złowione golce były usypiane, mierzone i ważone, pobieraliśmy też z nich po kilka łusek i niewielki fragment płetw do badań genetycznych. Potem ryby wracały do wody.

Nasze badania mają podwójny cel. 1. Ustalić okresy migracji golców (formy wędrownej) do miejsc rozrodu i z powrotem; 2. Określić strukturę populacji formy wędrownej, tzn. zbadać wiek, wielkość i płeć ryb wstępujących na tarło. Prócz tego zebraliśmy materiał, który wykaże, czy między formami wędrownymi i stacjonarnymi są różnice genetyczne.

Gdy inni członkowie wyprawy zakończyli prace terenowe, w stacji PAN się nieco rozluźniło i mogliśmy się tam przenieść. Skorzystaliśmy z tego chętnie, bo w husie była okropna wilgoć. W stacji warunki są wręcz luksusowe (ciepła woda, telefon, telewizja satelitarna), ale i tak przebywaliśmy tam tylko wtedy, gdy zła pogoda uniemożliwiała nam prowadzenie badań.

Nie tylko zwierzęta i rośliny, ale także my poddaliśmy się rytmowi polarnego lata. Przy stale trwającym dniu spać się nie chciało, więc pracowaliśmy długo, niekiedy do czwartej w nocy. Był jednak także czas na rozrywki. Przydały się zabrane przez nas wędki. To duże przeżycie wędkować ze świadomością, że nikt tego tam przed nami nie robił, a jeżeli nawet jacyś wędkarze w te strony trafili, to na pewno było ich bardzo niewielu. Golce zachowywały się bardzo agresywnie i świetnie brały na twistery i obrotówki.

Odwiedziliśmy Uniwersytet Swalbardzki w Longyearbyen, centrum naukowo-turystyczne w Ny Alesund, rosyjską osadę górniczą w Barentsburgu oraz letnie stacje Uniwersytetu Poznańskiego i Toruńskiego zlokalizowane w środkowej części wyspy. Zorganizowaliśmy też mistrzostwa Hornsundu w otwieraniu beczek na czas. W beczkach przywożone jest tu paliwo, po opróżnieniu służą do wywozu śmieci. Stacje badawcze funkcjonują tak, żeby w jak najmniejszym stopniu wpływać na tutejszą przyrodę. Jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane przez norweskich administratorów, bowiem na znacznych obszarach Svalbardu utworzono w ostatnich latach kilka rozległych parków narodowych. Nie wolno na przykład po tundrze jeździć pojazdami gąsienicowymi, bo zabliźnianie spowodowanych przez nie szkód trwa w tym klimacie niezmiernie długo.

Pomimo trudnych warunków terenowych i klimatycznych udało się nam zrealizować znaczną część zaplanowego programu. Nie mniej jednak wiele aspektów badań wymaga kilkuletnich kontynuacji. Ale o tym napiszę za rok, po powrocie ze Spitsbergenu.

Prof. dr hab. Andrzej Witkowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments