W listopadzie, a nawet w ciepłe dni grudnia, sandacze łowię, z dobrym skutkiem, na błystki podlodowe. Są to podróbki przynęt rosyjskich, wykonane z cienkiej blachy mosiężnej lub miedzianej, wypełnione ołowiem i uzbrojone w pojedynczy haczyk. Ich długość wynosi 6 cm, więc pod tym względem przypominają wyrośnięty narybek płoci, krąpi lub uklejek. Rybki te są przez sandacze często atakowane aż do nadejścia trwałych mrozów.
Jesienią sandaczy szukam tam, gdzie widzę dużo drobnicy, przede wszystkim przy kamienno-faszynowych opaskach, ostro opadających wyrwach brzegowych i we wlewach długich, porozrywanych główek. Wieczorem przenoszę się na wypłycenia pomiędzy główkami i przybrzeżne rynny z wolnym, wstecznym prądem. Tam sandacze urządzają niekiedy polowania grupowe.
Podlodówkę rzucam daleko pod prąd i ściągam ją długimi, łagodnymi skokami. Prowadzona w ten sposób błystka idzie zakosami przy dnie i od czasu do czasu wzbija drobiny mułu. Małą przynętę sandacze połykają w całości. Brania są czytelne, a puste zacięcia zdarzają się rzadko. Nieodzowne jest jednak sztywne i długie wędzisko (2,40 m) oraz plecionka lub żyłka o średnicy co najmniej 0,25 mm.
(wb)