O „grzebaniu w mule” suwalscy wędkarze mówią wtedy, gdy ryby żerują anemicznie, a brania objawiają się ledwo dostrzegalnym ugięciem kiwaka lub częściej jego poluzowaniem. Z taką sytuacją mamy do czynienia zwykle w środku zimy, kiedy ryby trudny czas starają się przeczekać w spokoju i przy jak najmniejszym nakładzie energii. Schodzą wtedy w głębsze, osłonięte miejsca, gdzie woda jest najcieplejsza. Nie odrywają się od dna, bo im bardziej w górę, tym jest coraz zimniej. Tuż pod lodem woda ma temperaturę bliską zeru.
O ile to możliwe, np. w czasie odwilży, nowych dziur nie sporządzamy, lecz butem rozbijamy stare. W mroźny dzień trzeba jednak wiercić. Robimy to jak najciszej, wiertła nie wyciągamy z wody gwałtownym ruchem i nie obstukujemy go o lód. Na marginesie: świdry łopatkowe są o wiele cichsze od tych, które mają noże. Drobin lodu z przerębla nie usuwamy, żeby nie prześwietlić wody. Przynętę pod lód wpuszczamy po palcu albo trochę śryżu odgarniamy patykiem. W słoneczny dzień otwór trzeba koniecznie zakryć kawałkiem czarnej folii z niewielką dziurką na wędkę.
Jakkolwiek najskuteczniejszą metodą podlodową jest mormyszka, to gdy ryby żerują słabo, warto próbować łowić je na spławik albo na tzw. haczyk (zestaw spławikowy z kiwakiem). Czasem te sposoby okazują się lepsze. Stosujemy wtedy obciążenie w postaci pojedynczej łezki (chodzi o to, aby jak najszybciej opuścić przynętę na dno), bardzo krótki przypon (5 – 6 cm) oraz haczyki z długim uszkiem, bo lepiej się nimi zacina i łatwiej zdjąć z nich złowione ryby.
Spod lodu najlepiej łowi się wędeczkami z krótką szczytówką (z zachowaniem przepisowych 30 cm). Operujemy nimi w centrum przerębla. Kiwak mamy pod nosem, więc łatwo dostrzeżemy nawet bardzo delikatne branie i zatniemy w porę. Gdy łowimy dłuższymi wędkami, musimy się odsunąć od przerębla, więc brania widzimy gorzej. Ponadto podczas holu trzeba przyciągać wędkę do siebie, istnieje zatem groźba, że żyłka przetnie się o krawędź lodu. Żyłki stosujemy oczywiście jak najcieńsze (0,06 – 0,08 mm). Miękkich (np. Cenitan Browninga, Trabucco lub Feeling Sensasa) używamy wtedy, gdy łowimy na wędkę z kołowrotkiem. Jeżeli żyłkę odkładamy ręcznie, powinna ona być sztywniejsza (np. Stroft), bo miękka owija się wokół palca.
Do łowienia niemrawych płoci stosujemy mormyszki jak najmniejsze i lekkie. Bardzo dobre są łezki wykonane z miedzi, mosiądzu lub srebra. Wolframowe ważą zbyt wiele, gdy ryba poczuje nienaturalny ciężar, natychmiast je wypluwa. Wprawdzie lekka przynęta długo opada, ale z tym trzeba się pogodzić, bo każdy dodatkowy gram pogarsza wyniki. Na głębokim łowisku można w ostateczności zacisnąć na żyłce śrucinę, 15 cm powyżej przynęty. Na haczyk zakładamy jedną, góra dwie ochotki. Jeżeli będzie ich więcej, ryby je obskubią. Po każdym pustym braniu sprawdzamy stan przynęty. Wyssane larwy odrzucamy, w to miejsce dajemy świeże.
Do lekkich mormyszek wskazany jest bardzo czuły kiwak. Można go zrobić samemu z kawałka kliszy fotograficznej. Dodajemy mu trzy – cztery przelotki z igelitu, które nie tylko go usztywnią, ale też nie pozwolą, żeby się żyłka wokół niego owijała. Emulsji nie zmywamy. Klisza pozbawiona emulsji łatwo się załamuje i pęka. Mormyszką pracujemy prawie bez prowokacji. Unosimy ją z dna (nie wyżej niż 10 cm) i opuszczamy bardzo wolno i płynnie, lekko potrząsamy, kiedy dotknie gruntu. Zacinamy, gdy tylko dostrzeżemy jakiś podejrzany ruch kiwaka.
W dużych jeziorach i zbiornikach zaporowych bardzo skuteczne są tzw. dreisseny. Są to rosyjskie mormyszki imitujące małe racicznice (dreissena – łacińska nazwa racicznicy), które w takich wodach są podstawowym pokarmem dużych płoci i leszczy. Dreissenami pląsamy wyłącznie po dnie. Unosimy je wolno tak długo, aż się kiwak maksymalnie wygnie, potem znów równie wolno kładziemy. Taka gra mormyszką powoduje, że ochotki na haczyku falują (tym razem zakładamy ich kilka, bo przecież polujemy na większe ryby). Dreisseny są tak skonstruowane, że mogą się zagłębiać w mule, co zapewne czynią małże kryjąc się przed niebezpieczeństwem.
W środku zimy strajkują nie tylko płocie. Bywają dni, a nawet tygodnie, gdy okoni także nasza przynęta jakby nie interesowała. Zdarza się to zwykle przy pochmurnym niebie, zaraz po nadejściu niżu. Gdyby wtedy zajrzeć przez przerębel pod wodę, można by dostrzec stojące tuż nad dnem stadko zgrabnych garbusów. Brać jednak nie chcą. Czasem jeden i drugi, zawsze z tych najmniejszych, nastroszy płetwę grzbietową, podpłynie i popatrzy, ale po chwili znudzony odchodzi od podrygującej na haczyku ochotki lub dżdżownicy. Niegdyś jedyną przynętą, jaka je w takich okolicznościach ruszała, był niewielki żywczyk. Jednak od wielu już lat spod lodu na rybki łowić nie wolno, więc kiedy okonie są niemrawe, wielkich sukcesów nie ma co oczekiwać. Dobrze, jeżeli uda się wydłubać choć kilka sztuk.
Do dłubania okoni używamy średnich lub małych mormyszek wolframowych w kształcie kulki lub łezki, najlepiej pokrytych miedzianą powłoką. Drapieżniki zawsze wolą przynęty pracujące agresywnie. Teraz jednak należy je wprowadzić w drgania o bardzo dużej częstotliwości. Prostym na to sposobem jest bardzo szybkie poruszanie szczytówką w kółku utworzonym z kciuka i palca wskazującego. Do takiej gry kiwak musi być nieco sztywniejszy. Znakomite są pasemka membran, z których robione są bębny. Te pasemka, tzw. barabany (baraban po rosyjsku znaczy bęben), docierają do nas zza wschodniej granicy i w zasadzie można je kupić tylko na Suwalszczyźnie i Mazurach. Do szybkiego grania mormyszką nadają się również kiwaki wykonane z metalowej sprężyny, włókna szklanego (po zeszlifowaniu na płasko) lub z dwóch – trzech połączonych włosów dzika (pojedynczy będzie się odkształcać).
Pod lodem, kiedy ryby stoją odrętwiałe przy dnie, nie przywabimy ich żadną zanętą. Najpierw trzeba je znaleźć i wtedy odrobiną odpowiedniej karmy możemy je zachęcać do żerowania. Dla okoni dobra jest ochotka (gruba lub dżokers) zmieszana z przesianą ziemią lub glinką. Płocie wymagają zanęty bardziej wyszukanej i pracującej. Najlepiej wziąć sprawdzoną firmową mieszankę płociową i dodać do niej garść wyprażonych konopi i słonecznika z łupinami (wypłyną do góry i wytworzą chmurkę zanętową). Na niektórych łowiskach dobrym dodatkiem są odchody gołębie. Na noc przed wędkowaniem trzeba je zalać gorącą wodą i powstałą z tego papkę połączyć z pozostałymi składnikami. Nie zapominajmy też o ochotce. Podobnie jak w przypadku okoni, mieszamy ją z ziemią i co jakiś czas w niewielkich porcjach wrzucamy do wody.
Wiesław Branowski