Wojciech Kryda łowi pstrągi spiningiem i muchówką od 20 lat. Złowił kilkadziesiąt pstrągów powyżej 50 cm, a życiowy rekord mierzył 61 centymetrów. W dorzeczu Wisłoka, gdzie ostatnio spędza najwięcej czasu, łowi w zakrzaczonych rzeczkach o szerokości do 5 m. Używa wędki Fibatube (Hardy) o długości 2,1 m i ciężarze rzutowym 14 g. Jest to wędka bardzo elastyczna, o dużej dynamice zacięcia i wytrzymała na przeciążenia. Do codziennego łowienia używa plecionki 0,10 mm o wytrzymałości 6 kg. W bardzo trudnych miejscach, w których jest dużo zaczepów, lub kiedy poluje na upatrzone okazy, zakłada plecionkę 0,20 o wytrzymałości 15 kg.
Ze wszystkich przynęt pstrągowych najczęściej stosuję błystki wahadłowe, zwłaszcza na wiosnę. Pracująca w prądzie wahadłówka świetnie nadaje się do przeczesywania nawet głębokich i krótkich dołków. Po trąceniu o dno nie gaśnie, jak obrotówka, ani nie zaczepia się bez przerwy, jak tonący wobler. Poza tym pstrągi nie znają wahadłówek, bo to przynęta niemodna. Wreszcie wahadłówka to przynęta selektywna. Rzadko mi się zdarza złowić na nią sztukę mającą mniej niż 30 cm.
Dobrych pstrągowych wahadłówek jest niewiele, w dodatku trzeba je jeszcze dobierać do nurtu i głębokości rzeki. Najbardziej cenię sobie miniaturowe wersje trociowych karlinek. Wybieram takie, które pracują wahadłowo przy wolnym prowadzeniu, natomiast kręcą się przy każdym przyspieszeniu lub wpłynięciu w bystry nurt. Niektóre błystki są zbyt szerokie jak na swoje wykrępowanie i grubość blachy, wtedy nurt wypycha je do powierzchni. Trafiają się też wahadłówki słabo wykrępowane lub z grubej blachy, przeznaczone do łowienia w głębokim prądzie. Te z kolei w pstrągowym doł-ku pracują zbyt słabo. Choć da się je łatwo sprowadzić do dna, kiepsko wabią ryby w spokojnej wodzie.
Pstrągi w małych rzeczkach zazwyczaj się płoszą na widok błyszczących przynęt, dlatego choć łowię na wahadłówki w różnych kolorach, największe przekonanie mam do błystek miedzianych. Nie dają ostrych refleksów, zwłaszcza gdy się pokryją lekką patyną. Niezastąpione są szczególnie w czystej wodzie i w pogodne dni. W wodzie zmąconej nie łowię wcale. Pstrągowe rzeczki w dorzeczu Wisłoka, gdzie łowię najczęściej, przybierają krótko i gwałtownie. Potokowce chowają się wówczas w podmycia brzegu i bardzo słabo biorą. Wychodzą żerować, gdy się woda dobrze oczyści. Wtedy też łowię głównie na miedziane wahadłówki, tyle że udekorowane czerwoną rurką na kotwiczce.
Schodząc w dół rzeki i przeczesując głębokie miejsca rzucam wahadłówkę na ukos pod drugi brzeg. Błystka musi pacnąć o wodę z jak największym chlupotem. Naśladuje w ten sposób wskakującą do wody żabę. Zatapiam błystkę do dna na napiętej żyłce, a potem, przytrzymując, sprowadzam ją w poprzek nurtu pod swój brzeg. Zależnie od spodziewanej głębokości tak unoszę lub opuszczam szczytówkę, żeby błystka cały czas miała kontakt z dnem. Od czasu do czasu ruchem wędki puszczam błystkę w dół rzeki, żeby ją wprowadzić w dołek albo wpuścić za przeszkodę. Jeżeli stoję nad wysokim brzegiem, podmytą burtą lub za drzewem, podciągam błystkę bardzo powoli pod prąd. Kiedy jest płytko i pstrągowych kryjówek nie ma, to szkoda mi czasu na podciąganie. Wolę rzucić jeszcze raz o kilkadziesiąt centymetrów dalej w dół rzeki.
Jeżeli z jakiegoś stanowiska wypada mi rzucać w poprzek albo w górę rzeki, zakładam mocno pośniedziałą wahadłówkę podobną do żaby. Z chlupotem wrzucam ją pod drugi brzeg i gdy opadnie w pół wody, ściągam ją skokami do siebie.
Przy obławianiu klasycznych dołków staram się zawsze stanąć wyżej. Najpierw naprowadzam błystkę na wlew i tam ją przytrzymuję co najmniej kilka sekund. Na wlewach pstrągi biorą raczej późną wiosną i latem, ale są to miejsca na tyle interesujące, że staram się je dokładnie przeszukać o każdej porze roku. Gdy nie ma brania ani nawet puknięcia, błystkę puszczam, a nurt znosi ją do dołka. Właśnie tam, w prądowym cieniu za wlewem, zwykle czatuje wiosenny pstrąg. Nawet gdy błystka opada na luźnej żyłce, to daje jakieś intrygujące go odbłyski. Nieraz wystarczy ją potem lekko podnieść nad dno. Błystka wykonuje dwa – trzy wahnięcia lub obroty i następuje uderzenie. Jeżeli nie, to powoli podciągam ją do wlewu i zaczynam wabić od początku. Kiedy wypada mi stanąć bardziej z boku dołka niż nad nim, to za każdym razem rzucam od nowa.
Zazwyczaj przy każdym kolejnym dołku rzucam mniej więcej dziesięć razy, a dwa – trzy razy więcej w miejscach, gdzie pstrąg wyszedł do błystki albo namierzyłem dużą sztukę. Co pół godziny zmieniam przynętę i robię to tak długo, aż utrafię w gust pstrągów. Gdy złowię rybę, widzę wyjścia lub choćby tylko mam uderzenia małych pstrążków, to tej wahadłówki używam już do końca dnia. Gdy pstrągi żerują wyjątkowo dobrze, obławiam tylko te dołki, gdzie mam namierzone duże pstrągi. Tam już rzucam po kilkadziesiąt razy różnymi przynętami, od stonowanych wahadłówek, przez woblery, aż do jaskrawych obrotówek.
Wojciech Kryda
Rzeszów