wtorek, 21 stycznia, 2025
Strona głównaLódNOCNE POŁOWY LESZCZY

NOCNE POŁOWY LESZCZY

O wejściu leszczy w łowisko powiadamia nas spławik, który zaczyna się przesuwać i podrygiwać, co jest spowodowane tym, że ryby ocierają się o pionowo zwisającą żyłkę.

Kiedy słońce dotyka horyzontu, na muliste wypłycenia o głębokości 2 – 4 metrów wypływają leszcze. Warto wtedy przysiąść przy jednym ze starych przerębli, który był nęcony grubą zanętą. Znajdziemy go bez trudu, trzeba tylko patrzeć, koło której dziury leżą na lodzie resztki tartej bułki, płatków owsianych, okruchy rozmoczonego chleba lub kawałki czerwonych robaków. Leszczowe łowisko możemy też, rzecz jasna, przygotować sami, zanęcając jeden lub dwa przeręble przez kilka dni treściwą paszą. Robimy to oczywiście tam, gdzie te ryby przebywają. A z nastaniem wiosennej odwilży leszcze opuszczają głębokie doły pośrodku jeziora i przenoszą się na rozległe przybrzeżne stoki. Szczególnie lubią ujścia strumieni i rzeczek, gdzie woda jest dobrze natleniona. W dużych jeziorach spotkamy je również u podnóża wysp i na łagodnych stokach podwodnych górek.

Na leszcze można się wybrać z mormyszką. Dużą, płaską i dość ciężką (bo jej głównym zadaniem będzie wzruszanie mułu), uzbrojoną w spory haczyk, na którym zmieścimy kilkanaście larw ochotki lub dwa – trzy małe gnojaczki. Mormyszkę wolno unosimy z dna na wysokość około 5 centymetrów, po czym ją nieco bardziej zdecydowanie opuszczamy. Tym sposobem kusimy ryby pęczkiem larw lub robaczków wynurzających się z mułu. Niby nic wielkiego, ale potrzebne jest trochę wprawy i dość sztywne wędzisko z niezbyt sprężystym kiwakiem, żeby przynęta nie wystrzeliwała z dna i nie płoszyła ryb.

Po zmierzchu wędkowanie mormyszką staje się dość uciążliwe. Trzeba wtedy oświetlać kiwak latarką lub wyposażyć go w świet-lik, co jednak źle wpływa na jego pracę. Lepiej sięgnąć po metodę spławikową. Chociaż leszcze łowi się tak samo jak płocie, to jednak wędka, jakiej użyjemy, musi być mocniejsza i koniecznie z kołowrotkiem, na który nawiniemy żyłkę o średnicy przynajmniej 0,12 mm. Spławik powinien być wysmukły, z antenką wyporną ( brania wystawiające!), a przy tym dość grubą, żeby założyć na niej świetlik. I koniecznie przelotowy, mocowany do żyłki jednopunktowo, czyli poprzez uszko w dolnej antence. Wielkość spławika będzie zależeć od głębokości wody, ale nie ma co przesadzać z jego delikatnością. Minimum to 3 gramy wyporności, ale jeśli dadzą o sobie znać podwodne prądy, to nawet 10 gramów. Leszcze nie lubią, gdy przynęta podryguje im pod nosem. Zestaw wyważamy do granicy pływalności tak, żeby z wody wystawało tylko pół świetlika.

Zimą leszcze szukają pokarmu bardzo kalorycznego. Dlatego na haczyk założymy duży pęczek ochotek lub 2 – 3 czerwone robaczki (ale wtedy naszym utrapieniem mogą być jazgarze). Dobre są również larwy chruścików, potocznie nazywane kłódkami, oraz szyjki raka. Pod sam koniec zimy coraz skuteczniejsze stają się przynęty roślinne, a więc wszelkie pasty, pszenica, pęczak, parzone płatki owsiane itp.

O wejściu leszczy w łowisko powiadamia nas spławik, który zaczyna się przesuwać i podrygiwać, co jest spowodowane tym, że ryby ocierają się o pionowo zwisającą żyłkę. Po chwili następują brania, jedno po drugim, z małymi przerwami. Kiedy spławik zastyga na dłuższy czas w bezruchu, dobrze jest podciągnąć przynętę kilka razy w górę i opuścić ją z powrotem na dno. Gdy antenka ze świetlikiem zdecydowanie się uniesie, to znak, że mamy branie. Natychmiast zacinamy i jak najszybciej odciągamy leszcza od dna, żeby nie spłoszył innych ryb ze stada. W połowie wody dajemy mu się wyhasać, do przerębla dociągamy go wtedy, gdy jest już zmęczony. Najpierw wystawiamy mu łeb nad wodę, żeby łyknął powietrza (to go nieco oszołomi). Dopiero kiedy się wyłoży, wyciągamy go ręką lub małą osęką, która zimą zastępuje nam podbierak.

Leszcze doskonale biorą w ostatnich dwóch tygodniach przed zejściem lodu. Połowom sprzyja ciepła, ale pochmurna pogoda podczas utrzymującej się od kilku dni odwilży. Wybierając się w taki wieczór na ryby, warto zawczasu poszerzyć przerębel, aby mógł się w nim zmieścić leszcz ważący dwa, a nawet trzy kilogramy. W nocy na lodzie zachowujemy się cicho, chodzimy ostrożnie, nie szuramy przedmiotami. Nie oświetlamy też przerębla zbyt jasnym światłem.

Sieje z echosondy
Schodzenie lodów to czas siejowych żniw. W ostatnich latach metody połowu tych ryb bardzo się zmieniły. Tylko na Wielkich Jeziorach Mazurskich miejscowi wędkarze uparcie próbują jeszcze łowić sieje na błystki, lecz z coraz gorszym skutkiem. A to dlatego, że przyzwyczaili się do wszystkożernej siei szlachetnej. Żyje ona w strefie głębinowej i przybrzeżnej, zimą odżywia się drobnymi rybami (głównie stynką), ale obecnie jest już nieliczna. Skrzyżowała się bowiem ze sprowadzoną z Rosji pelugą (ryba siejowata odporna na ubytki tlenu, wysoką temperaturę i zanieczyszczenia), którą pod koniec lat 60. rybacy zaczęli masowo wprowadzać do naszych jezior. Powstałe z tego hybrydy (mieszańce) nie osiągają dużych rozmiarów, a ich jedynym pokarmem jest plankton. Łowić je na błystki to tak, jakby do wróbli strzelać z armaty.

W gusta tych ryb, odcedzających z wody drobne organizmy (wioślarki, larwy muchówek, widłonogi), może trafić tylko bardzo mała przynęta. Na przykład najmniejsza mormyszka, tzw. drobinka, ale wyposażona w długi i mocny haczyk, bo mamy do czynienia z rybami o średniej wadze od 600 gramów do kilograma. W głębi kraju mormyszkę na sieje dostać trudno, duży ich wybór jest tylko na Mazurach i Suwalszczyźnie. Przy zakupie należy zwracać uwagę na haczyk: ma być mocny i w miarę cienki. To najważniejszy element mormyszki. Jej kolor i kształt są mało istotne, podobnie jak materiał, z którego jest zrobiona. Wolframowe mają tylko tę zaletę, że opadają szybciej od ołowianych, ale są dużo droższe.

Hybrydy siei i pelugi żyją w wodach otwartych, zimą jednak najczęściej przebywają w warstwie powierzchniowej, na głębokości od 1 do 6 metrów. Mormyszkę z jedną lub dwiema ochotkami (może też być biały robaczek) puszczamy 5 – 6 metrów w dół i potem bardzo wolno podciągamy, nawijając żyłkę na kołowrotek. Można też użyć zwykłej wędki i żyłkę wyciągać ręką, ale polecam to tylko doświadczonym łowcom podlodowym. Brania trzeba się spodziewać w każdej chwili, a że jest mocne i zdecydowane, warto zawczasu ustawić hamulec w kołowrotku. Zahaczona sieja energicznie walczy o życie, bije do góry i szybko pływa wokół przerębla (robi tzw. karuzelę). Nierzadko się wtedy uwalnia, w czym często jej pomagamy, luzując w tym momencie żyłkę. Aby tego uniknąć, dobrze jest wyślizgnąć rybę na lód.

Znaleźć sieje nie jest łatwo. Na jeziorach północno–wschodniej Polski, gdzie wędkarze łowią te ryby od lat, siejowe tonie są powszechnie znane i wystarczy o nie zapytać. Ale uwaga, znajdują się one daleko od brzegu i trzeba przejść po lodzie nawet kilka kilometrów! W ostatnich latach, wraz z upowszechnieniem się sztucznego rozrodu siei, trafiły one do wielu głębszych, choć niekoniecznie dużych jezior na Pomorzu, Ziemi Lubuskiej i w Wielkopolsce. Tamtejsi wędkarze dopiero uczą się je łowić, więc o dobrą informację trudno i trzeba raczej zdać się na własne siły. Pomóc może nam echosonda szczególnie przy penetracji najgłębsze miejsc. Ale i z nią należy się uzbroić w cierpliwość, bo sieje dużo pływają. Mogą się pojawić za godzinę, dwie albo dopiero jutro. Najlepiej biorą rano, gdy tylko się rozwidni, aż do południa. Po godzinie 13 w zasadzie można już zwijać manatki, niekiedy jednak dużą sztukę udaje się złowić akurat pod wieczór.

Andrzej Parkosz

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments