sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaLódMOJE BŁYSTKI

MOJE BŁYSTKI

Skutecznego sposobu dopracowałem się stopniowo. Przełomowym momentem było odkrycie, że okonie zawzięcie atakują błystki „uciekające” do dna.

Tam, gdzie łowię, prawie wszyscy wędkarze stosują błystki kupowane w sklepach i okonie są z nimi obeznane. Chciałem, żeby moje błystki się wyróżniały, dlatego zacząłem je robić sam z miedzianych i mosiężnych blaszek zalutowanych ołowiem albo cyną. Nauczył mnie tego wspaniały człowiek, nieżyjący już blacharz, Wojciech Mazberg z Chojnic.

Moje błystki mają kształt przypominający rybkę, długość od 2,5 do 8 cm i są wyważone mniej więcej w 1/3 wysokości (licząc od dołu). Ich wspólną cechą jest szeroki płaski ogonek. Jego wygięcie decyduje o tym, jak gwałtownie błystka pracuje. Każda z nich, gdy opada, idzie na bok, natomiast przy poderwaniu zaczyna się obracać. Jeżeli okonie biorą dobrze, skuteczne są błystki duże (ponad 5 cm) i agresywne, przy słabych braniach częściej atakowane są błystki małe i słabo wygięte. Najwięcej okoni łowię w dni słoneczne około południa. Wtedy stosuję błystki matowe, wypełnione ołowiem.

W dni pochmurne wolę lutowane cyną, z wypolerowanymi blaszkami.
Błystki zbroję w luźno podwieszoną kotwiczkę. W pierwotnej wersji haczyki albo kotwiczki były wlutowane, ale wiele okoni się z nich spinało. Do kotwiczki zawsze doczepiam skromny chwościk z czerwonej wełny (zbyt duży chwost lub kotwica hamują pracę błystki). Bez niego mam dużo pustych brań. Przypuszczam, że wtedy okonie pukają w błystkę gdziekolwiek, a gdy jest chwościk, to on je intryguje najbardziej i trafiają pyskami na ostrza.

Żyłkę zawiązuję do błystki zawsze przez kawałek koszulki igelitowej ściągniętej z przewodu telefonicznego, którą wkładam w otwór błystki. Chroni ona żyłkę przed przetarciem. Inne mocowanie błystce nie służy. Robiłem próby z karabińczykami, ale wtedy efektywność przynęty spadała nawet o połowę.

Pod względem kolorów i pracy moje błystki są podobne do ryb dennych, zwłaszcza jazgarzy i kiełbi. Dlatego gram nimi drobnymi ruchami i przy samym dnie, a jeżeli okonie stoją wysoko, prowokuję je naśladując rybkę uciekającą do dna. Po opuszczeniu błystki do gruntu unoszę ją szybkim ruchem na pół metra i pozwalam jej łagodnie opaść na głębokość około 10 cm nad dnem. Potem robię serię „skubnięć” szczytówką po parę centymetrów w górę. Po każdym takim ruchu następuje przerwa, która jednak nie może trwać dłużej niż sekundę, żeby błystka nie przestawała drgać i balansować. Podniesioną o kilkadziesiąt centymetrów błystkę znów powoli opuszczam 10 cm nad dno i zaczynam od początku. Przy tym prowadzeniu błystka, dzięki swojej konstrukcji, cały czas pracuje nie tylko w pionie, ale odchodzi też szeroko na boki.

Cała ta gra ma tylko przywabiać okonie, bo do brań prawie zawsze dochodzi dopiero po opuszczeniu błystki nad dno. Nie ma przy tym gwałtownych uderzeń, ryba się nie uwiesza, są tylko charakterystyczne puknięcia w błystkę. Jeżeli zareaguję natychmiast, to okoń przeważnie jest zacięty, gdy się choćby o ułamek sekundy spóźnię, to zacięcie jest puste.

Kiedy przez kilka minut nie mam pobić przy gruncie, stopniowo zaczynam grać błystką coraz wyżej i wyżej, aż dojdę do metra nad dnem. Nie nawijam przy tym żyłki na kołowrotek, tylko podnoszę szczytówkę. Jeżeli natrafię na okonia stojącego wysoko nad dnem, a jego puknięcia nie uda mi się zaciąć, to powracam na tę samą wysokość i podrygując szczytówką zaczynam błystkę szybko opuszczać do samego dna. Żyłkę mam cały czas napiętą, żeby wyczuć branie. Okoń zazwyczaj schodzi za uciekającą w dół przynętą i atakuje ją nieraz bardzo nisko. Zdarzyło mi się wiele razy, że duże ostrożne okonie, które nie reagowały na typowe prowadzenie błystki, atakowały ją, kiedy już opierała się o dno.

Zupełnie jakby chciały złapać uciekającą w dół rybkę zanim ukryje się w dnie.

Odwrotne niż zazwyczaj prowadzenie błystek, w dodatku nietypowych, okazało się bardzo skuteczne. Zwykle łowię więcej niż inni wędkarze, a w najgorszym razie mam wyniki przeciętne. Najbardziej jednak w tym sposobie łowienia cieszy mnie nie ilość, ale wielkość łowionych okoni. Łowiąc „do dna” wyciągam grube patelniaki nawet tam, gdzie zazwyczaj bierze tylko drobiazg.

Andrzej Kosiedowski
Katowice

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments