Jeziora rynnowe to dla wędkarza wyjątkowe wyzwanie. Tak latem, jak i zimą, są to bardzo trudne
łowiska. Jednak ryby, które w nich żyją, bardzo kuszą.
Rynnowe jeziora są przeważnie bardzo głębokie, dlatego zamarzają bardzo późno, a do tego nierównomiernie. Pierwszy lód zwykle nie pozwala bezpiecznie dojść do końca brzegowych spadów, żeby łowić płocie i leszcze. Ale przecież są inne gatunki ryb. Krąpie, wzdręgi lub ukleje dla wielu wędkarzy są utrapieniem, mnie cieszą i bardzo lubię je łowić spod lodu.
Ukleje i wzdręgi
Gdy lekko przymrozi, ale w ciągu dnia grzeje słonko, ukleje i wzdręgi łowię między trzecim a czwartym metrem pod powierzchnią lodu. Te ryby tak ściśle trzymają się tej głębokości, że kiedy zmniejszę lub zwiększę grunt nawet o niecałe pół metra, brania od razu zanikają. Tylko w pochmurne dni szukam ich nieco głębiej, nigdy jednak poniżej pięciu metrów.
Miejsce obficie nęcę, wrzucając do przerębla płatki owsiane, trochę pęczaku, bułki tartej i porządną garść rozgniecionej kukurydzy, które nawilżam wodą z puszki konserwowej kukurydzy. Dziwne jedzenie jak dla uklei lub krasnopiórek, ale tak naprawdę nie dla nich jest przeznaczone. To na płocie, które staram się zwabić z głębszych miejsc, gdzie nie mogę jeszcze dotrzeć. Wolno opadające składniki zanęty tworzą wielką chmurę okruchów, więc ukleje i wzdręgi wiele z nich pochwycą, zanim opadną na dno. One pierwsze się zjawiają w słupie zanętowym i przez pierwsze godziny, zanim w łowisko wejdą inne ryby, zajmuję się wyłącznie nimi, umieszczając białego robaczka na wspomnianym 3 – 5 metrze.
Po pewnym czasie zwykle brania ustają. Wtedy zestaw umieszczam dwa metry niżej, i już mi biorą średnie płotki i krąpie. Kiedy także one się uspokoją, przynętę ustawiam tuż przy dnie, gdzie mam już zanęcone przyzwoite stado płoci i krąpi. Koniec brań przy dnie wcale nie oznacza końca łowienia. Wtedy ponownie zanęcam przerębel i w ciągu kolejnej godziny lub półtorej, wracam tą samą drogą, tym razem od dna do góry.
Mój sprzęt to zwykła podlodowa spławikówka z kołowrotkiem i dwugramowym spławikiem, żyłką 0,14 i przyponem 0,12, haczykiem od 12 do 10. Wyczynowcy pewnie powiedzą, że to sprzęt na mamuty, ale ryby są innego zdania i nawet ukleje taki haczyk z trzema białymi robakami połykają bez problemu.
Płocie, krąpie i leszcze
Gdy jezioro wreszcie skuje solidny lód, przestawiam się na porządne ryby – płocie, leszcze i czasem krąpie. W rynnowych jeziorach łowienie przyzwoitych sztuk znacznie odbiega od przyjętych sposobów wędkowania na lodzie. Tradycyjnie z dna lub tuż nad nim większe ryby można spotkać tylko na łagodnych spadach krótkich mulistych półek, gdzie głębokość nie przekracza 9 – 10 m. Ale będą to przeważnie tylko patelniaki. Duże krąpie przebywają w miejscach nie płytszych niż 20 metrów, często i głębiej. Dwa metry nad nimi krążą duże leszcze, dwa – trzy metry wyżej ciemnozłote płocie. Ważne, żeby w takim miejscu głębia nie kończyła się właśnie na 20 metrach, lecz schodziła jeszcze niżej.
Dobre łowisko można odkryć po dużej ilości pęcherzyków powietrza widocznych pod lodem, choć to jeszcze nie gwarancja, że pod nim jest dostatecznie głęboko. Duże ilości bąbli widać też w rejonach o wiele płytszych i bardzo mulistych. To sprawka małych leszczy, krąpi i jazgarzy, które ryjąc dno uwalniają znajdujące się w nim gazy. Ryby przebywające płytko mają inny dobowy rytm żerowania i poszukują pokarmu przeważnie rano i wieczorem. Ryby głębin zostawiają ogromne ilości bąbli o każdej porze dnia, najczęściej w samo południe. Pod przezroczystym lodem niekiedy widać bąbelki gazu idące z dołu na dużym obszarze i walące w lód jak grad. Najwięcej gradu bąbli obserwuję (oczywiście, jeżeli na lodzie nie ma śniegu) w dni przed większym skokiem ciśnienia.
Łowiąc w głębokim miejscu na haczyk zakładam wyrośniętego czerwonego robaka z kilkoma ochotkami. Te ostatnie dla zapachu, który najskuteczniej prowokuje ryby do brania. Jeżeli chcę łowić duże krąpie, to przynętę razem z połową przyponu kładę na dnie, a spławik obciążam tak, aby koniec jego antenki znajdował się równo z wodą. Leszcze łowię także na to samo, ale zestaw umieszczam w toni: w słoneczne dni trzy metry, w pochmurne około metra nad dnem. Jeszcze wyżej szukam płoci, bo na piątym metrze nad dnem. W przypadku tych ryb zmieniam przynętę na kukurydzę lub kanapkę – kukurydzę z białymi robakami. Branie to z reguły tylko dwu-, trzymilimetrowe uniesienie spławika. Trzeba ciąć, bo po chwili będzie za późno.
Stosuję bardzo mokrą zanętę, która zostawia po sobie duży słup zapachowo-smakowy. Jej skład to kasza jęczmienna, owies obłuszczony zaparzony na rzadko, czyli z dużą ilością wody, śruta sojowa i jak zawsze niezawodny słodki łubin i paczka karmy pedigree. Wszystko mieszam razem tak, żeby uzyskać lekko klejącą papkę, która po wrzuceniu do wody już dwa metry pod lodem opada wielką jasnoszarą chmurą. To, co w zanęcie jest ciężkie, jak łubin i kasza, dość szybko dociera do dna. Resztę zbierają po drodze drobniejsze ryby w odpowiadającej im warstwie wody. Zawsze nęcę dwa, czasem trzy przeręble wykute w obrębie wybranej głębi. Jeżeli lód dopisuje, to innych miejsc nie szukam. Taka taktyka wymaga jednak stałego zanęcania, więc pół wiaderka jedzenia sypię rybom, co trzy – cztery dni. Bez względu na to, czy w danym czasie będę łowił ryby, czy też nie.
Bogdan Barton