Po raz szósty spotkamy się na “Spiningu Bugu”. I znowu będziemy łowili w innym miejscu. W ubiegłym roku obławialiśmy rzekę i jej piękne bużyska (miejscowa nazwa starorzeczy) w okolicach wsi Neple. W miejscu, gdzie do Bugu wpływa Krzna. Jeszcze wcześniej wędkowaliśmy niżej, bo w okolicach Gnojna, gdzie Bug od granicy się odrywa i płynie w kierunku Warszawy. W tym roku przenieśliśmy się do Kodnia, wsi dużej i zasobnej, w której znajduje się sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej. Łowić będziemy w rzece
i bużyskach położonych pomiędzy Terespolem a Sławatyczami. Rzeka na tym odcinku, zresztą jak w każdym innym miejscu, jest przepiękna i groźna. Bug poniżej Terespola, za sprawą wybudowanego tam jazu, jest, a w zasadzie był, inną rzeką.
Jaz wybudowano przed wojną. Jego zadaniem było podpiętrzenie wód Bugu i kilometr wyżej wpływającego Muchawca. Było to potrzebne naszej armii, której specjalne płaskodenne statki, zimujące w Modlinie, wpływały aż na Pińskie Błota i w tym rejonie strzegły granicy. Podniesione wody Muchawca umożliwiały również spławy drewna. Po wojnie było inaczej. Nam już wysokie wody nie były potrzebne, więc jazem zawiadywali Rosjanie, a ostatnio Białorusini.
Prawie sześćdziesiąt lat nikt go nie remontował, tej zimy gruchnął o dno i Bug się zmienił. Nikt jednak na razie nie wie, do jakiego stopnia. Pewne jest, że ryby uzyskały naturalną trasę do wiosennych, tarłowych wędrówek, i że w tym czasie nie będą masowo odławiane przez sąsiadów, tak jak to czynili dotychczas. Pewne jest też, że Bug przyspieszył nurt i trochę się zmienił.
Rozmawialiśmy z wieloma wędkarzami, kiedy wędrowaliśmy rozpoznając odcinki, na których będą zawody. Mówili o częstym łowieniu brzan, w tym nawet pięciokilowych. Ryby te zawsze były w Bugu, jednak od wielu lat niewiele ich łowiono, a o takich sztukach nikt nie słyszał. Jednak lato wędkarskie tego roku było kiepskie. Najpierw upały, później deszcze obniżały i podnosiły poziom rzeki i nawet leszcze brać nie chciały. Spotkany nad brzegiem janowski wędkarz Stanisław Chełstowski, który nigdy nie łowi na dwie wędki, „bo tyle jest ryb, że jedną opędzić się nie można”, bardzo narzekał na tegoroczny sezon.
- Coś się w rzece zmieniło – mówił. – Nęcę grochem w dwóch miejscach. Jeżeli w jednym nie biorą, już po godzinie się przesiadam na drugie stanowisko i zawsze wracam do domu z trzema, czasami pięcioma pięknymi sztukami. Teraz mam wrażenie, że ryby wymiotło z moich miejsc.
Spining Bugu nie obdarzał nas dużą ilością ryb. Owszem, były zejścia z wędki ładnych sumów, parokilowych sandaczy i kilku dużych szczupaków. Przeważnie jednak dłubaliśmy okonie i niewielkie szczupaki.
- Myślałem, że już w Bugu nie ma drapieżnika – mówi Marian Dacewicz. – Czeszą go kłusownicy, a Białorusini na okrągło łowią prądem, sieciami i ogromnymi podrywkami zawieszonymi na konarach drzew. Kiedy jednak wybrałem się w styczniu tego roku na wędkowanie, a pierwszy raz w życiu łowiłem spiningiem o tej porze roku, byłem, śmiało mogę tak określić, zaszokowany. Brały szczupaki
i sandacze, i to takie, jakich dawno nie widziałem.
Okonie, kiedy jeden spadał podczas holu, przynętę atakował następny. Takiej wielkości okoni również od dawna w rzece nie widziałem. Wszystkie ryby, które złowiłem, nadal czekają na wędkarzy i mają się gdzie schować. Kiedy wędrowałem brzegami, zimowa niżówka odsłoniła wiele miejsc, a przejrzysta woda pozwoliła nieco zajrzeć pod powierzchnię. Zobaczyłem tam wiekowe konary drzew, które się kiedyś po podmyciu powywracały i teraz przypominały leżący, sztachetowy płot. A pod nimi były ogromne jamy. Oj, mają się gdzie ryby schować…