sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaŚrodowiskoWĘDKARZE I SAMOCHODY

WĘDKARZE I SAMOCHODY

Przed laty, kiedy zaczynałem wędkować, jedno czy dwudniowy wypad na ryby był dla człowieka z miasta sprawą kłopotliwą. Należało skorzystać z autobusu (przepełnione nie zatrzymywały się na przystanku) lub pociągu, a te wiecznie się spóźniały. Wielu wędkarzy jeździło motocyklami – ci stale zerkali na niebo, czy aby nie będzie padać, tylko nieliczni dysponowali syrenkami, warszawami, rzadziej octawiami. Tak czy inaczej, dla większości z nas podróż na ryby była przygodą samą w sobie, czasem czymś wielce męczącym lub denerwującym.

Przydarzały mi się, na przykład, niezaplanowane marsze na dystansie dwudziestu kilometrów lub noclegi na przystanku autobusowym, bo „pekaes nie stanął”, jak się wówczas mówiło. Stan taki wymuszał ograniczenie zabieranego ze sobą bagażu do absolutnego minimum, co niektórych prowokowało do nieszablonowych, wręcz dziwnych zachowań. Sądzę, że starsi z Czytelników pamiętają wędkarzy paradujących nad wodą w motocyklowych kaskach na głowach, a nie w czapkach!

Dzisiaj mamy samochody, lepsze czy gorsze – ale mamy. Fakt ten wywiera na wędkarstwo wpływ większy, niż się na ogół przypuszcza. Zmieniła się dla wielu skala oceniania łowiska, to pewne. Otóż, niegdyś było oczywiste: dobre miejsce do wędkowania, to obfitujące w ryby, złe – gdzie ryb się nie uświadczy. Obecnie atrakcyjne stanowiska to te, do których można dojechać autem nad sam brzeg! Woda może być płytka, dno zarośnięte, nieliczne ryby przekarmione. Ważne, że tuż za plecami wędkarza błyszczy lakierem ruchomy magazyn sprzętu wędkarskiego, zapasowych ubrań, butów, przynęt, zanęt, jedzenia i wielu innych – koniecznych, tylko pomocnych oraz całkiem zbędnych rzeczy. Takie wykorzystanie samochodu, skądinąd bardzo użytecznego dla wędkarza wynalazku, śmieszy. Przestrzegano kiedyś: nie nos dla tabakiery, ale tabakiera dla nosa.

Tak się składa, że moja rodzina ma parę hektarów ziemi nad środkową Wartą, a także dom blisko rzeki. Woda tam mocno wyrybiona, w wielu miejscach – gdzie koryto rzeki płaskie i piaszczyste – wręcz jałowa, zdarzają się jednak odcinki warte uwagi i ciekawe pod względem wędkarskim. Wydawałoby się, że w tej sytuacji każde lepsze stanowisko znajdzie chętnych… Tymczasem wędkarze tłoczą się na dwóch krótkich odcinkach brzegu – tylko tam można dojechać samochodem. Siedemset metrów w górę czy w dół rzeki nie spotka się żywego ducha, a w owych miejscach auto stoi przy aucie, wędka przy wędce. Wyniki łowienia są mizerne lub żadne, co kwitowane jest sakramentalnym „ryby nie biorą”.

Nasze pole bezpośrednio sąsiaduje – co za pech – z jednym z owych parkingów i łowisk zarazem. Każdej wiosny wygląda to w terenie mniej więcej tak: dziesięciometrowy pas wzdłuż brzegu należy do wędkarzy, dalej rozciąga się ziemia orna. Z początkiem lata obrazek jest już inny: zaśmiecony parking rozpościera się na dobre trzydzieści metrów od rzeki. Próbowaliśmy powstrzymać tę inwazję, stawiając ogrodzenie z sosnowych żerdzi. Nic to nie dało, bo goście palili ogniska…

Któregoś roku siedziałem u rodziny przez całe lato, więc wydałem wandalom bezpardonową walkę. Dość powiedzieć, że ściąganie nad Wartę policji było metodą jeszcze łagodną, wręcz pokojową. Cóż z tego, jeżeli na miejsce jednego pogonionego towarzystwa, pojawiało się – najpóźniej następnego dnia – kolejne? Co gorsza, w czasie tej batalii spotkały przykrości nie tylko hołotę, ale również wędkarzy sympatycznych i kulturalnych, W końcu, machnąłem na to wszystko ręką. Prawdę jednak mówiąc, tego samego roku podkusiło mnie – w innych okolicach – aby skrócić sobie drogę jadąc przez łąkę, a nie drogą. I spotkała mnie sroga kara: samochód utknął w mokrym gruncie, a po chwili nadszedł właściciel tej łąki. I trzeba było sięgnąć do portfela!

Inna sprawa, że zostawienie samochodu na kompletnym odludziu jest posunięciem nieco ryzykownym. W drodze powrotnej do samochodu, zawsze odczuwam niepokój. Jest czy go nie ma? Cały czy rozbity? Nie zamykam drzwiczek na kluczyk, co bardzo dziwi moich kolegów. Dwa razy jednak splądrowano mi kabinę samochodu, nic tam wartego uwagi, tzn. do zabrania nie znaleziono – a zamki i szyby ocalały! Znad wody samochody giną rzadko, za to często się zdarza, że znika z nich bagaż, osprzęt, bywają też częściowo demontowane. Pewnego razu usiłowałem pomóc starszemu wędkarzowi, który zastał swojego wysłużonego malucha bez kół i akumulatora. To była istna łamigłówka: trzeba było ściągnąć autko do wsi, we wsi nikt nie chciał pożyczyć kół, znalazły się koła, ale nie było ciągnika, w końcu odnalazł się i ciągnik, za to zaginął właściciel – pił z kolegami… Zanim ten rebus rozwiązaliśmy, minął dzień.

Niszczycielską agresję wzbudzają niekiedy samochody luksusowe. Pozostawione pod opieką Opatrzności auta bywają atakowane także z zemsty: za jeżdżenie po łące, za stratowane pole, za przejechaną kurę. Kiedy więc ułańska fantazja zachęci nas do slalomu po chłopskiej łące – bo nasza toyota ma napęd na cztery koła, bo jest nas pięciu i nikt nam nie podskoczy – lub innych podobnych wygłupów, pójdźmy po rozum do głowy.

Stefan M. Krakowski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments