Nad tę płytką zatoczkę trafiłem tylko dlatego, że wszystkie dobre stanowiska były już zajęte. Inni wędkarze ją omijali i nadal omijają, bo w najgłębszym miejscu ma nie więcej niż metr. Ja stwierdziłem, że oprócz tej wady ma też wiele zalet i uroku.
Z czasem zatoczka stała się moim ulubionym łowiskiem. Strzegę jej tajemnicy już od trzydziestu lat.
Woda w zatoczce nagrzewa się szybciej niż w pozostałej części starorzecza. Dlatego karpie wpływają do niej już pod koniec marca. Na większe jedzenie nie mają jeszcze ochoty, więc ich nie nęcę, tylko łowię z marszu. Często zmieniam stanowiska. To lepsze niż wyczekiwanie na rybę w jednym miejscu. Co kilkanaście minut przerzucam zestaw parę metrów w bok. Jeśli karpie mi się pokazują, to zmniejszam grunt do 25 – 30 cm, zarzucam zestaw pod drugi brzeg, odczekuję kilka minut i bardzo powoli ściągam spławik w upatrzone miejsce. Brania mogą być bardzo delikatne. Często karp wystawia tylko antenkę spławika. Może też go ciągnąć po powierzchni wody, co wygląda tak, jakby przynętą bawiła się drobnica. Nawet przy takich niepewnych sygnałach trzeba ciąć, bo poprawki nie będzie.
Regularnie nęcić zaczynam dopiero wtedy, gdy od paru dni świeci słońce, a temperatura powietrza przekracza 15 stopni. Z początku nęcę bardzo ostrożnie. W łowisko wrzucam dosłownie po kilkanaście ziaren konserwowej kukurydzy. W zasadzie oszczędnie nęcę przez cały sezon. Jestem zdania, że lepiej wrzucić zanęty za mało niż przedobrzyć, bo tylko głodny karp to głupi karp, który się daje złowić na wędkę. Rozdrażniony małą ilością pokarmu szuka jeszcze czegoś do zjedzenia i robi się nieostrożny. Przy codziennym nęceniu wystarczy sypnąć do wody garść konserwowej kukurydzy lub gotowanych ziemniaków. Tylko przed weekendem karmię je lepiej. Przez dwa dni mnie tu nie będzie, a karpie muszą wiedzieć, że o nich pamiętam. Jestem na emeryturze, nie lubię tłoku nad wodą i na ryby chodzę tylko w dni powszednie.
Pory żerowania karpi zmieniają się wraz z porą roku. W marcu i kwietniu na ryby nie trzeba się zrywać o świcie. Nad wodę można przyjść dopiero o dziewiątej, kiedy słonko mocniej przygrzeje, i siedzieć aż do wieczora, bo karpie biorą przez cały dzień. Od połowy maja, kiedy robi się coraz cieplej, najwięcej brań jest o świcie, a od końca czerwca zdecydowanie najlepsze są noce. W ciemności karpie są nieostrożne, biorą bardzo agresywnie i głęboko połykają przynętę. W końcu lipca przed świtem bywa już chłodno i nocnych brań jest coraz mniej, ale wtedy na haczyk trafiają same duże sztuki. We wrześniu na brania karpi ogromny wpływ ma pogoda. Jeżeli jest stabilna, bez gwałtownych zmian temperatury i ciśnienia, to karpie biorą dobrze aż do pierwszych przymrozków. Przy raptownym załamaniu pogody natychmiast przestają żerować.
Przez cały sezon nęcę pięć łowisk jednocześnie. Zwiększa to szansę znalezienia karpi, a po wyholowaniu dużej ryby mogę się przenieść na inne, nie przepłoszone stanowisko. W płytkiej wodzie karpie są bardzo ostrożne. Hałas i ruch na brzegu płoszy je na długie godziny. Spokój i cisza na łowisku są jeszcze ważniejsze niż przynęta i grubość żyłki.
Do mojej zatoczki inne ryby trafiają tylko w pewnych okresach. Wiosną na przemian z karpiami biorą duże leszcze, które trzymają się tu aż do tarła. Kiedy podrosną grążele, zamiast leszczy pokazują się liny.
Józef Zakaszewski
Góra Śląska