Łowię ryby od ponad czterdziestu lat, a jeszcze się z czymś takim nie spotkałem. Szczupak zaatakował japońca, który razem z nim pływał w siatce!
Łowiłem w stawie w podwrocławskich Siechnicach. Ryby brały tak sobie.
Najpierw złowiłem prawie kilowego karasia. Myślałem, że tak będzie dalej, ale kolejne dwa karasie były małe. Jednego rzuciłem na żywca, drugiego do siatki, gdzie już był ten większy. Na branie szczupaka długo nie czekałem, ale memłał tego karaska tak długo, że aż z nudów zacząłem ziewać.
Wreszcie spławik się utopił, poczekałem, zaciąłem i wyciągnąłem. To był ładny szczupak. Wpuściłem go do siatki i wyciągnąłem z niej drugiego małego karaska, też na żywca. Kiedy siedziałem w oczekiwaniu na branie, pod nogami usłyszałem pluski. Byłem pewien, że to wydra albo norka amerykańska, których tu bez liku. Kiedy jeszcze nie było norek, a wydry stanowiły rzadkość, do ryb w siatkach dobierały się piżmaki.
Wziąłem kij, żeby tego jakiegoś zwierzaka przepędzić. Podszedłem do brzegu i zobaczyłem, że ta szamotanina odbywa się w mojej siatce. Podniosłem ją myśląc, że ów zwierzak jest w środku, a tu widzę szczupaka, który rzuca cielskiem, żeby sobie głębiej wpakować do gardła karasia. Tego dużego, kilowego.
Niejeden raz trzymałem w siatce szczupaka razem z płotkami, ale nigdy nie widziałem, żeby chciał je zjadać. Dziwne czasy przyszły.
Walenty Rybak, Żerniki