czwartek, 10 października, 2024
Strona głównaLódPŁYTKO I GŁEBOKO

PŁYTKO I GŁEBOKO

Jezioro spowijała mgła gęsta jak mleko. Widoczność ograniczała się do 2 – 3 m. – Trafimy? – spytałem nie bez obaw swoich współtowarzyszy, bo czekał nas kilkukilometrowy marsz po lodzie na odległe siejowisko. – Na bank – odparł krótko Tadeusz, znający Dargin jak własną kieszeń.

Na śniegu widniały liczne śla dy butów, jakby tędy maszerowała kompania wojska. Poszliśmy i my tym tropem wiodącym w kierunku Pogańskiej Kępy. W pewnym momencie drogę przegrodziła nam półtorametrowa szczelina, w której pobłyskiwała woda. Koledzy rozejrzeli się na boki, ale nie znaleźli nic, z czego dałoby się zrobić kładkę. Przerzuciliśmy plecaki na drugą stronę i kolejno, asekurując się wzajemnie, przeskoczyliśmy złowieszczą czeluść. Z oddali dochodziły coraz wyraźniejsze strzępy rozmów i śmiechy. Wkrótce z mgły wyłoniła się liczna grupa mężczyzn. Wolnym krokiem przechodzili od przerębla do przerębla, dzierżąc w dłoni mazurskie klapki. Łowili na chodzonego.

Pospiesznie rozłożyliśmy swoje wędki, uwiązaliśmy oblanki i również zaczęliśmy spacerować po lodzie, jedną błystkę wpuszczając w głębinę, drugą unosząc do przerębla. Jednak nic nie brało. Z czasem towarzystwo się przerzedziło, jedni poszli szukać szczęścia bliżej wyspy, inni wrócili do domu. Znudzony chodzeniem wyciągnąłem normalną wędkę i przysiadłem na stołku nad przeręblem.
Założyłem błystkę rodem z Łańska, niepozorną wahadłóweczkę wygiętą w eskę, mieniącą się miedzianym blaskiem, odchodzącą daleko w bok i w różnych kierunkach. Dokładnie wysmarowałem ją żelem o zapachu stynki. A nuż trafi się jakiś przyzwoity garbus… Ledwie wpuściłem przynętę do wody, potężne uderzenie o mało nie wyrwało mi wędki. W przeręblu zasrebrzyła się duża ryba.

Nie znajdując drogi odwrotu, kotłowała się w przeręblu. Błyskawicznie się pochyliłem i wyrzuciłem na lód… sieję! Byłem kompletnie zaskoczony: Królowa głębin przy samej powierzchni? Zachęcony niespodziewanym sukcesem zacząłem obławiać wodę tuż pod przeręblem, nie opuszczając błystki głębiej niż na dwa metry. W odstępach mniej więcej półgodzinnych złowiłem jeszcze trzy kilogramowe sieje.
Tego dnia koledzy, wędkujący na oblanki, nie złowili żadnej ryby. Odwet wzięli nazajutrz, podczas pięknej słonecznej pogody, kiedy na całych Mazurach zapachniało wiosną. Gdzieś z dwudziestu metrów wyciągnęli trzy kapitalne sieje, jedna z nich ważyła dwa i pół kilograma – udowadniając, że tradycyjne, ołowiane siejówki to wciąż przynęty doskonałe.

Wiesław Branowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments