środa, 17 kwietnia, 2024

KOLORY GŁÓWEK

W pierwszej dekadzie września ubiegłego roku łowiłem na Dadaju. Łódź, silnik, echosonda, kilogramy sprzętu i przynęt, w tym wiele gumowych nowości.

Długi pobyt na jednym łowisku to dla wędkarza zupełnie inna jakość niż krótki wypad na ryby.

Mając taki ekwipunek byłem pewien sukcesu, tym bardziej że w pobliskim jeziorze Dadaj zamierzałem łowić wyłącznie okonie. Dwa dni poświęciłem na badanie dna. Szukałem echosondą podwodnych górek, których w tym jeziorze jest tak wiele, że nawet tubylcy wszystkich nie znają. Znalazłem dwie górki nie oznaczone na planie batymetrycznym i właśnie tam zacząłem spiningować. Spotkał mnie jednak zawód. Mijały godziny, a ja nie złowiłem żadnego okonia. Zmieniałem przynęty i prowadzenie, ale bezskutecznie. Nie pozostało mi nic innego, jak zmienić… miejsce.

Podpłynąłem do innej górki. Stała przy niej łódka, a w niej jakiś miejscowy wędkarz. Stok był tu twardy i dosyć stromo opadał od metra do prawie dziesięciu. Ale i tu niczego nie mogłem złowić. Tymczasem aborygen (tak się teraz przyjęło nazywać miejscowych wędkarzy, w odróżnieniu od przyjezdnych gości) wyciągał okonia za okoniem. Usiadłem, nalałem sobie kawy i zacząłem go bezczelnie podglądać przez lornetkę. Łowił na taki sam seledynowy twister jak ja i podobnie prowadził go skokami nad dnem. Pobicia miał wtedy, gdy przynęta opadała na dno. Mnie w takim samym momencie żyłka nawet nie zadrżała, choć łowiłem specjalnym okoniowym wędziskiem z superczułą szczytówką.

Obserwowałem sąsiada dość długo i w końcu dostrzegłem pewien różniący nas szczegół. Mojego twistera zbroiłem główką o barwie ołowiu, jego jig był czerwony. Bez większego przekonania postanowiłem go naśladować. Złowiłem okonia już po pierwszym rzucie. Potem były następne. Przestały brać, kiedy wróciłem do główki ołowiowej. Zaczęły znów, gdy założyłem czerwoną.

Kiedy mój podglądany sąsiad zobaczył, że też łowię okonie, sam mnie zagadał. Podpłynąłem bliżej. Zawarliśmy znajomość. Pan Józef Prostko z Biskupca, emerytowany wojskowy, okazał się człowiekiem bardzo sympatycznym. Stojąc burta przy burcie i popijając kawę rozmawialiśmy najpierw o wspólnych znajomych, potem oczywiście o wędkowaniu. P. Józef zna Dadaj bardzo dobrze. Łowi w tym jeziorze już od 25 lat i okonie nie mają przed nim tajemnic. Nieco później poznałem jeszcze jednego wędkarza z Biskupca, pana Zygmunta Szmalca, też łowcę okoni o przeszło dwudziestoletnim stażu. Obaj zgodnie zapewniali, że we wrześniu i październiku w Dadaju najłowniejsze są seledynowe gumy nałożone na czerwone lub biało-czerwone główki. Natomiast wiosną okonie atakują przynęty białe, perłowe i żółte. Na seledynowe wtedy nie biorą, chociaż łowi się je na tych samych górkach co jesienią.

Długi pobyt na jednym łowisku to dla wędkarza zupełnie inna jakość niż krótki wypad na ryby. Po paru dniach wygasają emocje, przestaje doskwierać głód łowienia. Można eksperymentować i właśnie wtedy łowi się najwięcej ryb. Tak było i ze mną nad Dadajem. Czerwonych główek miałem kilka. Kiedy je pourywałem, kupiłem w miejscowym sklepie nowe, także w innych kolorach, i na wykrytych wcześniej echosondą górkach zacząłem próby. Wyniki były interesujące. Rano okonie przebywały tylko przy dnie i przynętę należało prowadzić drobnymi skokami. Im bliżej było południe, tym podrywałem ją wyżej, nawet do jednego metra.

Po południu okonie znów żerowały przy dnie. Stosując się do ich zwyczajów można było złowić w ciągu dnia kilkadziesiąt sztuk. Oczywiście brały głównie na seledyn z czerwoną lub biało-czerwoną główką. Łowne, choć nieco mniej, były też gumy żółte i w kolorze motor-oil z brokatem, ale i one musiały być osadzone na czerwonym jigu. Kilka okoni złowiłem na seledynowego twistera z główką o barwie zieleni fluo. Kiedy jednak założyłem go na główkę zieloną, ale bez efektu fluo, brań nie było w ogóle.

Na tym łowisku użyłem po raz pierwszy barwnika amerykańskiej firmy Lake Hawk. Zanurzona w nim miękka przynęta zostaje na trwałe i zabarwiona, i nasączona zapachem (w moim przypadku był to czosnek). W barwnik wkładałem twistery i rippery w kolorze pleksi. Właśnie na tak doprawioną przynętę połakomił się sandacz o wadze 6,90 kg, największa ryba wyprawy, złowiona na żyłkę 0,18 mm.
Bogdan Kujawiak
Dzierżoniów

JEZIORO DADAJ
Po Jeziorze Łańskim jest to drugi co do wielkości zbiornik Pojezierza Olsztyńskiego. Ma bardzo rozwiniętą linię brzegową, jej długość wynosi 34,3 km. Są tu liczne zatoki oraz kilkanaście wysp. Największa, przez miejscowych zwana Dadajem (Duży Ostrów), jest zamieszkana. Znajduje się przy zachodnim brzegu, z lądem łączy ją stały most. Rzeźba dna bardzo urozmaicona, z licznymi głębiami i podwodnymi górkami. Brzegi i dno w większości piaszczysto-żwirowe, zatoki muliste.

Jezioro (typ leszczowy) jest słabo zarośnięte zarówno roślinnością wynurzoną, jak i zanurzoną. Z ryb występują tu m.in. leszcz, szczupak, sieja, węgorz, okoń, płoć i coraz liczniej sandacz. Do Dadaja wpływają rzeczki: Czerwonka, Biesiówka, Dymer i Dadaj. Na brzegach liczne ośrodki wypoczynkowe i kilka wsi. Od Dadaja rozpoczyna się malowniczy szlak kajakowy prowadzący przez rzeki i jeziora do Wadągu. Powierzchnia jeziora wynosi 976,8 ha, powierzchnia wysp 25,3 ha, głębokość maksymalna 39,8, średnia 12 m, maksymalna długość 8,5 km, maksymalna szerokość 2,8 km.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments