W zaczepach niemal wszystkie brania następują z opadu. Wyczuwa się je jako pstryknięcia, to w przypadku okoni. Sandacze też potrafią brać podobnie, ale częściej można spotkać się z silnym uderzeniem.
Przynęta prowadzona przez zaczepy powinna się odbijać od każdej napotkanej gałązki lub kamienia. Będzie wtedy robić wrażenie małej rybki zbierającej pokarm. Dla łowiącego sprowadza się to do spokojnego pompowania. Nie można, Boże broń, wykonywać raptownych ruchów wędziskiem, bo przynęta, zamiast naśladować rybkę, będzie przeskakiwała nad kryjówkami drapieżników i w ogóle zachowywała się „nienormalnie”.
Po rzucie zamykamy kabłąk, a szczytówkę ustawiamy na godzinie pierwszej. Przynęta opada na napiętej żyłce. Cały czas obserwujemy styk żyłki z wodą, bo okonie i sandacze bardzo często biorą z opadu. Kiedy przynęta dotknie dna (poznajemy to po zwiotczeniu żyłki), należy szczytówkę ustawić na godzinę czwartą i równocześnie wybrać luz żyłki. Dopiero od tego momentu prowadzimy przynętę.
Powoli podnosimy szczytówkę znów do godziny pierwszej. Nie skręcamy przy tym żyłki kołowrotkiem, bo sygnalizacja o tym, co się dzieje z przynętą, byłaby o wiele gorsza.
Podnosimy przynętę tylko szczytówką i wyczuwamy każde jej puknięcie o przeszkody lub nierówności gruntu. Prowadząc ją tak, by się cały czas znajdowała blisko dna w pewnym momencie wędka się znajdzie w pionowej pozycji i zacięcie będzie trudne, a nawet niemożliwe. Przy odrobinie wprawy nauczymy się opuszczania szczytówki z równoczesnym wybieraniem luzu żyłki poprzez kręcenie kołowrotkiem. Na początku będzie to jednak dosyć trudne, dlatego lepiej jest wybierać luz po położeniu jiga na dnie. Łowienie z dłuższą przerwą będzie również skuteczne pod warunkiem, że przynęta pomiędzy przystankami pokona co najmniej jeden metr.
W takim prowadzeniu się wykorzystuje wszystkie nierówności dna, a szczególnie dołki, bo w nich siedzą ryby. Kiedy więc na dłuższą chwilę przynęta straci z nim kontakt (zapewne znajduje się wtedy nad dołkiem), przestajemy ją podciągać. Czekamy aż znów dot-knie dna i dopiero wtedy podnosimy szczytówkę.
Przynęta może trafić na rozmaite przeszkody: wystające wysoko nad dno gałęzie, łodygi trzcin, pale po wywróconych pomostach, kamienie (ale o nich powiemy sobie oddzielnie) itp. Nie należy ich się bać. Przeciwnie, takich przeszkód należy szukać, bo właśnie wśród nich siedzą odpoczywające drapieżniki. Między przeszkodami przynętę prowadzimy jak dotychczas, tyle że nadajemy jej dodatkowy ruch. Wyobraźmy sobie, że żyłka trafiła na gałąź i się po niej przesuwa. Jig musi niebawem w nią uderzyć. Antyzaczep pozwoliłby mu pokonać przeszkodę, ale do tego nie dopuszczamy. Zamiast tego krótko przynętę zatrzymujemy i zaraz ją opuszczamy. Ten ruch przynęty w górę i w dół zwykło się nazywać bujaniem. Powtarzamy go kilka razy.
Każdy może sobie wypracować własny sposób prowadzenia. Moja rada jest tylko taka, żeby ten, kto pierwszy raz wędkuje w zaczepach, robił to jakby w zwolnionym tempie. Unikając pośpiechu nauczymy się odróżniać branie od uderzenia przynęty w jakąś przeszkodę. Poznamy też właściwości wędki. Tu od razu wspomnę, że wędka, nawet sztywna, ale mająca więcej niż 2,40 metra, nie będzie dobra. Wprawdzie sztywne wędki dobrze przenoszą drgania, i to ułatwia łowienie, bo się wyczuwa przeszkody. Jednak prowadzenie przynęty długim kijem 2,7 m, nie mowiąc o 3-metrowym, jest mało precyzyjne. Wędka długa na 2,40 będzie w sam raz do łowienia z brzegu, ale na łódkę nie powinna mieć więcej niż 2 metry.
W zaczepach niemal wszystkie brania następują z opadu. Wyczuwa się je jako pstryknięcia, to w przypadku okoni. Sandacze też potrafią brać podobnie, ale częściej można spotkać się z silnym uderzeniem. Zupełnie inaczej bierze ryba przy podnoszeniu przynęty. Wtedy czujemy bardzo mocne targnięcie. Łowiąc wśród zaczepów najbardziej boimy się krzaków. Przeraża nas plątanina gałęzi. Oczami wyobraźni widzimy w nich ryby, ale także wbity w drewno haczyk.
Tymczasem stosując się do zasady zwolnionego tempa wkrótce się przekonamy, że to całkiem łatwe. O wiele trudniejsze, nawet dla doświadczonego „antyzaczepowca”, jest łowienie wśród kamieni. Przypomina ono taniec na rozżarzonych węglach. Przynęta bowiem może dotknąć kamieni tylko na bardzo krótko i natychmiast trzeba ją poderwać, żeby jig się nie zablokował w szczelinach. Wymaga to współ-działania wędziska z kołowrotkiem. Podnosimy lub opuszczamy szczytówkę i równocześnie kręcimy korbką, żeby wybrać luz żyłki. Trudne to, tym bardziej że ruchy przynęty muszą być płynne i nie może się ona podnosić na różną wysokość.
Władysław Kondracki